OFF Festival 2018: Kult, Shortparis, M.I.A. – dzień pierwszy, 3 sierpnia [relacja]

OFF Festival to wydarzenie, które wymyka się wszelkim ramom, opierając się na dźwiękach, których jednoznacznie nie da się sklasyfikować i z line-upem ułożonym tak, by sprzyjać odmiennym doznaniom muzycznym. Perfekcyjna organizacja jak zwykle pozostawia jedną kwestię, z którą można się borykać, czyli: który zespół wybrać? Tegoroczni artyści to między innymi: The Brian Jonestown Massacre, M.I.A., Bishop Nehru, Charlotte Gainsbourg, Aurora, Ariel Pink, Zola Jesus i Marlon Williams. Pierwsza edycja festiwalu odbyła się w roku 2006 na terenie kąpieliska „Słupna” w Mysłowicach, a od roku 2010 wydarzenie to gości w Katowicach. Dyrektorem artystycznym OFF Festivalu jest Artur Rojek, który dba o to, by fani szeroko pojętej alternatywy doświadczali niesamowitych muzycznych emocji. Nic dziwnego, iż OFF został umieszczony na liście 10 najlepszych festiwali muzycznych w Europie według brytyjskiego Guardiana. Postaram się przybliżyć Wam to, co dzieje się podczas trzynastej już edycji i spróbować udowodnić, iż Guardian się nie mylił.

Pierwszy dzień na terenie festiwalu rozpoczął się w temperaturze ponad trzydziestostopniowej i pełnym słońcu. Zwiedzając przepiękny zielony teren Doliny Trzech Stawów można było przekonać się o różnorodności festiwalowego menu, poznać miejsca z dobrą kawą (czyli wszystkie coffee spoty, takie jak między innymi Kafej, ETNO, Trzy siostry i kafar) oraz dotrzeć do strefy relaksu by wypróbować leżaki. W wielkim upale ratunkiem niekiedy okazywał się cień rzucany przez drzewa, których nie brak szczególnie w okolicach Sceny Leśnej, a offfestiwalowy mikroklimat sprzyjał odpoczynkowi.

Na Scenie Miasta Muzyki, czyli scenie głównej, koncert otwarcia zagrała grupa Sonbird – czterech młodych chłopaków z Żywca, którzy w sierpniu 2016 roku wydali EP-kę zatytułowaną Wspomnienia z poprzedniego życia. Dawid Mędrzak (wokal), Kamil Worek (gitara), Tomasz Kurowski (gitara basowa) i Maciej Hubczak (perkusja) z zaangażowaniem zaprezentowali indierockowe, skoczne piosenki, w które wsłuchiwali się siedzący pod sceną. Występ ten zachęcał do zapoznania się z repertuarem i mój sceptycyzm dotyczący ich twórczości został nieco przełamany (choć warstwa tekstowa nadal pozostawia wiele do życzenia).

Na Scenie Trójki pojawili się w tym samym czasie Good Night Chicken, których udało mi się posłuchać w przerwie od Sonbirda, siedząc na zielonej trawie w cieniu, wraz z innymi festiwalowiczami (w tym z naszą redaktorką Magdą). Artur Kujawa i Tomasz Gołda występują pod mało poważną nazwą, ale tworzą na poważnie noise rockowe, energetyczne, garażowe kawałki. W odległości stu metrów od namiotu dźwięki wybrzmiewały świetnie, jednak podejrzewam, iż stojącym w pierwszym rzędzie przydałyby się zatyczki do uszu.

O 16:55 na Scenie Eksperymentalnej zagościł elektroniczny duet grający pod szyldem Nanook Of The North, czyli kompozytor i skrzypek Stefan Wesołowski oraz producent i były gitarzysta punkowego Gówna, Piotr „Hatti Vatti” Kaliński. Dzień przed OFF Festivalem przesłuchałam ich płytę self-titled, która w zupełności mnie oczarowała. Wyobrażałam sobie te minimalistyczne kompozycje płynące ze sceny pogrążonej w mroku, uznając, iż są idealne do takiej aranżacji. Zastanawiałam się jak zabrzmią w pełnym słońcu… Muzyka okazała się na żywo równie piękna, jednak upał niezbyt sprzyjał jej odbiorowi. Za artystami w tle sceny wyświetlano film z przerywnikami w postaci napisów, które trudno było odczytać z daleka (a gdyby było ciemniej, byłoby to wykonalne) – był to stuletni dokument Nanuk z Północy Roberta J. Flaherty’ego. Nie znając historii powstania płyty można w ciemno strzelać, iż islandzkie wiatry trochę w niej namieszały. Twórcy zaprezentowali idealne odwzorowanie muzyki islandzkiej, które wyjątkowo mocno kojarzyło mi się z występem Amiiny na tegorocznym Halfway Festivalu, podczas którego również miałam okazję wsłuchiwać się w filmowy soundtrack tworzony na żywo.

Później warto było wrócić na Scenę Miasta Muzyki by przyjrzeć się prawdziwemu show Shortparis – kwintetowi z Sankt Petersburga, który w programie zastąpił Yellow Days. Muzycy, na czele z wokalistą Nikolay’em Komiaginem zagrali mrocznie i post-punkowo, przełamując postindustrialne brzmienia fragmentami tanecznymi, wręcz przebojowymi. Na uwagę zasługiwały fantastyczne ruchy sceniczne artystów, w szczególności śpiewającego po angielsku, rosyjsku i francusku wokalisty w wyrazistej czerwonej marynarce oraz jednego z perkusistów. Warto też dodać, że perkusje na scenie gościły dwie, a ich partie były fenomenalne. Wyjątkowo wczuwający się w muzykę Rosjanie zaprezentowali prawdziwy performance, który był na tyle dobry, iż wraz z festiwalowymi kompanami zaniechaliśmy pomysłu udania się na koncert Much. Nikolay Komagin zszedł ze sceny i będąc bliżej publiczności enigmatycznym spojrzeniem i teatralnym ruchem dłoni jak czarodziej zachęcił ludzi do skakania. Byłam świadkiem niesamowitego kontaktu z publicznością bez użycia słów, zupełnie tracąc przy tym poczucie czasu.

Po niesamowitym występie na scenie głównej, przyszedł czas na odpoczynek na trawie obserwując Hańbę!, czyli wykonawców przedwojennego punktu połączonego z miejskim folkiem. Były to momentami biesiadne utwory, jednak z przesłaniem. Będący najbliżej sceny bawili się bardzo dobrze tańcząc i śpiewając, a moją uwagę przykuła ciekawa interpretacja Falowania i spadania Maanamu.

Chwalony przez Kendricka Lamara Bishop Nehru dał taki koncert, iż Kult grający Spokojnie zobaczyliśmy szczątkowo (nie taki był plan…). Dwudziestojednoletni raper z USA zaprezentował wysoki poziom hip-hopu, a po zdjęciu koszulki unosił się na fali rąk odbiorców, jednocześnie śpiewając i nagrywając filmik na Instagram. Namiot Trójki wypełniony został po brzegi, a mi po zakończeniu występu utkwił w głowie utwór Get Away.

Kultu i Kazika chyba nikomu przedstawiać nie trzeba. Ich występ na OFF Festivalu był o tyle wyjątkowy, że nigdy wcześniej nie było im dane zagrać na żywo w całości płyty o tytule Spokojnie. Mimo tego, iż od jej wydania minęło już trzydzieści lat, teksty na niej zawarte są wciąż aktualne. Jednym z wybrzmiewających na początku utworów okazała się Arahja, a na bis wyszli grając Czarne słońce, właśnie przy zachodzie słońca. Kultowi artyści zgromadzili naprawdę sporą widownię prezentując rockowe, ale i spokojne dźwięki.

Przez chwilę tylko (niestety) słyszałam The Como Mamas, czyli gospelowe śpiewanie zaangażowanych pań z miasteczka Como w stanie Missisipi, czyli Ester Mae Smith, Angeli Taylor i Delli Daniels. Występ na Scenie Leśnej umożliwiał kontakt z soulowymi brzmieniami również ze strefy gastronomiczej, co wielu praktykowało.
Na scenie obok, czyli Scenie Trójki pojawiły się pieśniarki z Bułgarii – The Mystery of the Bulgarian Voices. Korzenie tego kobiecego chóru sięgają lat 50. i realizowania potrzeb państwowej telewizji w postaci nagrań tradycyjnych pieśni. Właśnie takim ludowym utworom, śpiewanym przez ubrane w odpowiednie stroje panie i nadzorowanym przez dyrygentkę można było się przysłuchiwać. Na myśl przywoływały Mazowsze, co stwierdziliśmy ze znajomymi jednogłośnie.

Na głównej scenie czekał mnie kolejny zachwyt: The Brian Jonestown Massacre. Amerykański zespół rockowy w męskim składzie z kobiecym pierwiastkiem (wokal i syntezator) pokazał jak gra się psychodelicznego rock’n’rolla łączącego się z shoegaze’em i bluesem. Liderem okazał się Joel Gion, który z pełną powagą nadawał rytm utworom przy pomocy tamburyna i maracasów, choć za stojącego na czele grupy uważa się Antona Newcombe’a. Ściany gitar stawały się opozycją ciszy między piosenkami, a momentami artyści brzmieli jak Halfwayowy shoegaze z Estonii, Pia Fraus. Brak słów, by opisać to, co działo się na scenie. Jeden z najlepszych, emocjonalnych występów tegorocznego OFF-a.


Następnie na głównej scenie pojawiła się M.I.A., na którą przybyło chyba najwięcej ciekawych jej występu. Scenografią okazały się rozwieszone na scenie żółte zasłony, a Brytyjka Mathangi Maya Arulpragasam zjawiła się na scenie w błyszczącym szlafroku i prezentowała nieco egzotyczne brzmienie, hip-hop i electro, w czym towarzyszyły jej tancerki i DJ’ka. Kompozytorka poruszyła podczas występu temat ochrony środowiska, mówiąc, iż nie powinniśmy używać plastikowych butelek. Duży plus za ten apel, sam w sobie koncert jednak mnie nie porwał (energia ze sceny biła znikoma) i wolałam udać się do trójkowego namiotu na Fontaines D.C.. Dubliński kwintet umożliwił przybyłym świetną zabawę przy akompaniamencie łobuzerskiego punk’n’rolla. W skład zespołu wchodzi trzech gitarzystów, perkusista oraz wokalista, który niesamowicie przypominał swoim wyglądem i postawą Iana Curtisa. Wyjątkowa dublińska energia biła ze sceny, a na dowód tego, jak fantastyczny był to występ muszę wspomnieć, iż do rytmu podrygiwał również zadowolony Ariel Pink, kurator trzeciego dnia Sceny Eksperymentalnej.

 

RELACJA Z DNIA DRUGIEGO

RELACJA Z DNIA TRZECIEGO

 

Z Katowic relacjonuje Małgorzata Kilijanek.

Fot.: Małgorzata Kilijanek

Write a Review

Opublikowane przez

Małgorzata Kilijanek

Pasjonatka sztuki szeroko pojętej. Z wystawy chętnie pobiegnie do kina, zahaczy o targi książki, a w drodze powrotnej przeczyta w biegu fragment „Przekroju” czy „Magazynu Pismo”. Wielbicielka festiwali muzycznych oraz audycji radiowych, a także zagadnień naukowych, psychologii społecznej i czarnej kawy. Swoimi recenzjami, relacjami oraz poleceniami dzieli się z czytelniczkami i czytelnikami Głosu Kultury.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *