Nowy początek – James Luceno – „Star Wars. Tarkin” [recenzja]

Miniony rok był trudnym okresem dla fanów Gwiezdnych wojen. Najpierw kasacja starego rozszerzonego uniwersum, następnie zamieszanie ze zmianą wydawców, które w naszym kraju na polu książkowym przeciągało się miesiącami, ostatecznie wielka niewiadoma, czy w ogóle ktoś przejmie licencje na nowe książki Star Wars. Po mrocznych czasach posuchy nadszedł jednak okres euforii i końcówka 2015 roku jest tak naszpikowana publikacjami z tego uniwersum do tego stopnia, że ciężko znaleźć na to czas i pieniądze. Najważniejsze jednak, że nie sposób jest nie cieszyć się tą gigantyczną otoczką nadchodzącej kinowej premiery dekady.

Nowym polskim wydawcą został Uroboros. Ta informacja długo była trzymana w tajemnicy, by wejść na rynek z przytupem i wbić się w jesienno-zimową gwiezdnowojenną gorączkę. Trzy miesiące, cztery powieściowe premiery, nowy kanon i zupełnie nowa jakość wydawania książek. Dla świeżych czytelników będzie to wydawniczy standard, ale porównując z publikacjami serwowanymi przez poprzedniego wydawcę, mamy większy format, skrzydełka, lepszy papier, lepszy druk i dużo ładniejszy layout. Wykorzystano oryginalne okładki, bez ingerencji w grafiki, jak to było do tej pory. Bez zmian nasycenia kolorów, bez przyciemniania, bez nakładania polskich napisów. Logo tytułów zostało zachowane i dopasowane do polskich odpowiedników, choć jest to argument, o którym warto wspomnieć więcej w przyszłości. W przypadku książki, którą dzisiaj bierzemy na warsztat, tytuł pozostał niezmieniony. Tarkin to bowiem nazwisko bohatera znanego ze starej trylogii, a książka przybliża nam jego historię.

Co ciekawe, Uroboros nie kładzie nacisku na fakt, że jest to start nowego kanonu. Byłem przekonany, że jeśli znajdzie się nowy wydawca, to właśnie na tym fakcie oprze całą kampanię reklamową serii i na każdym kroku będzie podkreślać, że nie trzeba czytać poprzednich 150 książek czy tysiąca komiksów, bo jest to zupełnie nowy start. Tymczase, jest wręcz przeciwnie – w notce biograficznej Jamesa Luceno dostajemy cały zestaw tytułów jego wcześniejszych publikacji z tego worka. A w tym momencie warto zaznaczyć, że jest to gwiezdnowojenny autor z najwyższej półki, a takie pozycje jak choćby Darth Plagueis przez wielu fanów (również przeze mnie) są uważane za najlepsze powieści spod tego szyldu. Przy czym, wypada zaznaczyć, że jest to autor, który pisze książki w specyficzny sposób. Jeśli oczekujecie fajerwerków i lekkiej zabawnej przygotówki to nie pod tym adresem. Luceno prowadzi akcję w ślimaczym tempie, przeplata ją wieloma retrospekcjami, buduje układankę z ogromnej liczby elementów, bawi się nawiązaniami i często tworzy doskonałą sieć, która ucieszy fanów, ale jednocześnie nie wpłynie na niezrozumienie książki przez nowych czytelników. Niestety w przypadku Tarkina miał on o wiele mniejsze pole do popisu, gdyż jest to pierwsza książka z nowego kanonu w Polsce a druga na świecie, ale i tak umieścił w niej sporo nawiązań do swoich wcześniejszych publikacji, wprowadzając po raz drugi część wydarzeń do nowego kanonu oraz nawiązał do animowanego serialu Wojny klonów. I od razu zaznaczę (bo wiem, jak ten serial działa na niektórych fanów), że Luceno umie połączyć wydarzenia bajki dla dzieci ze starą i nową trylogią i pokazać je z takiej perspektywy, i opisać je w taki sposób, że tworzy się doskonała spójna historia. Ten autor potrafił w przeszłości opisać wydarzenia z Mrocznego Widma tak, że były one ciekawe i kapitalnie komponowały się z resztą historii. Jest to zatem doskonały wybór twórcy kolejnej książki, która ma nam przedstawić genezę innego czarnego charakteru z gwiezdnej sagi, którego historia przeplatała się w wieloma ważnymi wydarzeniami.

Tarkin przedstawia nam losy bohatera w Nowej nadziei granego przez weterana hammerowskich produkcji Petera Cushinga, czyli bezwzględnego moffa Wilhuffa Tarkina, który w filmowej sadze bez mrugnięcia okiem poświęcał całą planetę w celach zastraszenia popleczników Rebelii. Główna akcja powieści rozgrywa się dużo wcześniej, pięć lat po zakończeniu wojen klonów i mianowania się Imperatorem przez Palpatine’a. Tarkin nadzoruje trzymaną w całkowitej tajemnicy budowę Gwiazdy śmierci, jednak zostaje wciągnięty w zasadzkę przez grupę buntowników i wraz z Darthem Vaderem oddelegowany najpierw do sprawdzenia pewnego tropu, a następnie do pościgu za skradzionym statkiem. Naprzemiennie z tymi wydarzeniami śledzimy drugi wątek, przedstawiający nam genezę tego bohatera. Przechodzimy od dzieciństwa, przez rytuały, jakie musiał przejść w młodości, jego naukę, wspinanie się po szczeblach kariery, wydarzenia rozgrywające się na etapie trylogii prequeli, wojen klonów, aż po mroczne czasy Imperium. I to jest zdecydowanie ta ciekawsza część książki i wielokrotnie żałowałem, że autor jeszcze bardziej nie wyeksponował tego wątku. Niestety sama postać Tarkina nie dawała mu aż takiego pola do popisu, jakie miał w przypadku Dartha Plagueisa i Dartha Sidiousa w poprzedniej książce. Co absolutnie nie oznacza, że tym razem jest źle. Po prostu jest trochę inaczej i warto zdawać sobie z tego sprawę przed lekturą, by nie oczekiwać powtórki z tamtej powieści. Wątek główny natomiast przez większość fabuły jest trochę nijaki. Dwie ikoniczne postaci ś,cigają statek prowadzony przez grupę nieistotnych bohaterów. I to jest przeciągnięte na sporą część tej historii. Tarkin i Vader planują zasadzkę, buntownicy w ostatniej chwili domyślają się jej i wymykają się z ich rąk. I to samo jeszcze raz. I jeszcze raz. W tym miejscu pojawia się też inny problem, który patrząc na tę powieść już po skończonej lekturze, jest jej plusem, ale w trakcie czytania momentami wprowadza lekki dyskomfort. To jest historia „tych złych” i to z nimi teoretycznie czytelnik się utożsamia. Jest to dobre zagranie, bo gwiezdnowojenne książki, w których wydarzenia przedstawione są z tej drugiej strony można policzyć na palcach jednej ręki. Luceno jednak nie wybiela ich; pokazuje nam Tarkina takiego, jakiego znamy z filmów i choć śledzimy jego losy od dziecka i kibicujemy mu podczas kolejnych etapów życia, to jednak niełatwo tak do końca utożsamić się z tym bohaterem i polubić go. Z drugiej strony Tarkin ma tutaj bardzo nijakich przeciwników. Grupa buntowników to postaci, które z góry skazane są na porażkę i już na starcie wiadomo, że żaden z nich nie odegra większej roli w całym uniwersum. To postaci, których imiona ciężko zapamiętać w trakcie lektury i gdyby autor części wydarzeń nie przedstawił nam z ich punktu widzenia, nie nakreślił ich motywacji, ich myśli i rozmów, to traktowalibyśmy ich jak mięso armatnie na drodze tytułowego gubernatora. Na szczęście im dalej się zagłębiamy w lekturze, tym bardziej zdajemy sobie sprawę, że autor zagrał ten utwór na takich akordach, jak należy. „Tym dobrym” zaczynamy kibicować w momencie, gdy znajdują się już w sytuacji beznadziejnej natomiast Tarkin, pomimo tego, że jakoby z automatu utożsamialiśmy się z nim przez całą lekturę, pozostał skurczybykiem i bohaterem, którego nie sposób polubić. I tak jak ja miałem sporo różnych zastrzeżeń w trakcie lektury, tak im bliżej końca, tym układał mi się coraz lepszy obraz tej książki i po przewróceniu ostatniej strony mogę powiedzieć śmiało, że to jest naprawdę dobra rzecz.

Na koniec chciałbym zastanowić się jeszcze nad jednym pytaniem: czy jest to dobra książka, by rozpocząć od niej przygodę z uniwersum Gwiezdnych wojen? Myślę, że tak… ale trzeba sobie już na starcie zdawać sprawę z kilku rzeczy. Jeśli oczekujecie lekkiej przygotówki lub książki wypełnionej akcją, to sięgnijcie po dostępnych już w przedsprzedaży Lordów Sithów (sam jeszcze nie czytałem, ale opieram się na opiniach innych). Tarkin to powieść pełna długich opisów, retrospekcji, wątków pobocznych, które czyta się szybko i przyjemnie, ale są to jednak dłużyzny, które spowalniają główny wątek. Ten natomiast rozwija się w ślimaczym tempie, choć oczywiście im bliżej punktu kulminacyjnego, tym robi się on coraz bardziej dynamiczny i wybuchowy. Zdaję sobie jednak sprawę, że ta książka może zmęczyć, szczególnie nowych czytelników, mających konkretne wyobrażenia na temat tego, czym są dla nich Gwiezdne wojny. Ale z drugiej strony może pokazać, że ta saga to nie tylko prosta, lekka strzelanka czy kosmiczna rozwałka przeplatana suchymi żartkami pilotów. Niektóre powieści z Gwiezdnych wojen to pozycje nieco bardziej złożone, oferujące czytelnikom trochę więcej i zostające w pamięci na dłużej. Jeśli macie ochotę na takie Gwiezdne wojny, to Tarkin jest pozycją dla Was.

Fot.: Grupa Wydawnicza Foksal

Write a Review

Opublikowane przez

Hubert Spandowski

Fanatyk Stephena Kinga. Współautor polskiego serwisu Kinga. Miłośnik filmu (głównie fantastyki i B-klasowych horrorów), nałogowy pochłaniacz seriali, książek i komiksów. Nieuleczalny kolekcjoner. Bywalec konwentów lubiący integrację miedzyfandomową. Wielki fan Star Wars w każdej postaci.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *