Zapraszamy do lektury świetnego wywiadu z niezwykle utalentowanym Kubą Luką, który muzyką zajmuje się już od kilkunastu lat, ale swoją debiutancką płytę – Five Songs From The Lisbon Balcony – wydał na początku 2016 roku. Głos Kultury objął patronatem medialnym wspomniany minialbum, który niezwykle przypadł do gustu rozmawiającemu z Kubą Luką redaktorowi. I chociaż na płycie nie pada ani jedno słowo, muzyk w wywiadzie udziela tak wyczerpujących odpowiedzi (co jest niezwykle rzadkie!), że nadrobił z nawiązką ich ewentualny brak ;).
Cześć! Zacznę od tego, że bardzo Ci dziękuję za płytę Five Songs From the Lisbon Balcony. Te pięć piosenek często pozwala mi wprowadzić się w odpowiedni nastrój i w ostatnim czasie daje muzyczne wyciszenie w sytuacjach, gdy mam ochotę na odcięcie się od świata. Aż szkoda, że album ten nie jest nieco dłuższy ;).
Dlaczego akurat Portugalia? Zadecydowały o tym względy rodzinne, turystyczne, zawodowe, a może czysty przypadek?
Cześć. Dziękuję za ciepłe słowa na temat mojej płyty. Mam nadzieję nagrać w przyszłości pełną płytę, bo wiele osób mnie o to pyta, więc może będziesz miał okazję posłuchać moich dźwięków w dłuższej odsłonie. W nawiązaniu do Twojego pytania o Portugalię, odpowiedź jest bardzo prosta. Chodziło o słońce. Od kilku lat przebywaliśmy z Żoną w Krakowie, po spędzeniu wcześniejszego życia na Śląsku, skąd oboje pochodzimy. Niedobór słońca i ogólnie światła w tak zamglonym środowisku jest naprawdę znaczący, również dla wszelkich działań twórczych, z którymi coraz częściej rozmijałem się, mieszkając w Polsce. Ograniczałem się do produkcji zleconych i robiłem rzeczy w zasadzie tylko dla innych ludzi przez ostatnie osiem lat i teraz widzę, że potrzebowałem zmiany otoczenia na bardziej słoneczne. W Portugalii zakochaliśmy się dość szybko, przyjechaliśmy tu dwukrotnie na wakacje i jakoś tak się wszystko poukładało, że obecnie tu przebywamy, czerpiąc inspiracje z nowego miejsca.
Pozostańmy w temacie przeprowadzki – płyta Five Songs From the Lisbon Balcony powstała ponoć stosunkowo szybko po Twoim zadomowieniu się w Portugalii. Masz już zamysł na kolejne utwory inspirowane Twoją nową rzeczywistością?
Tak, Five Songs From the Lisbon Balcony to efekt pracy w zupełnie nieprzystosowanej do tego typu działań pracowni, jeszcze na kartonach, w ciągu pierwszych tygodni po zamieszkaniu w Lizbonie. Oczywiście wszystko wyprodukowałem i sfinalizowałem już w odpowiednich warunkach studyjnych, jednak same formy muzyczne zostały skomponowane bardzo szybko, ale też bez pośpiechu. Pewnego dnia wstałem z zamysłem, że skoro jestem w nowym miejscu i naturalnie inspiruje mnie każda rzecz, którą widzę, to powinienem nagrać co najmniej jeden pomysł dziennie. Siadałem do klawiatury i dość automatycznie rejestrowałem kolejne, często zupełnie nietrafione dźwięki. Szybko jednak wiedziałem, które pomysły staną się całymi utworami. Wiele z nich powstawało od razu na etapie nagrywania improwizacji – tak na przykład narodził się Sun, mój ulubiony kawałek. Tak się składa, że w tym momencie w swoim komputerze w folderze o nazwie „Lisboa” mam dokładnie 28 takich szkiców. Pięć z nich zostało przerobionych na Five Songs From the Lisbon Balcony, większość poszła do kosza, ale kolejne są w trakcie dopieszczania, więc jak najbardziej są plany na przyszłość.
Promowałeś w Portugalii swoją płytę? Jestem ciekaw, jak Portugalczycy zareagowali na ten album.
Powiem Ci, że nie bardzo udało mi się jak do tej pory rozeznać faktyczne potrzeby muzyczne Portugalczyków i też nie do końca próbowałem uderzać w odbiorców w tym właśnie kraju. Myślę jednak, że będzie to pomysł na niedaleką przyszłość.
Jaka płyta by powstała, gdyby przyszło Ci nagrać ją z balkonu w polskim mieście?
To jest dość skomplikowane pytanie i nasuwa mi się na nie kilka, często sprzecznych odpowiedzi. Z jednej strony nagrałem już w Polsce całe godziny równych dźwięków jako Blare For A czy też na przykład z zespołem MorF – nie będę mieszał do tego rzeczy robionych na zlecenie, bo one z natury nie są osobiste. Muzyka, o której tutaj mówię, była inna i zawsze tworzyłem ją właśnie „z balkonu w polskim mieście”, ale mam wrażenie, że to, jak brzmiała, było w dużym stopniu wynikiem tego, że ja sam byłem wtedy zupełnie innym człowiekiem i szukałem innych doznań w życiu niż obecnie. Dźwięki, które nagrywałem na przykład w Blare For A, są dla mnie obecnie w większości tak ciężkie w odbiorze, że naprawdę nie mam ochoty ich ani słuchać, ani też dzielić się nimi z innymi ludźmi. Nie wiem jednak na ile miejsce, w którym wtedy mieszkałem, miało na to wpływ. Z drugiej strony po przeprowadzce do Lizbony udało mi się od razu stworzyć coś tak delikatnego jak Five Songs From the Lisbon Balcony, ale też najpierw szukałem słońca i zmiany otoczenia, a dopiero później zacząłem nagrywać. Żeby odpowiedzieć na to pytanie musielibyśmy chyba przenieść mnie w tym momencie na jakiś czas na polski balkon i zobaczyć, co by się stało. Myślę, że w tym kontekście Five Songs From the Lisbon Balcony jest opowieścią o zmianie, ale trudno jest stwierdzić, czy zmiana ta brzmiałaby tak samo w innych częściach świata.
Czy w gatunku, w którym tworzysz, są jacyś muzycy, których twórczość Cię inspiruje?
Tak, zdecydowanie. Odkąd pamiętam, uczyłem się muzyki, zarówno kompozycyjnie, jak i produkcyjnie, słuchając innych artystów, którzy inspirowali mnie do grania i nagrywania. Pierwszym muzycznym impulsem do nagrania Five Songs From the Lisbon Balcony był mistrzowski soundtrack autorstwa Hansa Zimmera z filmu Interstellar. Może to w tym momencie dość odległe stylistycznie porównanie, ale pewna dawka filmowości, która przewija się przez Five Songs From the Lisbon Balcony wynika w dużym stopniu z wielu godzin spędzonych z tą właśnie ścieżką dźwiękową. Kiedy zastanawiam się głębiej nad Twoim pytaniem, okazuje się, że obecnie to właśnie muzyka filmowa inspiruje mnie najbardziej, jestem wielkim fanem tematów, które komponują Hans Zimmer, Alexandre Desplat, Thomas Newman, Michael Nyman, Danny Elfman i w kontekście tego co sam robię, mówię o muzyce tych kompozytorów w ich najdelikatniejszych i najspokojniejszych odsłonach. Trudno mi jest jednoznacznie napisać o kimś, kto jest mi gatunkowo pokrewny, bo jednak inspiracyjne elementy pobieram naprawdę z każdego dostępnego miejsca. Gdybym miał powiedzieć na przykład, kto zaintrygował mnie oszczędnym brzmieniem fortepianu, byłby to na pewno Trent Reznor, bardzo dawno temu. Kolejną osobą, która popchnęła mnie w kierunku tego akurat brzmienia był Martin Jacoby. Jestem wielkim fanem dokonań Nilsa Frahma, Patricka Watsona, Jona Hopkinsa (w tym przypadku w jego bardziej filmowej odsłonie), Nicka Cave’a w duecie z Warrenem Ellisem i Ludovico Einaudiego (zwłaszcza płyty Elements). Pamiętam też, że na wczesnym etapie komponowania Five Songs From The Lisbon Balcony towarzyszył mi Keven St Ours. Wiem, że niezbyt precyzyjnie odpowiedziałem na Twoje pytanie, bo wymieniłem inspiracje ogólne, a nie konkretne gatunkowo, jednak ja tak właśnie postrzegam muzykę. Na stylistykę tego, co robię, składa się bardzo dużo elementów i często wydaje mi się, że są one na jakimś poziomie podobne do tego, co sam robię. Czasami zdarza mi się, że przetwarzam rzeczy bardzo odległe gatunkowo na własny język. Na pewno pewnym osobistym wyznacznikiem, według którego podałem Ci wszystkie nazwiska powyżej, jest fakt, że wszyscy ci ludzie potrafią stworzyć i zagrać coś nieskomplikowanego, co niesie ze sobą wielki ładunek emocji. Sam osobiście od zawsze właśnie do tego dążę w swojej muzyce.
Dla większości ludzi utwory takie jak te, które znaleźć możemy na płycie Five Songs From the Lisbon Balcony, bywają uspokajające, relaksują ich. Czy na Ciebie również taki rodzaj muzyki działa w ten sposób, a może jest zupełnie odwrotnie i relaksujesz się przy death metalu bądź gangsta rapie?
Widzisz, są tacy, którzy tę „relaksacyjność” traktują jako zarzut. Osobiście uwielbiam obserwować, jak skrajnie różne opinie skupiają się wokół mojej muzyki. W odpowiedzi na Twoje pytanie powiem, że tak – tego typu dźwięki bardzo mnie relaksują. Lubię, kiedy po przesłuchaniu płyty czuję się świetnie i unikam już obcowania z dźwiękami, które próbują przekazać mi jakąś okrutną prawdę o świecie lub też skierować moją uwagę na opowieść, która z jednej strony nie dotyczy mnie, a z drugiej zupełnie nic nie wnosi do mojego życia poza niepokojem. W kwestii death metalu, pewnie będziesz zaskoczony, jak powiem Ci teraz, że właśnie w tej muzyce, pomieszanej z black metalem, stawiałem jeszcze w latach dziewięćdziesiątych pierwsze kroki jako wokalista i gitarzysta. Grałem koncerty i nagrywałem płyty właśnie w takiej stylistyce. Nigdy też nie zamykałem się na żadne gatunki muzyki i często tylko z chęci poznania kolejnych dźwięków, nasłuchałem się wszystkiego od grind core’a, industrialu, na różnych odmianach muzyki noise skończywszy. Trudno mi teraz powrócić do tamtych czasów, ale przypuszczam, że w obliczu tego, czego wtedy szukałem, muzyka metalowa mogła być czymś, co mnie relaksowało lub też dawało mi możliwość wejścia w taki stan emocjonalny, który uznawałem za najbardziej odpowiedni i którego w danej chwili szukałem. Dzisiaj uciekam od niej, jak daleko tylko mogę. Wiem z własnego doświadczenia, że gdzieś w nas leży na jakimś etapie życia potrzeba kojenia nerwów i relaksowania się właśnie ciężkimi dźwiękami i cieszę się, że mam to już dawno za sobą. Odpowiadając dalej, oczywiście wciąż lubię obcować z wieloma hiphopowymi dźwiękami, ale gangsta rap wrzucam do tego samego worka co death metal i trudno mi się przy nim relaksować. Tak przy okazji, jestem przekonany i podpisuję się pod tym całym sobą, że kiedyś ceniłem muzykę Vadera czy wczesne płyty Einstürzende Neubauten w równym stopniu co obecnie Hansa Zimmera albo Ludovico Einaudiego i pewnie wiele z nich wyciągałem, nie tylko muzycznie, ale i duchowo, jednak na całe szczęście wszystko się zmienia. Jeżeli porozmawiamy za rok na ten temat, mogę mieć w tej kwestii zupełnie inne zdanie. Wspaniale, że takich rzeczy nie da się przewidzieć i dzięki temu muzyka nigdy się nie nudzi.
Jak postrzegasz różnice w mentalności ludzi żyjących w Polsce oraz tych z Portugalii? Czy któryś z nich są weselsi, życzliwsi, bardziej wyluzowani?
Widzisz, to jest bardzo zawiły problem. Staram się bardzo uważnie obserwować ludzi, zanim wydam jakąś konkretną opinię na temat jakiejś narodowości, a i tak pewnie wszelkie pomyłki w tej kwestii wynikają z tego, z kim tak naprawdę masz na co dzień do czynienia. Kiedy przyjechaliśmy do Portugalii, od razu urzekło mnie i zdarzało się, że aż nie umiałem w to uwierzyć, że rzeczywiście wszędzie na ulicy spotkasz ludzi, którzy chcą pomóc w najróżniejszych sprawach i że jednak dużo udawało mi się załatwić właśnie dlatego, że Portugalczycy chcieli się ze mną dogadać i robili wiele, żeby nasza komunikacja się powiodła. I to postrzegam jako pierwszą podstawową różnicę między Polską i Portugalią, że naprawdę można się z tu z ludźmi porozumieć, ponieważ oni mają na to ochotę. Ale oczywiście Portugalla ma też inne oblicza. Wiem po czasie, że w wielu przypadkach trudno jest pewne rzeczy załatwić, ponieważ komuś najnormalniej w świecie nie chce się zrobić kroku do przodu. Czyli możesz się porozumieć, ale niekoniecznie wydarzy się to, czego się spodziewałeś. Myśląc dalej o pewnych różnicach w mentalności, od razu przychodzi mi do głowy pewna niezwykle przyjemna cecha związana z przebywaniem wśród Portugalczyków, a mianowicie fakt, że są oni pozbawieni takiej bezsensownej agresji i pędu do przemocy, jaki w Polakach obserwuje się niezwykle często. Lizbona jest miejscem kosmopolitycznym, w którym bycie białym człowiekiem niekoniecznie jest związane z bardzo dużą liczebną przewagą nad innymi rasami. Wydaje mi się więc, że takie polskie, narodowościowe, agresywne mechanizmy obronne przed tak zwanym „innym” mają dużo mniejsze szanse, żeby zaistnieć na gruncie portugalskim. Nawet wchodząc w metrze bezpośrednio w duża zorganizowaną grupę kibiców jadących akurat na mecz, czujesz się bardziej jak wśród rozwrzeszczanych i roześmianych gimnazjalistów, którzy kierują się miłością do czegoś zamiast nienawiścią i chęcią wykluczenia pewnych elementów swojego otoczenia. Mam nadzieję, że chociaż trochę odpowiedziałem na Twoje pytanie. Musisz wiedzieć, że jednak przebywam tu zdecydowanie za krótko, żeby jasno i konkretnie opiniować na pewne tematy, bo najnormalniej w świecie za mało pewnie jeszcze widziałem. I wreszcie, żeby zakończyć ten wątek, tak jak już wspominałem wcześniej, tego typu opinie wyraża się zawsze na przykładzie tylko pewnego wycinka świata, który się obserwuje, z którym styka się na co dzień i który wybiera się w polu widzenia.
Gdybyś każdą z piosenek na płycie miał nazwać po polsku jednym słowem, wyrażającym jakąś emocję, to jak brzmiałyby poszczególne tytuły?
Sun – spokój, Ocean (tu muszą być dwie emocje, bo taki jest ten numer) – niepokój, rozleniwienie, Katarina – akceptacja, Night at São João – zaduma, Opulence – zachwyt.
Night at São João to utwór, w którym wyraźnie słyszymy dźwięki miasta. Jestem ciekaw, jak wygląda etap produkcyjny w takim wypadku? Masz gotowy zamysł, co chciałbyś osiągnąć, czy zdajesz się na przypadek i improwizujesz? Zdradzisz nam również, ile czasu zajmuje przygotowanie materiału do gotowej piosenki oraz na czym konkretnie skupiałeś się podczas pracy nad tym nagraniem?
W wypadku Night at São João mam niewielkie dziury w pamięci i zupełnie nie potrafię przypomnieć sobie, co było pierwsze – pomysł na utwór czy nagranie terenowe. Na przełomie sierpnia i września, kiedy poświęciłem najwięcej czasu kompozycjom lizbońskim, codziennie wieczorem siadałem po pracy na balkonie i odsłuchiwałem wszystkie szkice, które do tej pory nagrałem, w różnych konfiguracjach. Gdzieś w trakcie takiej sesji patrzyłem na ulicę i przyszło mi do głowy, żeby nagrać na przenośny recorder, jak brzmi w nocy otoczenie, które widzę z okna. Mam wrażenie, że wtedy też zaczął kiełkować pomysł na tytuł całej płyty. Trudno jest jednoznacznie odpowiedzieć na Twoje pytanie i podać przepis na przygotowanie materiału i zakończenie produkcji, a tym bardziej określić, ile to wszystko trwa. W moim wypadku najczęściej wygląda to tak, że potrzebuję takiego „haczyka” – jakiegoś dźwięku, frazy, efektu, rytmu – czegoś, co spowoduje, że wstanę po kilku godzinach pracy z pierwszym zarysem formy muzycznej. O ile dobrze pamiętam, Night at São João rozpoczęło się od zabawy z pętlą perkusyjną, którą obrabiałem tak długo, że przestała brzmieć jak bęben i zmieniła się w organiczny puls, który posłużył za podstawę do dogrania kolejnych instrumentów. Początkowo wszystko opierało się na brzmieniu fortepianu i gitary akustycznej i stopniowo dodawałem do tego kolejne elementy – smyczki, bas i barwy syntetyczne. W zasadzie wszystkie utwory na Five Songs From The Lisbon Balcony przeszły dwie fazy produkcji. W pierwszej, która trwała średnio dwa dni, komponowałem całą formę muzyczną, którą odsłuchiwałem później wielokrotnie na przestrzeni następnych dwóch miesięcy, kiedy zastanawiałem się, jak to finalnie wszystko ma zabrzmieć. W drugiej fazie wszystkie kompozycje wchodziły w proces studyjnej obróbki dźwięku, gdzie nie zmieniałem już wiele w aranżacjach i skupiałem się na wykreowaniu spójnej przestrzeni utworów na etapie miksu i masteringu. Akurat w wypadku tej płyty starałem się jak najbardziej zmarginalizować wszystkie działania zachodzące w tej drugiej fazie. Po latach spędzonych przy pracy nad różnymi nagraniami, swoimi i przede wszystkim cudzymi, posiadam cały zestaw narzędzi, które pozwoliłyby spreparować moje partie, żeby brzmiały jakby zostały zagrane idealnie równo, pięknie i bez skazy. Wolałem jednak, żeby Five Songs From the Lisbon Balcony przekazało pewną prawdę na temat tego, jak gram i jakie emocje przekazuję w tym, co nagrywam, tak więc uznałem, że cała kosmetyka może zostać zepchnięta na plan drugi. Podjąłem zresztą jednorazową próbę wyrównania swoich partii w utworze Sun, ale okazało się to być katastrofą, która pozbawiła kompozycję wszystkiego, co chciałem w niej przekazać.
Podsumowując, żeby odpowiedzieć w pełni na Twoje pytanie – praca nad każdym z utworów na Five Songs From the Lisbon Balcony trwała średnio jakieś pięć dni. Od razu dodam jednak, że pamiętam wiele sytuacji z przeszłości, kiedy proces taki dłużył się w nieskończoność na etapie pracy nad różnymi płytami.
Twoja żona profesjonalnie zajmuje się fotografią. Nie myśleliście o tym, aby powstał album zdjęć, który ilustrowałby poszczególne melodie z Five Songs From The Lisbon Balcony?
Dobrze w sumie, że o to pytasz, bo uświadomiłem sobie właśnie, że początkowo był taki zamysł i od tego chyba wszystko się zaczęło. Nie miałem w planach wydawania spójnego materiału i zamiast tego zacząłem wrzucać pierwsze utwory na YouTube, które ilustrowane były właśnie zdjęciami, które robiła Kasia lub też robiliśmy je wspólnie. Po drodze plany się zmieniły i postanowiłem wydać Five Songs From the Lisbon Balcony, jednak w powietrzu wisi cały czas pomysł na wydanie wersji fizycznej ilustrowanej zdjęciami. Szczególnie lubię fotografię, która na YouTube ozdabia Sun. Byłem świadkiem jej powstania, kiedy schodziliśmy o zachodzie słońca na piasek na plaży w Santa Cruz. Zachodzące słońce w połączeniu z drobinkami wody i pary z oceanu stworzyło idealny klimat dla powstania tego obrazu i bardzo się cieszę, że udało się uchwycić tę chwilę i że to wspaniałe zdjęcie ilustruje właśnie tę kompozycję. Oba elementy świetnie do siebie pasują. Z jednej strony dlatego, że opowiadają o słońcu, a z drugiej dlatego, że są dowodem na to, że w trakcie tworzenia czegokolwiek nie chodzi o chwalenie się technicznymi możliwościami i wirtuozerią, lecz o uchwycenie emocji i rzeczy ulotnych – o bycie w odpowiednim momencie w tej jednej jedynej chwili, która nigdy później się nie powtórzy.
Nawiązując do najnowszego projektu Another One – jakie komiksy należą do Twoich ulubionych? Masz też swojego ulubionego superbohatera?
Fakt, że mówisz o Another One jako o moim najnowszym projekcie, świadczy o tym, że dość długo czekaliśmy z Maćkiem Szymczukiem na moment finalizacji i wydania płyty ZIIIIIING! W rzeczywistości spotkaliśmy się w okolicach 2002 roku i już na przełomie 2003 i 2004 podjęliśmy pierwsze próby zrobienia czegoś razem. W 2005 Maciek, który był wtedy prawdziwym wulkanem wypluwającym świetne płyty na prawo i lewo, wymyślił kolejny projekt, inspirowany Krautrockiem i hip-hopem, nazwał go Another One i nagrał bardzo dobrze przyjętą płytę Possessed. Na horyzoncie pojawiła się możliwość grania pierwszych koncertów i poprosił mnie o pomoc. Ja grywałem wtedy bardzo często i bywało, że znajdowałem się na scenie kilka razy w ciągu tygodnia, tak więc chętnie przystałem na propozycję. Od tamtej pory wielokrotnie znajdowaliśmy się z Maćkiem w studiu, jednak jakoś nie udawało nam się przekazać – aż do teraz, bo wreszcie znaleźliśmy właściwą metodę – tej scenicznej energii, a więc kontekstu, w jakim powstały prawie wszystkie utwory Another One, które składają się obecnie na płytę ZIIIIIING!
Przechodząc powoli do odpowiedzi na Twoje pytanie, zastanawiam się, skąd wzięła się całą estetyka komiksowa, która towarzyszy obecnie Another One. Z jednej strony w okresie, kiedy zaczynaliśmy grać z Maćkiem razem, byliśmy obaj bardzo związani z komiksem. Maciek jest absolutnym komiksowym maniakiem od zawsze, ja pisałem wtedy pracę magisterską właśnie o komiksie i jakoś tak zawsze o tym rozmawialiśmy. Z drugiej strony podczas naszego pierwszego wspólnego koncertu okazało się, że na scenie jest projektor, z którego można rzucać wizualizacje. Nie mieliśmy swoich własnych, ale podczas soundchecku przy scenie kręcił się kilkuletni bratanek organizatora, który oglądał z owego projektora swoją bajkę. Nie pamiętam teraz zupełnie, co to była za animacja, ale wydało nam się świetnym pomysłem, żeby zilustrować w ten sposób nasz występ, co było nie do końca dobrze przyjęte, ponieważ zgromadzona publiczność składała się głównie z nastawionych intelektualnie do muzyki fanów noise’u i industrialu. Niedługo potem pojawiły się kolejne koncerty, na które jeździliśmy z własnym DVD z Wilkiem i Zającem, który świetnie pasował do tego, co gramy. Jako że zawsze głównie improwizowałem na żywo, niejednokrotnie zdarzało mi się grać pod ten obraz razem z rozwijającą się na ekranie akcją. Myślę, że estetyka animacji tak mocno przylgnęła do naszej muzyki, że dość naturalnie, bez zbytniego zastanowienia, przerobiliśmy ją na komiksową identyfikację wizualną, która towarzyszy płycie ZIIIIIING! Po tym wstępie muszę Ci powiedzieć, że ulubiony superbohater jest dla mnie czymś bardzo zmiennym. Jako dziecko byłem zafascynowany Wolverinem z komiksów o X-Men i Spiderman. W późniejszym okresie wolałem mniej oczywiste i bardziej niejednoznaczne komiksowe osobistości, takie jak Hellboy, Spawn i przede wszystkim Sandman. Dzisiaj mam trochę inne spojrzenie na komiksowych superbohaterów, odkąd Marvel zaczął produkować filmy o całej ekipie z Avengers. Nawet tacy goście jak na przykład Kapitan Ameryka, których nie lubiłem za bardzo w komiksowym wydaniu, w tym świeżym filmowym ujęciu stali się dla mnie bardzo przystępni i zaczynam lubić ich coraz bardziej. Myślę, że zawsze ceniłem najbardziej tych bohaterów komiksowych, którzy wykazywali się największym dystansem zarówno do samych siebie, jak i do sprawy, o którą walczyli. W takim ujęciu komiksowy Peter Parker/ Spiderman jest dla mnie postacią interesującą, zwłaszcza kiedy na przykład wbiega w skarpetkach i garniturze na własny ślub wprost z dachu, albo gdy po całej nocy walki z przestępcami stwierdza, że śmierdzi i musi wziąć prysznic. To taki dowód na to, że jednak potrafi odciąć się od roli, w którą wchodzi, a która niekoniecznie jest całym jego życiem i przez to nie zawsze traktuje ją poważnie.
Powstanie więcej piosenek lub płyt w stylistyce Five Songs From the Lisbon Balcony?
Tak, zdecydowanie. Jak już wcześniej wspomniałem, nagrałem dużo lizbońskich szkiców, które przerodziły się w skończone kompozycje. Tak się składa, że teraz, kiedy odpowiadam na ten wywiad, jestem już po wielu odsłuchaniach zestawu kolejnych pięciu utworów i przedwczoraj zacząłem finalizować pierwszy singiel z nadchodzącej Epki, która jest na chwilę obecną zatytułowana Winter Songs From the Lisbon Balcony. Nie wiem jeszcze, kiedy ukaże się materiał, ale niewątpliwie będzie on kontynuacją Five Songs, jednak nieco inną stylistycznie. Na nowej płycie, jak sam tytuł wskazuje, skupię się na tym, jak odczuwam zimę w Portugalii, której nie da się porównać do zimnego okresu w Polsce, ale jednak da się ją odczuć, chociaż temperatury w zasadzie nie spadają w nocy poniżej 8 stopni na plusie. Winter Songs będzie nawiązywać stylistycznie do Five Songs, jednak nie znajdziesz tutaj takiego spokoju i rozleniwienia. Rozszerzyłem paletę brzmień. Pojawi się duża ilość rytmów i analogowych barw syntetycznych, a miejscami sięgnąłem też po brzmienia przesterowanej gitary, tak więc będzie dużo mroczniejszych i niepokojących momentów. Z drugiej strony jesień i zima w Portugalii cechuje się tym, że nagle w styczniu można wybrać się nad ocean i spędzić tam cały dzień, mocząc nogi w wodzie. Natomiast w środku listopada występuje zjawisko zwane Latem Świętego Marcina, kiedy nagle nadchodzi okres pięknej słonecznej pogody. Można wtedy chodzić w krótkim rękawku i cały czas jest bardzo ciepło. Tak więc Winter Songs będzie płytą bardzo zróżnicowaną, na której pojawi się zarówno wiele mrocznych, jak i pogodnych i jednoznacznie wesołych motywów.
Dziękuję za rozmowę!
Dziękuję również.
Fot.: Katie Luka