electric light orchestra

Nostalgiczny powrót – Jeff Lynne’s Electric Light Orchestra – „Alone In The Universe” [recenzja]

Jeff Lynne znowu przywrócił do życia nazwę Electric Light Orchestra. Album Alone In The Universe brzmi, jakby żywcem został wyjęty z czasów największych sukcesów zespołu.

Ani trochę nie jest to zarzut w stosunku do brodatego muzyka. Jeff Lynne przez lata nas przyzwyczaił do swojego stylu, który opierał się na zwiewnych, zwykle przebojowych kompozycjach, niejednokrotnie z zacięciem do progresji, space rocka. Płyty Electric Light Orchestra, jak Out of The Blue czy Secret Messages, były kopalniami hitów, wynoszącymi zespół aż na same szczyty list sprzedaży, dając trwałe miejsce w kanonie muzyki rozrywkowej.

Niestety, po LP Balance of Power z 1986 roku Electric Light Orchestra się rozpadli. Współzałożyciel i perkusista formacji Ben Bevan założył Electric Light Orchestra Part II, która do dzisiaj koncertuje po świecie, ale już pod nazwą The Orchestra. Jeff Lynne dopiął swego i wraz z rokiem 2000 okazał się jedyną osobą na świecie, która ma prawa do nazwy jego własnego zespołu. Reinkarnacja zespołu pod wodzą Bevana próbowała ponadto swoich sił w studio nagraniowym, jednak albumy ELO Part II przechodziły bez większego echa.

Lynne po raz pierwszy powrócił do Electric Light Orchestra w 2001 roku, nagrywając album Zoom. Album zyskał umiarkowane zainteresowanie, docierając zaledwie do 94. miejsca na liście Billboardu. Lynne trochę lepiej sobie poradził w rodzimej Wielkiej Brytanii, docierając aż do 34. miejsca. Po zakończeniu trasy koncertowej muzyk znowu zamilkł na lata, dopiero w roku 2012 wydał zbiór ponownie nagranych największych przebojów formacji, a dwa lata później gruchnęła wiadomość, że Jeff Lynne wyda album pod szyldem Electric Light Orchestra.

I doczekaliśmy się Alone In The Universe. Krótki rzut oka na okładkę, na tracklistę i długość trwania kompozycji – i wszystko jasne. Będziemy mieć do czynienia z klasycznym Electric Light Orchestra. Oczywiście zapowiedzi prasowe mówiące, że tak dzisiaj brzmieliby Beatlesi można odłożyć gdzieś na bok, z drugiej strony, to właśnie Lynne uratował karierę solową George’a Harrisona w 1987 roku, produkując Could Nine ze słynnym przebojem Got My Mind Set On You, a następnie współuczestnicząc z nim w projekcie The Traveling Wilburys, tworząc wspólnie z Bobem Dylanem, Royem Orbisonem i Tomem Pettym supergrupę. Paul McCartney i Ringo Starr również skorzystali w latach dziewięćdziesiątych z pomocy Lynne’a. Czasami ciężko nie oprzeć się wrażeniu, że Lynne doskonale pasowałby do czwórki z Liverpoolu.

When Was I Boy, otwierający Alone In The Universe, rzeczywiście idealnie sprawdziłby się na jakąkolwiek z płyt Beatlesów. Podobnie rzecz ma się z All My Life ze wspaniałymi harmoniami wokalnymi w refrenie. Lekka, zwiewna melodia, szlachetne brzmienie, aura nostalgii – to cechy charakterystyczne dla współczesnej twórczości Lynne’a. Na szczęście muzyk nie skomponował wszystkich utworów na jedno kopyto i już kolejny na trackliście Love And Rain charakteryzuje się soulowym zacięciem, spotęgowanym żeńskimi śpiewami.

Ogólnie wydaje się, że Alone In The Universe Lynne zbiera doświadczenia z całej kariery. Ain’t It A Drag to czysty, lekko toporny rock ‘n’ roll. Natomiast One Step At A Time, to iście taneczny kawałek, z pulsującymi, lekko (a jakże!) kosmicznymi klawiszami. Tak samo kompozycja tytułowa, mało oryginalna, to fakt, jednak ma w sobie pewien urok. Idealnie odnalazłaby się na albumie Time, na którym królowała futurystyczna tematyka. Takich niezamierzonych autoplagiatów jest mnóstwo na przekroju całej płyty.

Jeff Lynne's ELO - When I Was A Boy (Official Video)

Mam nieodparte wrażenie, że Jeff Lynne na Alone In The Universe żegna się z słuchaczami. Na całym krążku dominuje aura nostalgii, czegoś ulotnego, co już nie zostanie nigdy powtórzone. Bo ileż można? Twórca Electric Light Orchestra od lat korzysta ze sprawdzonych środków i nie zamierza po za ich obręb wychodzić. Na szczęście muzyk rzadko gości w studiu nagraniowym i nie powoduje tym samym przesytu swoimi nagraniami. Dlatego wypada pochwalić Alone In The Universe, bo pomimo że nie jest to album szczególnie odkrywczy, to na pewno jest on bardzo dobrej jakości, do jakiej nas Lynne przez lata przyzwyczaił. Niestety, to rzecz tylko i wyłącznie dla jego wiernych fanów, bowiem anachroniczne brzmienie i stylistyka Jeffa nie są raczej już w stanie przyciągnąć nowych słuchaczy.

Fot.: Sony Music Polska

electric light orchestra

Write a Review

Opublikowane przez

Jakub Pożarowszczyk

Czasami wyjdę z ciemności. Na Głosie Kultury piszę o muzyce.

Tagi
Śledź nas
Patronat

1 Komentarz

  • Myślę, że brzmienie i stylistyka Jeffa Lynne’a jak najbardziej mogą zachęcić nowych słuchaczy. Wśród najmłodszych pokoleń jest więcej fanów starych brzmień niż autorowi recenzji się wydaje…

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *