OFF Festival 2018: Charlotte Gainsbourg, Coals, Bo Ningen – dzień drugi, 4 sierpnia [relacja]

OFF Festival to wydarzenie, które wymyka się wszelkim ramom, opierając się na dźwiękach, których jednoznacznie nie da się sklasyfikować i z line-upem ułożonym tak, by sprzyjać odmiennym doznaniom muzycznym. Perfekcyjna organizacja jak zwykle pozostawia jedną kwestię, z którą można się borykać, czyli: który zespół wybrać? Tegoroczni artyści to między innymi: The Brian Jonestown Massacre, M.I.A., Bishop Nehru, Charlotte Gainsbourg, Aurora, Ariel Pink, Zola Jesus i Marlon Williams. Pierwsza edycja festiwalu odbyła się w roku 2006 na terenie kąpieliska „Słupna” w Mysłowicach, a od roku 2010 wydarzenie to gości w Katowicach. Dyrektorem artystycznym OFF Festivalu jest Artur Rojek, który dba o to, by fani szeroko pojętej alternatywy doświadczali niesamowitych muzycznych emocji. Nic dziwnego, iż OFF został umieszczony na liście 10 najlepszych festiwali muzycznych w Europie według brytyjskiego Guardiana. Postaram się przybliżyć Wam to, co dzieje się podczas trzynastej już edycji i spróbować udowodnić, iż Guardian się nie mylił.

Drugi dzień festiwalowy zaskoczył ochłodzeniem, choć za bramami festiwalu ludzie chętnie korzystali ze zraszaczy. Pierwszy koncert, w którym uczestniczyłam, to występ zespołu Coals, goszczącego na OFF Festivalu po raz drugi (pierwszy raz miał miejsce w 2015 roku, po nim nagrali sesję dla KEXP) i prezentującego materiał z albumu Tamagotchi. Melancholijno-nostalgiczne utwory zaprezentowane przez Kasię Kowalczyk i Łukasza Rozmysłowskiego hipnotyzowały publiczność. Zaczęli od 90’s Babies, z małymi problemami technicznymi. Okazało się, że mikrofon Łukasza nie działał, ale technicy poradzili sobie z tym problemem. Później, w rozmowie z duetem usłyszałam, iż przed występem nie było czasu na próby, ale sytuacja ta nie była dla nich stresująca. Na scenie gościł biały ołtarzyk z orchideą w wazonie i jak powiedziała mi Kasia, nie stała za tym żadna ideologia, biały to po prostu letni kolor, ale na kolejnych koncertach na pewno sceniczny wystrój ulegał będzie modyfikacjom.

Na głównej estradzie pojawili się Rolling Blackouts Coastal Fever z Australii, czyli śpiewający gitarzyści: Fran Keaney, Tom Russo, Joe White oraz Joe Russo grając na gitarze basowej i perkusista Marcel Tussie. Nie wyróżniali się niczym szczególnym, grali bardzo przyjemne indie rockowe utwory, do których można było potupać nogą. W czasie występu zaczęło lekko kropić, ale wtedy jeszcze nikt peleryn nie wyciągał. Nie zabrakło Fountain of Good Fortune, sporych owacji, dziękuję po polsku i zakończenia French pressem.

Scenę Eksperymentalną przejęli artyści z Turcji – Derya Yıldırım & Grup Şimşek, na których wyjątkowo czekałam. Namiot oraz teren wokół niego wypełniony został całkowicie, a grupa prezentowała mieszankę etnicznych tureckich dźwięków z psychodelicznymi zachodnimi nawiązaniami. Multiinstrumentalistka stojąca na jej czele wraz z muzykami z Turcji, Niemiec, Wielkiej Brytanii i Francji zabierała odbiorców do świata tradycji anatolijskiej i improwizacji. W przerwach między utworami (między innymi Nem Kaldı) Derya opowiadała o znaczeniu tureckich słów. Nie udzielała jednak wywiadów, a fotografowie nie mieli zgody na relacjonowanie koncertu. Wydaje mi się, iż dla tych, którzy nie mieli do czynienia z ich muzyką, była to dobra okazja do rozpoczęcia z nią przygody. Pod koniec zaczęło jednak dość intensywnie padać, więc kto mógł, ten chował się w namiocie, a kto nie miał takiego szczęścia, musiał się ratować peleryną.

Na Scenę Miasta Muzyki wyszła następnie legenda norweskiego punk rocka, Turbonegro. Punkowe i hard rockowe granie połączone z niecodziennymi, dziwnymi strojami i momentami skandalicznymi tekstami sprawiło, że ludzie skakali pod sceną mimo opadów. Sceniczna energia udzielała się wszystkim. Deszcz również sprzyjał odwiedzeniu Kawiarni Literackiej, w której przy kawie wsłuchiwać można było się w czytanie z akompaniamentem – Zyty Rudzkiej z Sorją Morją.

Nieopodal na Scenie Leśnej …And You Will Know Us by the Trail of Dead grali utwory z albumu Source Tags & Codes. Zaczęli z przytupem, zatyczki do uszu przydałyby się wtedy już w strefie gastronomicznej. Kolorowe efekty świetlne połączone z gitarowymi riffami i perkusyjnymi uderzeniami pozwalały na szaleństwa pod sceną. Według organizatorów ich twórczość mieści się między melancholią The Smashing Pumpkins, brawurą Sonic Youth a wyobraźnią Mercury Rev. Wypada się z tym w pełni zgodzić.

Skalpel na scenie głównej zachwycał nu-jazzowymi kompozycjami w towarzystwie kilkunastu muzyków tworząc Skalpel Big Band. Muzyka momentami wręcz filmowa (Theme From “Behind The Curtain”) zgromadziła bardzo liczną widownię, a rześkie powietrze sprzyjało odbiorowi. Na końcu wybrzmiała optymistyczna fraza: Wszyscy umrzemy, wszystkie zespoły się rozpadną, ale muzyka będzie grała dalej.

W trójkowym namiocie wyjątkowe show stworzył japoński kwartet z Londynu, Bo Ningen. Kosmiczna energia sceniczna łączyła się z psychodelią noise rocka i nowej fali. Charakterystyczny głos Taigena Kawabe został z widownią na długo po zakończeniu koncertu, który zwieńczony został gromkimi brawami i brawurowymi gitarowymi popisami. Do ostatniej chwili czekałam na zniszczenie gitary, która ku mojemu rozczarowaniu skończyła w tłumie.


Scenę Leśną o 23:05 przejęła Norweżka Aurora Aksnes, która czarowała chwytliwymi, popowymi melodiami w dziwacznej kreacji. Artystka przeszła od spokojnych, chłodnych brzmień do energetycznych utworów, przy których nie sposób było nie tańczyć czy wspólnie śpiewać (jak choćby Running With The Wolves). Koncert słychać było na terenie całego festiwalu, w tym pod główną sceną, kiedy festiwalowicze gromadzili się przed występem Charlotte Gainsbourg.

Artystka z Francji pojawiła się na scenie w jeansowej kurtce i białym t-shircie, wśród niesamowitej instalacji lustrzano-świetlnej. Symetria świecących kwadratów i prostokątów, biel gitar i perkusji, czerń fortepianu, wiszące lustra i identyczne stroje muzyków (jeansowe koszule) stworzyły estetyczną, minimalistyczną oprawę dla poruszającej muzyki. Delikatny wokal skromnej Francuzki uwodził publiczność, a jej uśmiech wzbudzał ogromną sympatię. Wyjątkowe dopracowanie szczegółów z jednoczesną prostotą wyróżniały to widowisko na tle innych. Charlotte nie potrzebuje błyszczących strojów ani fajerwerków, zachwyca naturalnością, charyzmą oraz emanującym od niej artyzmem. W pewnym momencie podwieszona instalacja zaczęła niebezpiecznie obniżać się w kierunku muzyków, którzy zachowali zimną krew. Technicy uratowali sytuację i jestem przekonana, iż jeżeli ktoś zamknąłby oczy na minutę, nie zauważyłby tego incydentu. Ze sceny wybrzmiały głównie utwory z ostatniej płyty, Rest, jak chociażby Deadly Valentine czy I’m a Lie, ale pojawiła się też interpretacja Runaway Kanye Westa. Był to przepiękny, chwytający za serce, nastrojowy koncert w intymnej atmosferze, a kunszt aktorski Gainsbourg fantastycznie go dopełnił.

 

 

RELACJA Z DNIA PIERWSZEGO

RELACJA Z DNIA TRZECIEGO

 

Z Katowic relacjonuje Małgorzata Kilijanek.

Fot.: Małgorzata Kilijanek

Write a Review

Opublikowane przez

Małgorzata Kilijanek

Pasjonatka sztuki szeroko pojętej. Z wystawy chętnie pobiegnie do kina, zahaczy o targi książki, a w drodze powrotnej przeczyta w biegu fragment „Przekroju” czy „Magazynu Pismo”. Wielbicielka festiwali muzycznych oraz audycji radiowych, a także zagadnień naukowych, psychologii społecznej i czarnej kawy. Swoimi recenzjami, relacjami oraz poleceniami dzieli się z czytelniczkami i czytelnikami Głosu Kultury.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *