steel velvet

Oldschool na żywo – Steel Velvet – „Live” [recenzja]

Słuchając dobry rok temu krążka Chwila, dziwiłem się, że się komuś w Polsce chce się grać klasycznego heavy/hard rocka, tym samym całymi garściami czerpiąc z klasyków takich jak Bon Jovi czy Whitesnake, robić to zaskakująco dobrze i – co najważniejsze – oryginalnie. Mowa rzecz jasna o Steel Velvet, którzy postanowili przedstawić szerzej słuchaczom swoje koncertowe wcielenie na niedawno wydanej płycie Live.

I trzeba przyznać, że koncertowe oblicze pochodzącego ze Strzyżowa zespołu wydaje się odrobinę bardziej interesujące od tego studyjnego, co słychać już w otwierającym koncert utworze Piekielny Hol, który w porównaniu z wersją z płyty, brzmi, jakby zespół wrzucił dodatkowy bieg, powodując, że kompozycje z debiutanckiego LuZu i zeszłorocznej Chwili nabierają nowego, bardziej uniwersalnego charakteru, w pewnym sensie je uzupełniając i tym samym rozszerzając. Gęste brzmienie, szatkujące powietrze gitary, prąca do przodu sekcja rytmiczna trzymająca wszystko to w ryzach i fenomenalny wokal Pawła Soi, który bezbłędnie wyśpiewuje swoje partie. Trzeba przyznać uczciwie, że Steel Velvet w warunkach koncertowych potrafi być bestią i bezbłędną maszyną.

Dzięki Live nowe życie w największym stopniu zyskują kompozycje z debiutanckiego albumu LuZ, który cierpi na niedostatki realizacyjne, o czym zresztą sami muzycy wspominali w wywiadzie dla nas. I faktycznie, kompozycje zatytułowane Motoru Ryk, Soczewki, Rozdroże czy Wczorajszy Jazz brzmią w końcu potężnie, pomimo faktu, że rzucają się w uszy niektóre rozwiązania aranżacyjne będące świadectwem pierwszych kompozytorskich kroków w wykonaniu Steel Velvet, zaniżając tym samym ogólną ocenę tych utworów;z drugiej strony są to kompozycje z debiutu, więc należy wybaczyć muzykom pewne wpadki, których nie powtórzyli na Chwili, wyciągając tym samym odpowiednie wnioski.

Steel Velvet - Cierń (Live / Official Video )

Kompozycje z drugiego albumu Steel Velvet są zresztą głównym programem koncertu nagranego w studiu Radia Rzeszów; miejsca zabrakło jedynie dla Mroku (a szkoda, bo to jeden z moich faworytów na Chwili). Doskonale słucha się doładowanego koncertową mocą Zostaw Mnie czy Chwili. Natomiast spokojniejsze kompozycje, jak Anioł czy Julie, w koncertowych wersjach zyskują dodatkowo nowy, lekko mistyczny wymiar i świetnie te kawałki wypadają na żywo. Na plus też należy zaliczyć covery Whitesnake (Guilty of Love), Bon Jovi (Burning For Love) i doskonałego gitarzysty, dzisiaj trochę zapomnianego Petera Framptona (Breaking All The Rules) – młodzi oddają pokłon swoim mistrzom. Doceniam.

Powiem szczerze, że z tego wszystkiego wyłania się czternastoutworowy zestaw pełen koncertowej energii i wybornego hard rocka, w starym, dobrym stylu. Ale bynajmniej nie wydaje się to odgrzewanym kotletem, bowiem Steel Velvet piszą doskonałe kawałki i umiejętnie korzystają ze spuścizny swoich mistrzów podczas komponowania swojego repertuaru, tworząc tym samym całkiem frapującą słuchacza jakość. Sami muzycy mówią, że ich koncertowe oblicze jest tym właściwszym, i to właśnie dobitnie słychać na Live.

Fot.: cantaramusic.pl

steel velvet

Write a Review

Opublikowane przez

Jakub Pożarowszczyk

Czasami wyjdę z ciemności. Na Głosie Kultury piszę o muzyce.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *