Opowieść o losach Obi-Wana Kenobiego po upadku Zakonu Jedi była swego rodzaju mokrym snem wielu fanów Gwiezdnych Wojen. Jak wyglądało życie Mistrza Jedi na Tatooine poza tym, że po cichu pilnował Luke’a Skywalkera? Czy było nudnym wegetowaniem na pustynnej planecie, czy też Obi-Wan Kenobi pielęgnował nauki Jedi, aby odbudować Zakon? Nie tylko ja zadawałem sobie podobne pytania, a wiadomość o realizacji serialu o właśnie tym etapie życia „Bena” Kenobiego tylko wzmogła moje fantazjowanie. Ewan McGregor ponownie wcieli się w głównego bohatera serialu? No przecież lepiej być nie może! Hayden Christensen znowu jako Anakin Skywalker / Darth Vader? No trzymajcie mnie, bierzcie moją kasę i pokazujcie, co tam wymyśliliście ciekawego. Bo przecież to musi się udać, prawda?
W języku polskim mamy kilka wulgarnych sentencji, które twierdzą, że nie musi. I myślę, że wielu polskich widzów przypominało je sobie podczas oglądania pierwszego sezonu serialu Obi-Wan Kenobi. Ponieważ odcinki nie zostały opublikowane w jednym rzucie, w sieci mogliśmy obserwować sinusoidę recenzji składających się zachwytów i lamentów fanów, którzy po każdym obejrzanym odcinku mieli wątpliwości, czy twórcy serialu przynajmniej z honorem wybrną z tej fali krytyki. Bo to, co wyglądało ciekawie na papierze, na ekranie okazało się momentami nie do strawienia. W teorii opowieść o Obi-Wanie Kenobim, dziejąca się 10 lat po pokonaniu Anakina na planecie Mustafar, mogła dostarczyć wielu smaczków i ciekawie skleić kalendarium między Zemstą Sithów a Nową nadzieją. I faktycznie, mamy tu ważne wydarzenia mające miejsce po utworzeniu Pierwszego Imperium. Powołano specjalną jednostkę Inkwizytorów, która miała za zadanie wytropić pozostałych przy życiu Jedi, a zwłaszcza Obi-Wana Kenobiego. Obserwujemy również gromadzący się ruch oporu i swoistą „kolej podziemną” dla uciekających rebeliantów, którzy później utworzą partyzantkę walczącą z siłami Imperium. Po drodze jednak pojawiło się tyle zgrzytów, że oglądanie momentami było męczarnią.
Największą kontrowersję budzi główny bohater. Dziesięć lat po pokonaniu swojego ucznia Obi-Wan Kenobi żyje w odosobnieniu na znanej dobrze widzom Gwiezdnych Wojen planecie Tatooine. I jest nudnym do bólu, zdziadziałym facetem, który zdał się porzucić wszelką nadzieję. Wygląda na to, że pogodził się ze zwycięstwem ciemnej strony Mocy i jedyne, co go trzyma przy życiu, to młody Luke Skywalker, którego potajemnie obserwuje – potajemnie, ponieważ nawet przybrani rodzice Luke’a mają już dość tego piernika i proszą go o zaprzestanie stalkingu. Obi-Dziad Kenobi wymyślił sobie bowiem, że jego obowiązkiem jest wyszkolić Luke’a Skywalkera na rycerza Jedi. Jest to o tyle dziwne, że jego postępowanie wskazuje na porzucenie ścieżki Jedi. Gdy spotyka na swojej drodze młodego Jedi uciekającego przed Inkwizytorami, każe mu spadać na drzewo; w innym przypadku, gdy Inkwizytorzy trzymają na muszce przybranego ojca Luke’a, Obi-Dzban Kenobi nie interweniuje i tylko przypadek sprawił, że Luke mógł wychowywać się w pełnej rodzinie. Nie tego spodziewalibyśmy się po Mistrzu Jedi.
Oczywiście jego obojętność moglibyśmy zrzucić na traumę, która go męczy od momentu, gdy rozczłonkował Anakina Skywalkera, obarczając się jego śmiercią. W tym aspekcie mogę bronić głównego bohatera, bo z psychologicznego punktu widzenia Obi-Wan Kenobi może cierpieć na zespół stresu pourazowego, który nakazuje mu się nie wychylać. Myślę, że to twórcy również chcieli mocno zaznaczyć w serialu, publiczność jednak oczekiwała akcji i pojedynku z Darth Vaderem. I tak się ostatecznie dzieje, chociaż nie tak, jakby tego wszyscy oczekiwali. Najpierw jednak pojawia się jedna z moich ulubionych scen, gdy Obi-Wan Kenobi dowiaduje się, że Anakin żyje. W swojej pazerności zapomniałem, że przecież Kenobi opuścił Anakina, gdy ten jeszcze palił się żywcem i nie potwierdził jego zgonu, aczkolwiek był o nim przekonany. Twórcom udało się uchwycić szok i przerażenie na twarzy Ewana McGregora, że aż mnie coś chwyciło za serce. Otóż Obi-Wan Kenobi od nowa musi odtworzyć swoją traumę, dodając do tego nowy wątek – jego były uczeń wciąż stanowi zagrożenie.
Tu od razu pojawia się szybka szpila wbita w bok scenarzystów – czy przez 10 lat Obi-Wan Kenobi nigdy nie usłyszał, chociażby z plotek, że w Imperium jednym z największych szarlatanów jest zamaskowany, charakterystycznie ubrany Vader? Powątpiewam w to, zwłaszcza że Kenobi miał kontakt z senatorem Organą, który zaadoptował Leię. Ten kontakt sprawił zresztą, że były Mistrz Jedi musiał opuścić Tatooine, aby ruszyć na pomoc dziewczynce (co zresztą też uczynił z niechęcią). W ten sposób Obi-Wan Kenobi poznaje członków ruchu oporu i w jego serce wlewa się nadzieja. No i spotyka się z Darth Vaderem, co miało być wisienką na torcie serialu. I tu też pojawiło się wiele narzekań – i słusznie. Pierwszy pojedynek to ganianie się dwóch dziwaków z mieczami świetlnymi wokół hałd żwiru, zakończony idiotycznym przerwaniem pojedynku przez osoby trzecie. Oddać natomiast trzeba to, że drugi pojedynek w finałowym odcinku był już palce lizać. Zresztą, to po obejrzeniu ostatniego odcinka wielu fanów uznało, że serial Obi-Wan Kenobi jakoś się obronił udaną końcówką.
Do serialu można mieć wiele zastrzeżeń, co zmusza mnie do zadania sobie pytania – czy na pewno chciałem zobaczyć, jak wyglądało życie Obi-Wana Kenobiego na wygnaniu? Czy sięgnięcie po tak kanoniczne dla widzów postaci i okres, który przez wiele lat stanowił słodką tajemnicę, nie okazało się zbyt dużym wyzwaniem? Czy pretensje można mieć do Disneya, że postanowił ruszyć ten fundament oryginalnej trylogii, czy może do scenarzystów, którzy nie spełnili oczekiwań fanów? A może powinniśmy mieć pretensje do samych siebie, bo oczekiwaliśmy zbyt wiele? Myślę, że na to pytanie każdy musi sobie odpowiedzieć indywidualnie. Ja podczas seansu wiele razy gryzłem się w język, żeby nie zakląć, kilka razy ujrzałem światło w tunelu i zrodziła się we mnie nadzieja, że ten projekt jeszcze się całkowicie nie rozsypał. Widzę kilka niebezpiecznych idiotyzmów, które trawią ten serial od podszewki, jak chociażby wpychanie na siłę „zaskakujących” zwrotów akcji, które jedynie budzą politowanie. Obawiam się, że psychologiczna otoczka wokół głównego bohatera przestanie mieć znaczenie, a zamiast tego liczyć się będzie, czy Vader i Kenobi skrzyżują ze sobą miecze po raz kolejny. Jest jednak coś w tym projekcie, że mimo wszystko czekam na to, czy dalsza historia Obi-Wana Kenobiego zostanie opowiedziana w ciekawszy sposób.
Serial Obi-Wan Kenobi możecie oglądać na Disney+