Ocean woła ponownie – Dave Derrick Jr. – „Vaiana 2″

Sequele mają to do siebie, że albo przebiją swojego poprzednika, albo okaża się totalną klapą. Nic pomiędzy. Lecz przypadek Vaiany 2 jest dla mnie bardziej skomplikowany – miała ona w sobie tyle potencjału, że mógł on wypełnić ocean, po którym podróżowała bohaterka, lecz chęć twórców do stworzenia godnego następcy Vaiany sprawiła, że nieco oni przedobrzyli. Produkcja posiadała w sobie tak dużo, że każda z tych pereł nie miała szansy, aby w pełni zabłysnąć. Jednak nie chce, aby ten wstęp brzmiał jak marudzenie na „nieudany sequel”, gdyż nie uważam, aby nim był. Vaiana 2 jest jak ukochane dziecko, dla którego rodzice chcieli jak najlepiej, jednak nieświadomie z tym przesadzili. Nawet jeśli „to nie to samo co jedynka”, to Vaiana 2 jest dla mnie prawie jak młodsza siostrzyczka, o którą chcę się dbać. 

Vaiana 2 działa tutaj przede wszystkim na nostalgii – nie chcemy „tylko” obejrzeć kontynuację tej niesamowitej produkcji, lecz ponownie zanurzyć się w tym oceanie wspomnień, który dostarczył nam tyle wzruszeń i rozrywki dziewięć (!) lat temu. To, co dostarczyła nam pierwsza część Vaiany nie w sposób opisać, gdyż wszystko – od animacji, historię muzykę po fenomenalny dubbing – było po prostu idealne, a sama Vaiana stała się jedną z moich ulubionych disney’owskich bohaterek. Z tego też względu można powiedzieć, że Vaiana 2 wpadła w kolejną pułapkę sequeli, gdzie z jednej strony chcemy jeszcze więcej tego, czym uraczyła nas pierwsza część, lecz z drugiej – sama nostalgia nie sprawi, że kontynuacja przebije swojego poprzednika. Vaiana 2 wydaje się powielać kolejne sequelowe schmaty Disneya, jednak za wszelką cenę stara się wyjść z tego obronną ręką – nie jest idealnie, lecz wciąż czymś do siebie przyciąga.

Wszystkiego mamy tutaj więcej – więcej bohaterów, więcej towarzyszy, więcej akcji, więcej wątków. Pierwsza część  stawiała przede wszystkim na niezależność bohaterki i próbę odnalezienia samej siebie wśród ludzi, którzy, w przeciwieństwie od niej, starali się zagłuszyć swoje prawdziwe korzenie. Vaiana 2 stawia teraz na coś zupełnie innego, a co wydaje się jak najbardziej oczywistym kierunkiem całej historii – na współpracę, jedność i wspólnotę. Tym razem dziewczyna wyrusza w kolejną podróż po oceanie w celu odnalezienia innych ludów, z którymi dawniej współpracowali ich przodkowie. Jeśli jej się nie uda, ryzykuje całkowitym wymarciem swojej społeczności.

Lecz nie wyrusza ona sama. Towarzyszą jej w tym Kele (marudny, ale jakże uroczy dziadunio), Moni (fan #1 Mauiego) oraz Loto (kontruktorski geniusz, bez której statek by nie ruszył). W międzyczasie dołącza do nas Maui, a po drodze spotykamy tajemniczą boginię nocy – Matangi, której towarzyszy jakże niezdarna chmara nietoperzy. Nie mówiąc już o jakże przeuroczej młodszej siostrze Vaiany – Simei – która skradła moje serce do końca seansu.

Każda z tych nowych postaci miała w sobie coś wyrazistego, lecz problem z wprowadzeniem dużej ilości bohaterów naraz jest zawsze ten sam – brak miejsca na rozwój każdego z nich. Nie zrozumcie mnie źle – wszyscy mieli to „coś”, co wyróżniało ich na tle pozostałych; jedną szczególną cechę, która stała się tylko i wyłącznie ,,ich” – Loto była niemalże archetypem szalonego geniusza, a Kele był tym stereotypowym marudą, który pod koniec będzie czerpał najwięcej przyjemności z tej podróży. Twórcy Vaiany 2 mieli ewidentnie mnóstwo genialnych pomysłów, których nie dało się równomiernie upchać w takim filmowym metrażu. Vaiana 2 początkowo miała być serialem musicalowym, lecz w trakcie produkcji doszło do kluczowych zmian, które zaskutkowały bardzo „ściśniętym” filmem. Mnóstwo wspaniałych pomysłów, które nie miały miejsca, aby w pełni rozwinąć swoje skrzydła. Najbardziej szkoda w tym wszystkim postaci Matangi – mrocznej, tajemniczej i moralnie podejrzanej bogini – która moim zdaniem otrzymała za mało czasu ekranowego. Z jednej strony miała zadatki na bardzo ciekawego antagonistę, lecz z drugiej – okazała się być bardzo pomocna Vaianie, a jak jeszcze zwrócimy szczególną uwagę na TĘ scenę po napisach, jej moralność i motywacje wydają się być jeszcze bardziej podejrzane. W tym przypadku staram się zaufać twórcom, którzy w tej kwestii mogą chować pewnego asa w rękawie i rozwinąć jej wątek w potencjalnej kontynuacji. Na chwilę obecną trzecia część jest jedynie spekulacją, lecz wspomniana scena daje nadzieję na powrót do morskiego świata Vaiany i Maui’ego.

Jednak Disney nie zawodzi, kiedy trzeba dostarczyć nam porządną ścieżkę dźwiękową. Może nie znajdziemy tutaj hitu przebijającego „You’re Welcome”, chociaż uważam, że „Can I get A Chee hoo?” stanowi tutaj poważnego konkurenta. Zaśpiewana cudownie zarówno przez Dwayne Johnsona w wersji anglojęzycznej, jak również grzechem jest nie wspomnieć genialne wykonanie tego samego utworu przez Igora Kwiatkowskiego (które moim zdaniem przebija swój angielski pierwowzór). Relacja Vaiany i Mauiego przeszła tutaj na wyższy poziom, gdzie z nieco aroganckiego półboga stał się jej najlepszym przyjacielem i motywatorem do działania, robiąc jej „darmowy coaching”, jak to śpiewa właśnie w tej piosence.

Vaiana 2 ma tylko jeden problem – starano upchać się zbyt dużo w nieco ponad półtorej godziny. Było tutaj tyle fenomenalnych konceptów, które zasługiwały na szczególną uwagę, jednak produkcja padła ofiarą nieubłaganego oponenta – czasu. Przy każdej jednej zalecie zawsze pojawia się jakieś „ale”, przez co produkcja wydaje się nie dorastać do pięt pierwszej historii Vaiany sprzed 9 lat. Niemniej jednak posiada w sobie nieco tej magii, która nie pozwala mi spisać tej produkcji na straty. Dalej mamy tu przepiękną muzykę, ciekawą historię i bohaterów, których nie da się nie lubić. Tak dużo dobrego, skondensowane w tak niewielkim przedziale czasowym, sprawiło, że seans był jakże przepyszny, ale wyszłam z niego dalej głodna.

Fot. Disney+

Ocena
7 / 10
7

Write a Review

Opublikowane przez

Natalia Trzeja

Piszę, więc jestem. I straszę w horrorach. Bu.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *