OFF FESTIVAL 2024: zmysłowa Sevdaliza, czarujący BRUTUS i porywające Future Islands – dzień pierwszy, 2 sierpnia [relacja]

Tegoroczna edycja OFF Festivalu nie pozostawiła wątpliwości wobec tego, że muzyczne i artystyczne wybory organizatorów nie są przypadkowe. Nawet jeśli nie zna się większości line-upowych propozycji, warto im zaufać. Największy polski festiwal muzyki alternatywnej przyciągnął w pierwszy sierpniowy weekend dziesiątki tysięcy uczestników, którzy mieli okazję odkryć zupełnie nieznany potencjał koncertowy części artystów i bawić się z tymi, których uwielbiają. Na katowickich scenach zagościli między innymi: Sevdaliza, John Maus, Future Islands, Puma Blue, The Blaze, Baxter Dury, Nourished by Time, Edyta Bartosiewicz, Mount Kimbie i Grace Jones. Przeczytajcie o tym, co wydarzyło się podczas pierwszego dnia festiwalu w Dolinie Trzech Stawów.

Ustalanie swoich własnych festiwalowych ścieżek między scenami nie należy do najłatwiejszych i wiąże się z wieloma kryzysami decyzyjnymi. Są to jednak problemy życiowe kategorii wymarzonych. I choć nie da się być w kilku miejscach jednocześnie, wymiana uwag z innymi uczestnikami OFF-a sprzyja tworzeniu listy koncertów na przyszłość.

W piątkowe popołudnie na Scenie T Tent zagościła polska grupa Zachwyt, zaczynając od utworu czekam aż spadnie deszcz, który okazał się tego dnia nieco proroczy. Artyści przyznali mi jednak w rozmowie, że to nie ich winić należy za zmianę pogody. Zza ściany dźwięku tworzonej przez gitary, bas i perkusję, przebijał się głos Miłosza Boińskiego. Nie wiem, czemu wszystko daję z siebie, co tylko mogę wybrzmiało w Strychu, któremu przewodziła perkusja Bartka Palewicza. Kuba Palewicz podziękował przybyłym za wybranie ich koncertu, a nie Taylor Swift w Warszawie, a Marcin Boiński dodał później, że na podziękowania zasługują też wszyscy pracownicy techniczni, którzy odpowiadają za koncertowe sukcesy zespołów. Hipnotyzująco senne fragmenty przechodziły w energiczne hałasy, tworząc shoegaze’owy klimat, doceniony przez odbiorców głośnymi owacjami.

ZACHWYT, fot. M. Murawski

Na Scenę Eksperymentalną wszedł Daijon Cotty Davis, czyli DC The Don, raper z Milwaukee. Skacząc po scenie w białej koszuli, czarnym krawacie i jeansach prezentował utwory ze swoich mixtaape’ów i albumów, w tym SACRED HEART (+) czy FUNERAL. Wykrzykiwał, że czuje się wśród katowickich fanów bardzo dobrze, a wśród uczestników koncertu dało się wypatrzeć koszulkę z The Eras Tour Taylor Swift. W tym samym czasie na Scenie Leśnej pojawił się brytyjski English Teacher, zespół określany przez „The Guardian” jako łączący dreampop, psychodelię i emo-rock z inteligentnym, świeżym pisaniem piosenek i chwilami subtelności. Wokalistka Lily Fontaine, gitarzysta Lewis Whiting, perkusista Douglas Frost i basista Nicholas Eden subtelne ballady przeplatali energetycznymi gitarowymi utworami. Nie zabrakło The World’s Biggest Paving Slab, I’m Not Crying, You’re CryingR&B.

DC THE DON, fot. M. Murawski

Scenę Główną zajął wieczorem Kaz Bałagane, z którego repertuarem zapoznałam się po raz pierwszy i nie będę wnikać w jego ocenę. Jacek Świtalski dzielił się ze sceny refleksjami dotyczącymi problemów warszawskiego życia, powtarzalnych w większości utworów (Numer o spodenkach krótkich, Spodenki do ćpania, Trendsetter). Wielokrotnie zapraszał fanów do skandowania refrenów, a ci – szczególnie najbliżej sceny – najwyraźniej zdali egzamin z ich znajomości.

Tuż po 20:00 rozpoczęła się burzowa ulewa i pod znakiem zapytania stanęły kolejne koncerty. Nic jednak nie zostało odwołane, a festiwalowe stylizacje uzupełniły peleryny przeciwdeszczowe i parasolki. Deszcz nie przeszkodził Marcusowi Brownowi, tworzącemu pod pseudonimem Nourished by Time – ze Sceny Leśnej wybrzmiewały jego hipnotyzujące soulowo-dream popowe utwory. Odwróconym falsetem (za „Washington Post”) zaśpiewał między innymi Rain Water Promise, Staring Into the Fireplace, Shed That Fear czy Quantum Suicide. Większość repertuaru pochodziła z jego płyty Erotic Probiotic 2, nagranej w piwnicy rodziców w Baltimore, i nie zabrakło w niej tanecznych aranżacji. Pozostańcie sobą i walczcie o to, w co wierzycie! – dodał przed zagraniem ostatniego utworu, The Fields.

NOURISHED BY TIME, fot. M. Murawski

Scenę Główną w idealnej przerwie od intensywnych opadów przejęła Sevdaliza. Urodzona w Iranie artystka z Niderlandów, podążając własną alternatywną ścieżką, łączy w swej twórczości elektronikę z trip-hopem, R&B i awangardą. W Katowicach oczarowywała publiczność zmysłowymi i melancholijnymi utworami, tańcząc przy tym w rozciętej po obu stronach srebrzystej sukni i srebrnych butach. Nazywam się Sevdaliza i szczerze, nie pamiętam już, jak wiele razy byłam w Polsce, a wy zawsze się tu dla mnie pojawiacie. Dziękuję wam bardzo! – powiedziała na początku.

SEVDALIZA, fot. M. Murawski

Swój występ zaczęła od HumanOh My God, a w połowie setlisty umieściła Alibi. Zanim go zaśpiewała, przemówiła: Przed miesiącem moje życie całkowicie się zmieniło. Wypuściłam piosenkę, która w ciągu tygodnia stała się światowym hitem. Po raz pierwszy jestem na liście „Billboard”. Ta piosenka jest numerem jeden na Shazam i TikToku, a ja wciąż jestem niezależna. To, co się dzieje, jest nierealne!  Równie nierealne wydaje się to, co artystka wyczynia na scenie, opowiadając o kobiecości i tożsamości w rytmie rave’u czy inspiracji industrialnym rockiem. Pod sceną nie zabrakło tańca, śpiewania wraz z Sevdalizą i nieustannej fascynacji jej przekrojowym występem.

SEVDALIZA, fot. M. Murawski

Na Scenie Leśnej pojawiła się kolejna niesamowita kobieta – Stefanie Mannaerts, perkusistka i wokalistka grupy BRUTUS, którą wraz z nią współtworzą: gitarzysta Stijn Vanhoegaerden i basista Peter Mulders. Repertuar zespołu określa się gatunkowo posthardcorem, postmetalem i postrockiem, z elementami shoegaze’u czy black metalu. To, co można usłyszeć i poczuć na żywo wymyka się jednak wszelkiej kategoryzacji. Belgijskie trio podczas OFF Festivalu zaprezentowało materiał z ostatniego albumu Unison Life (w ramach trasy koncertowej promującej tę płytę) oraz kilka utworów z Nest Burst. Surowy głos Mannaerts w zestawieniu z silnymi akcentami perkusyjnymi i ciągnącymi się gitarowymi riffami wprowadzał w oniemienie – czuły w spokojnym Miles Away, prezentujący pełną skalę możliwości w Brave i niebywale silny w Sugar Dragon. Trudno opisać coś, czego nie da się usłyszeć nawet na płycie – muzyka na żywo w wykonaniu grupy BRUTUS prezentuje nowy poziom wybitności. W zupełności immerysyjny, pozwalający na oddawanie się odsłuchowi lekko kołysząc lub skacząc w pogo. Był to prawdziwie wielowarstwowy spektakl, pełen niesamowitej mocy, bezkompromisowości i zarazem wrażliwości. Jeszcze raz wspólnie zaśpiewamy / Tę niekończącą się piosenkę / Jeszcze raz przetańczymy ból – wyśpiewywała z charakterystyczną chrypką Stefanie Mannaerts. Dla takich emocji chodzi się na koncerty. Dla takich koncertów moknie się pod sceną w zachwycie.

Na Scenie Głównej, wciąż w deszczu, zagrała grupa Future Islands, łącząca rock z synth-popem i new wave’owy romantyzm z postpunkową energią. Przejmujące teksty wokalisty Samuela T. Herringa równoważyły ciepłe melodie, tworzone przez Gerrita Welmersa (klawisze), Williama Cashiona (bas i gitary) i Michaela Lowry’ego (perkusja). W Katowicach zespół zaprezentował muzykę z wydanego w styczniu albumu People Who Aren’t There Anymore, ale też najbardziej znane, starsze utwory, jak Plastic Beach, Ancient Water czy Seasons (Waiting on You). Ich repertuar grany na żywo staje się jeszcze bardziej taneczny, choć największe wrażenie wywołuje muzyka w połączeniu z nieokiełznaną ekspresją sceniczną Herringa, który nie tylko sam rzuca się na kolana, ale na kolana rzuca publiczność. W pewnym momencie katowickiego występu prześlizgnął się na brzuchu po mokrej scenie, w akompaniamencie owacji i głośnych krzyków widowni. Było to istne koncertowe szaleństwo, któremu nie przeszkodziły nawet solidne strugi deszczu i błoto pod nogami. Moje stopy są przemoczone! – rzucił pod koniec koncertu Samuel i podziękował za to, że publiczność bawiła się na koncercie pomimo problemów pogodowych.

FUTURE ISLANDS, fot. M. Kuczyńska

Dzień pierwszy zakończył w namiocie sceny eksperymentalnej George Clanton, uważany za jednego z proroków vaporwave’u. W tle sceny punktowe iluminacje zmieniały kolory w rytm muzyki, a Clanton po wykonaniu Livin’ LooseOoh Rap I Ya powitał katowicką publiczność. W połowie występu zrzucił z siebie koszulkę, rzucił się w tłum, a w przerwach między kawałkami przyznał, że wszyscy wyglądają seksownie i chętnie wziąłby od kogoś mefedron. Namiot pozostał pełen do samego końca, a nostalgiczne samplowanie zakończyło się przed trzecią nad ranem.

GEORGE CLANTON, fot. K. Szlezak

 

PRZECZYTAJ O POZOSTAŁYCH DNIACH FESTIWALU:

OFF FESTIVAL 2024: sceniczny trening Johna Mausa, nonszalancja Baxtera Dury’ego, szaleństwo Les Savy Fav i ikoniczność Grace Jones – dzień drugi, 3 sierpnia [relacja]

OFF FESTIVAL 2024: błyszczące maski Glass Beams, taneczny set The Blaze i pożegnanie festiwalu z Mount Kimbie – dzień trzeci, 4 sierpnia [relacja]

 

Fot. i info.: OFF Festival

Write a Review

Opublikowane przez

Małgorzata Kilijanek

Pasjonatka sztuki szeroko pojętej. Z wystawy chętnie pobiegnie do kina, zahaczy o targi książki, a w drodze powrotnej przeczyta w biegu fragment „Przekroju” czy „Magazynu Pismo”. Wielbicielka festiwali muzycznych oraz audycji radiowych, a także zagadnień naukowych, psychologii społecznej i czarnej kawy. Swoimi recenzjami, relacjami oraz poleceniami dzieli się z czytelniczkami i czytelnikami Głosu Kultury.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *