OFF FESTIVAL 2024: błyszczące maski Glass Beams, taneczny set The Blaze i pożegnanie festiwalu z Mount Kimbie – dzień trzeci, 4 sierpnia [relacja]

Tegoroczna edycja OFF Festivalu nie pozostawiła wątpliwości wobec tego, że muzyczne i artystyczne wybory organizatorów nie są przypadkowe. Nawet jeśli nie zna się większości line-upowych propozycji, warto im zaufać. Największy polski festiwal muzyki alternatywnej przyciągnął w pierwszy sierpniowy weekend dziesiątki tysięcy uczestników, którzy mieli okazję odkryć zupełnie nieznany potencjał koncertowy części artystów i bawić się z tymi, których uwielbiają. Na katowickich scenach zagościli między innymi: Sevdaliza, John Maus, Future Islands, Puma Blue, The Blaze, Baxter Dury, Nourished by Time, Edyta Bartosiewicz, Mount Kimbie i Grace Jones. Przeczytajcie o tym, co wydarzyło się podczas trzeciego dnia festiwalu w Dolinie Trzech Stawów.

Podczas trzech offowych dni koncertowe odkrycia mieszały się u mnie z muzycznymi zachwytami, przemoczenie do suchej nitki odświeżyło swoją definicję, a rytm okołodobowy przeszedł w tryb festiwalowania. Po wielu koncertach pierwsza myśl towarzysząca opadającym emocjom dotyczyła chęci uczestniczenia w nich jeszcze raz, od nowa. Z tego, co wiem, nie byłam w tym osamotniona. Ustalenie koncertowego podium okazało się niewykonalne – kumulacja muzycznego dobra na tegorocznym OFF-ie była zbyt duża.

Trzeci dzień festiwalu rozpoczął się od niedogodności: kwartet Maruja wystąpił w trójkę przez wzgląd na niedyspozycję saksofonisty, a podczas koncertu Hotline TNT gitarzysta doznał urazu na scenie. Koncert nowojorskiego projektu przerwano, zainterweniowało pogotowie ratunkowe, a po kilku godzinach zespół udostępnił na Instagramie nagranie z nogą w gipsie poszkodowanego i obiecał, że do Katowic jeszcze wróci.

Na Open BLIK, po zagraniu wcześniej w Tencie, pojawiły się Dłonie, czyli Janek Horodyski (gitara i wokal), Nikodem Gąsowski (bas) i Julek Horodyski (perkusja). Pochodzące z Zalesia Górnego trio, jak samo twierdzi, gra niespieszne piosenki w lekkich aranżacjach. Janek między utworami opowiadał o związanych z nimi historiach (między innymi Kaktus, Siki) w sposób nieco zabawny, a występ skończył się tym, że znajdujący się wśród publiczności Maciej przybiegł do wokalisty odebrać buziaka. Jak powiedzieli mi późnej artyści, byli tym zaskoczeni. Sama gra na OFF-ie dała im nową możliwość poznania siebie w festiwalowych okolicznościach.

DŁONIE, fot. M. Murawski

Kiedy słońce chyliło się ku zachodowi na Scenie Głównej zjawili się muzycy z Glass Beams, tajemniczej grupy z Melbourne – spośród trójki jej członków znana jest jedynie tożsamość lidera, Rajana Silvy. Artyści wystąpili w wyłożonych cyrkoniami i kryształkami, pięknie odbijających promienie słoneczne maskach, zabierając publiczność w psychodeliczną podróż z orientalnymi akcentami. Piaskowo-brązowe odcienie ich strojów oraz faktury tkanin wpisywały się w obrany kierunek perfekcyjnie. Na katowickiej scenie zagrali materiał z dwóch EP-ek, hipnotyzując tańczących pod sceną. Piękne festiwalowe odkrycie.

GLASS BEAMS, fot. M. Murawski

Na Scenie Eksperymentalnej namiot po brzegi wypełnił Puma Blue, czyli Jacob Allen. Jego ujmujący wokal przechodzący w szept i czarujące okołojazzowe trip-hopowe aranżacje, sprawiły, że z łatwością można było odpłynąć. Artysta na wstępie zaznaczył, że warto odłożyć telefony na bok, ale na OFF-ie nie jest to problemem. Zwykle nagrywania pojedynczych utworów lub ich fragmentów nie okazują się dla nikogo uciążliwe, a uczestnicy koncertów oddają się temu, co rozgrywa się na scenie, a nie reżyserowaniu instagramowych rolek. Intymność w namiocie mieszała się ze swobodą przekazu pomiędzy utworami, a muzyczny kunszt ze swego rodzaju przytulnością. Współtworzyli ją z Jacobem perkusista Ellis Dupuy, basista Cameron Dawson oraz saksofonista i multiinstrumentalista Miles Spilsbury. Zachwycona publiczność owacjami prosiła o jeszcze jeden utwór po zakończeniu koncertu i mimo braku takiego planu, udało się. – Ale czy mamy czas? No dobra, zróbmy to! – krzyknął powracający na scenę Allen, wyznający wcześniej miłość polskim odbiorcom.

PUMA BLUE, fot. M. Murawski

Pod Sceną Główną zebrało się całkiem spore grono fanów Otsochodzi, tworzące koło do pogo zgodnie z wolą rapera. – Jesteśmy, kurwa, egzotycznym elementem tego festiwalu, ale róbmy, kurwa, swoje! – wykrzykiwał ten, który rap kocha i nienawidzi. Frazę tę zresztą skandowała z nim publiczność, bujając się w rytm utworów Worki W Tłum, Nowy Kolor i Malibu Barbie (z Taco i Young Leosią z playbacku). Nie gustując w tego typu egzotyce można było podglądać ją z perspektywy trzepaków, popijając espresso.

Na Scenie Leśnej zagościł duet producenta The Alchemist i rapera Boldy’ego Jamesa. Zanim James wszedł na scenę mogliśmy usłyszeć We Cry Together Kendricka Lamara i Worst Comes to Worst Dilated Peoples. Repertuar objął później ich płyty: Bo JacksonThe Price of Tea in China, a raper, wbrew festiwalowym taktykom, nie korzystał z playbacku. W tym samym czasie pod eksperymentalnym namiotem noise rockowo i dance punkowo grał zespół Model/Actriz. Niepokojące, nieco mroczne dźwięki i czerwona oprawa świetlna okazały się wciągające, ale do namiotu wejść było niełatwo. Cole Haden wzorem frontmana Les Savy Fav zawędrował z mikrofonem w publiczność, jednak na tym ich podobieństwo koncertowe się zakończyło.

THE ALCHEMIST, fot. Z. Sosnowska

Ostatni występ na największej scenie należał do francuskiego duetu The Blaze, tworzonego przez kuzynów: Guillaume’a i Jonathana Alriców. – Wyobraźcie sobie miejsce, w którym wszyscy tańczą! – wykrzyknęli. Na realizację tej wizji nie musieliśmy czekać długo, bo właśnie w nie zamieniły się okolice Sceny Głównej. Wśród french housowych i ambientowo-tanecznych utworów znalazły się między innymi SHE, CLASH, Virile czy QUEENS, dopełniane przez wyświetlane na ekranie fragmenty teledysków. To właśnie z połączenia dźwięku z warstwą wizualną znani są artyści – starają się poruszać w nim tematy angażujące społecznie. Katowicki set umożliwiał zarówno rytmiczne kiwanie głową, jak i tańczenie, a pokoncertowa radość publiczności została uchwycona przez Alriców szybkimi zdjęciami.

THE BLAZE, fot. K. Szlezak

Na Scenie Leśnej jako ostatnia pojawiła się grupa Mount Kimbie, którą stworzyli Kai Campos i Dominic Maker. W teorii ich twórczość wywodzi się z muzyki elektronicznej, ale w odsłuchu obejmuje znacznie więcej gatunków – od progresywnego rocka, przez rap, po jazz. Obok duetu na scenie zagościli Marc Pell i Andrea Balency-Béarn, która przyznała, że wspaniale jest widzieć tak liczną publiczność i grać dla niej nową muzykę. To właśnie Andrea wydała mi się najbardziej ujmująca na scenie (wokal, klawisze) i myślę, że warto wspomnieć o tym, że skończyła studia kompozytorskie w Buenos Aires, zaczęła tworzyć muzykę filmową i obroniła tytuł magistry kompozycji w londyńskiej Royal Academy of Music, gdzie obecnie pracuje nad doktoratem z tej samej dziedziny. Kolejna warta uwagi artystka tegorocznej edycji OFF-a. Artyści Mount Kimbie zaprezentowali swój najnowszy materiał z albumu The Sunset Violent i nieco starszy z Love What Survives. Szkoda, że nie zagrali wcześniej i z ich cudownym występem nie mogło zapoznać się więcej offowiczek i offowiczów.

MOUNT KIMBIE, fot. M. Murawski

Po postpandemicznej przerwie w odwiedzinach Doliny Trzech Stawów podtrzymuję wszystkie przeszłe przekonania dotyczące tego, że OFF Festival nie zawodzi i nawet jeśli nie zna się koncertowych możliwości tych, którzy goszczą w line-upie, to warto zaufać znakowi jakości Artura Rojka. Wśród uwag wymienianych przez uczestników i uczestniczki festiwalu pojawiał się podziw dotyczący braku odwołania jakiegokolwiek koncertu w tym roku – mimo dwóch opisanych problemów (niedyspozycyjność członka zespołu i wypadek na scenie), cała reszta poszła zgodnie z planem. Nieco tęskno było mi do Kawiarni Literackiej, jednak koncertowy harmonogram i tak nie pozwalał na zbyt wiele poza udziałami w koncertach. Kolejki w strefie gastro i toi toi nie okazały się zbyt długie, a jedyną festiwalową niedogodnością wydała mi się ograniczona oferta napojów bezalkoholowych. Nawet piątkowe oberwanie chmury nie przeszkodziło nam w koncertowych zachwytach.

OFF Festival to wciąż muzyczna różnorodność i oryginalne propozycje artystycznych środowisk, których ścieżki nie przecięłyby się w innym miejscu. Otoczony zielenią teren w Dolinie Trzech Stawów pozwala na przyjemne oderwanie się od miejskiego zgiełku i tworzy niepowtarzalny klimat. Kończąc dowodem anegdotycznym: znane mi osoby, uczestniczące w OFF-ie po raz pierwszy, już planują powrót za rok. Nie zostaje mi nic innego poza dodaniem: warto.

 

PRZECZYTAJ O POZOSTAŁYCH DNIACH FESTIWALU:

OFF FESTIVAL 2024: zmysłowa Sevdaliza, czarujący BRUTUS i porywające Future Islands – dzień pierwszy, 2 sierpnia [relacja]

OFF FESTIVAL 2024: sceniczny trening Johna Mausa, nonszalancja Baxtera Dury’ego, szaleństwo Les Savy Fav i ikoniczność Grace Jones – dzień drugi, 3 sierpnia [relacja]

 

Fot. i info.: OFF Festival

Write a Review

Opublikowane przez

Małgorzata Kilijanek

Pasjonatka sztuki szeroko pojętej. Z wystawy chętnie pobiegnie do kina, zahaczy o targi książki, a w drodze powrotnej przeczyta w biegu fragment „Przekroju” czy „Magazynu Pismo”. Wielbicielka festiwali muzycznych oraz audycji radiowych, a także zagadnień naukowych, psychologii społecznej i czarnej kawy. Swoimi recenzjami, relacjami oraz poleceniami dzieli się z czytelniczkami i czytelnikami Głosu Kultury.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *