OFF FESTIVAL 2024: sceniczny trening Johna Mausa, nonszalancja Baxtera Dury’ego, szaleństwo Les Savy Fav i ikoniczność Grace Jones – dzień drugi, 3 sierpnia [relacja]

Tegoroczna edycja OFF Festivalu nie pozostawiła wątpliwości wobec tego, że muzyczne i artystyczne wybory organizatorów nie są przypadkowe. Nawet jeśli nie zna się większości line-upowych propozycji, warto im zaufać. Największy polski festiwal muzyki alternatywnej przyciągnął w pierwszy sierpniowy weekend dziesiątki tysięcy uczestników, którzy mieli okazję odkryć zupełnie nieznany potencjał koncertowy części artystów i bawić się z tymi, których uwielbiają. Na katowickich scenach zagościli między innymi: Sevdaliza, John Maus, Future Islands, Puma Blue, The Blaze, Baxter Dury, Nourished by Time, Edyta Bartosiewicz, Mount Kimbie i Grace Jones. Przeczytajcie o tym, co wydarzyło się podczas drugiego dnia festiwalu w Dolinie Trzech Stawów.

Sobotę na Scenie Głównej OFF-a rozpoczął zespół Klawo, septet z Trójmiasta z zamiłowaniem do jazzu i wariacji na jego temat. Na scenie zagościli: pianista Konstanty Kostka, pianiastka Malina Midera, flecistka i wokalistka Alicja Sobstyl, perkusista i klawiszowiec Tomasz Rafalski, trębacz Karol Tchórz, perkusista Jakub Krzanowski oraz basista Artur Szalsza. Eklektyzm i luz słyszalne w ich kompozycjach na płytach, równie dobrze wybrzmiały na scenie. Jazz mieszają z miłością do syntezatorów, funkowym groovem, hip-hopem czy afrobeatem, a równie swobodnie prowadzą dialog z publicznością. Zagrali między innymi Neon Pigeon, I Feel SthJo! TRN Raps (z dedykacją dla Torunia).

KLAWO, fot. M. Murawski

Na Open Stage BLIK kilka utworów zaprezentowały Piksele – trio tworzone przez poetę Wojciecha Brzoskę, producenta Arbuza Arbuzińskiego i trębacza Marcina Markiewicza. Ich płyta Martwe zyskała miano postpandemicznej trip-hopowej opowieści o samotności, przemijaniu i stracie, a na OFF-ie właśnie te historie mogliśmy usłyszeć. Wszystkim festiwalowym koncertom na scenie BLIK towarzyszyło symultaniczne tłumaczenie na polski język migowy, a pomiędzy występami uczestnicy festiwalu mogli wziąć udział w warsztatach i poznać jego podstawowe zwroty.

Po ogłoszeniu zamiany w porach występów Johna Mausa z Clavishem, pod namiotem (godzinę wcześniej niż planowano) pojawił się amerykański baryton. Maus miał zagościć na OFF-ie już w 2018 roku, jednak odwołał wtedy całą trasę koncertową z powodu śmierci brata. Sobotni T Tent artysta wypełnił po brzegi, a swój solo show rozpoczął od Castles in the Grave. Synthpopowe podkłady połączone z eksperymentami na granicy postpunku oraz muzyki renesansu i baroku stały się tłem dla jego scenicznej nadaktywności, śpiewu i krzyków. Wyśpiewywanie give me give me give me some love przeplatał rytmicznym zginaniem i prostowaniem przedramion, Bennington zaczął od nieustannego skakania, między zwrotkami uderzając się w twarz, a w Rights for gays biegał w dwie strony wzdłuż krawędzi sceny śpiewając i zatrzymywał się po to, aby krzyczeć do mikrofonu. Po kilku utworach jego koszula wyglądała jak ubrania po festiwalowej ulewie dzień wcześniej. Nie zabrakło Keep Pushing On, ManiacCop Killer. Zgrzytanie zębami, wymachy głową, gwałtowne skłony i okładanie się pięściami w czasie występu to znak rozpoznawczy amerykańskiego artysty, przywodzący na myśl zachowania autostymulujące u osób w spektrum. Uczestniczenie w tym ekspresyjnym występie z pewnością zaliczam do najlepszych elementów tegorocznego OFF-a.

JOHN MAUS, fot. M. Murawski

Na Scenie Leśnej o zachodzie słońca pojawił się przedstawiciel brytyjskiego rapu – Clavish w złotym łańcuchu na szyi. Rapował o gangach, dragach, przemocy, dobrych kumplach, którzy sprowadzą cię na złą drogę i złych kobietach, a publiczność kiwała się w rytm serwowanych przez niego kawałków. Główna Scena należała następnie do Baxtera Dury’ego, jednego z najbardziej nieprzewidywalnych artystów brytyjskiej sceny niezależnej. Koncert rozpoczął od Leak at the DiscoI’m Not Your Dog – utworu, który Artur Rojek uznał za najlepszy do zapętlenia przed festiwalem. W repertuarze znalazły się również tytuły z wydanej w czerwcu, siódmej płyty Thought I Was Better Than You, na której muzyk kwestionuje swoje pochodzenie (jako syn legendy punka), poważne introspekcje zabarwiając poczuciem humoru. W białej koszuli i dobrze skrojonym garniturze roznosił katowicką scenę, wymachując apaszką, która raz znajdowała się na jego szyi, zaraz na mikrofonie, a później na głowie. Tańczył z mikrofonowym statywem i z szaleństwem w oczach przyjmował najróżniejsze pozy (łączące rock 'n’ rolla i sztuki walki), porywając publiczność do tańca. Głosem zachwycała również grająca na klawiszach Fabienne Debarre, wspaniale uzupełniająca główną narrację wokalno-deklamacyjną. Trudno było przejść obojętnie obok Aylesbury Boy, Pleasure czy Cocaine Man – Baxtera Dury’ego z pewnością można umieścić na podium scenicznych zwierząt tegorocznej edycji festiwalu. W końcówce wykrzykiwał: Bardzo Cię kochamy, Polsko! Jesteście cholernie piękni!

BAXTER DURY, fot. M. Murawski

W tym samym czasie wylewający się z namiotu T Tent tłum śpiewał wraz z Edytą Bartosiewicz, między innymi Zabij swój strach, Ostatni, Jenny, Niewinność Skłamałam. W pewnym momencie siedzącą z gitarą i czarującą głosem artystkę zaczęły zagłuszać dźwięki sąsiadującej Sceny Leśnej. – Mamy jakieś muzyczne towarzystwo. Ale mnie to nie przeszkadza, mam nadzieję, że Wam także – skomentowała Bartosiewicz i wróciła do roztaczania swojej nostalgicznej magii. Publiczność śpiewająca z artystką prawie każdy utwór okazała się nie tylko najbardziej rozśpiewaną na festiwalu, ale też najgłośniej skandującą prośbę o bis. Ta została spełniona.

Na wizytę nowojorskiej legendy w Katowicach, czyli zespołu Les Savy Fav, czekać należało długo. Jak zapowiadali go organizatorzy: to artyści, którzy przenieśli post-hardcore i noise rocka w XXI wiek, doczekali się setek naśladowców, ale oczywiście nikt nie może się równać z oryginałem. Energii oryginału mogli doświadczyć wszyscy zgromadzeni pod Sceną Leśną i z pewnością nie zapomną tego nigdy. Już na starcie charyzmatyczny wokalista Tim Harrington przy akompaniamencie The Equestrian zaszczycił swoją obecnością fanów, większość występu spędzając poza barierkami. Nieustanna ekscytacja publiczności, jak i ciągłe pogo widoczne były na scenicznych telebimach. Kamery śledziły roznegliżowanego Harringtona, który w pewnym momencie na scenę po łyk wody wrócił w bieliźnie. Za biegającym wśród publiczności wokalistą podążać musiała również ochrona, uważając na mikrofonowe kable, które za sobą ciągnął. Tim przybijał z nimi piątki, całował publiczność, oddawał jej mikrofon i wykrzykiwał: macie piękne ciała! Na fali rąk uczestników koncertu znalazł się w pewnym momencie również śmietnik. Pozostali muzycy, czyli Seth Jabour, Syd Butler, Harrison Haynes i Andrew Reuland, nie ruszali się ze sceny i niewzruszeni spoglądali tylko w kierunku bawiącego się wśród publiczności frontmana.

LES SAVY FAV, fot. M. Murawski

Czy po tylu emocjach coś jeszcze mogło nas zaskoczyć? I to jak! Na Scenie Głównej pojawiła się w złotej masce Grace Jones, hołdując występującemu na tej samej scenie dwa lata wcześniej Iggy’emu Popowi – zaczęła od jego Nightclubbing. Jones to najjaśniejsza gwiazda tegorocznej edycji festiwalu – ikona popkultury, muza Andy’ego Warhola, Helmuta Newtona i Jean-Paula Goude, aktorka, modelka i przede wszystkim piosenkarka. Kiedy królowa wyjdzie na scenę, nie będziemy mieli wyboru – zostaniemy niewolnikami. Jej i rytmu – zapowiadali ten występ organizatorzy, zupełnie proroczo. Grace, sącząc wino na scenie, zachwycała kilkukrotnymi zmianami stroju, czarowała charyzmą i gracją, rozbawiała publiczność wchodząc z nią w dialog i świetnie się bawiła. Zaśpiewała My Jamaican Guy, Demolition Man, I’ve Seen That Face Before (Libertango) i Love Is the Drug. W czasie koncertu wchodziła na sceniczną rampę, położyła się na jej barierce, a w finale zeszła ze sceny, aby siedząc na ramionach ochroniarza (gdybyście tylko mogli zobaczyć wtedy jego minę) w deszczu konfetti zbijać piątki z publicznością. Podczas śpiewania kończącego show utworu Slave to the Rhythm siedemdziesięciosześciolatka kręciła hula-hoopem przez… co najmniej dziesięć minut. Trudno było oderwać od niej wzrok i uwierzyć, że wszystko, co się widzi, dzieje się naprawdę. Występ z kategorii niezapomnianych.

GRACE JONES, fot. M. Murawski

Festiwalową noc zakończyli na Scenie Leśnej muzycy z Niemiec, czyli Zimmer90. Joscha i Finn w zeszłym roku nagrali utwór What Love Is, który stał się viralem w mediach społecznościowych. Nie zmieniło to jednak ich podejścia do muzyki – jak przyznali mi w rozmowie przed koncertem, nie ma dla nich znaczenia to, czy ich utwór staje się globalnym hitem, czy nie. Na OFF-ie wystąpili z perkusistą Michim, tworząc niesamowicie przyjemną atmosferę końcówki lata, bawiąc się elektroniką zestawioną z indie rockiem i akcentami klubowymi. Ich występ skojarzył mi się z doświadczeniami koncertowymi M83 i Caribou, a kiedy wrócili na bis, cała rozchodząca się publiczność momentalnie zawróciła, aby wspólnie z nimi zaśpiewać I can see you movin’ all night long / I can see you dancing to your favorite song.

ZIMMER90, fot. M. Murawski

 

PRZECZYTAJ O POZOSTAŁYCH DNIACH FESTIWALU:

OFF FESTIVAL 2024: zmysłowa Sevdaliza, czarujący BRUTUS i porywające Future Islands – dzień pierwszy, 2 sierpnia [relacja]

OFF FESTIVAL 2024: błyszczące maski Glass Beams, taneczny set The Blaze i pożegnanie festiwalu z Mount Kimbie – dzień trzeci, 4 sierpnia [relacja]

 

Fot. i info.: OFF Festival

Write a Review

Opublikowane przez

Małgorzata Kilijanek

Pasjonatka sztuki szeroko pojętej. Z wystawy chętnie pobiegnie do kina, zahaczy o targi książki, a w drodze powrotnej przeczyta w biegu fragment „Przekroju” czy „Magazynu Pismo”. Wielbicielka festiwali muzycznych oraz audycji radiowych, a także zagadnień naukowych, psychologii społecznej i czarnej kawy. Swoimi recenzjami, relacjami oraz poleceniami dzieli się z czytelniczkami i czytelnikami Głosu Kultury.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *