Opowieść o początku

Najpierw wszechświat, potem szarlotka – David Christian – „Opowieść o początku” [recenzja]

Mam nieodparte wrażenie, że obecnie świat każe nam się zapuszkować. Traktuje się nas jak konserwy z kompetencjami, które są jednak tak sprecyzowane, że stoimy hermetycznie zapakowani w jednym supermarkecie z innymi ludźmi, ale w towarzystwie tak różnym pod względem umiejętności, że pomiędzy działem alkoholowym a detergentami. Trzeba się wyspecjalizować tak bardzo w jednej dziedzinie, że ta immersja grozi pomocą specjalisty. Zwraca się uwagę na to, że wszyscy żyjemy w tym supermarkecie, ale z egotycznego punktu widzenia wyjątkowości jednostki, ignorując nieco to, jak bardzo świat, będący wielobranżowym marketem, jest super. Natomiast David Christian w książce Opowieść o początku. Wielka historia wszystkiego próbuje zaprezentować podejście ogólne o rzeczach szczegółowych i to w branży popularnonaukowej. A wszystko to, żeby opisać historię świata od samego początku, gdzie zwykła żywa komórka to dopiero bohater zwrotu fabularnego w połowie jego opowieści.

Z czym do ludzi? Ze wszystkim na raz, od razu i to w jednym egzemplarzu. Brzmi to tak ogólnie, że aż byle jak, natomiast idąc myśleniem użytego w książce cytatu Carla Sagana  – Jeśli chcesz zrobić szarlotkę od zera, najpierw musisz wynaleźć wszechświat. David Christian, wykładający na Uniwersytecie w Sydney przedmiot nazwany historią wszystkiego, prezentuje tak wybitny poziom ogólności, że aż zadziwiająco precyzyjny. Typowy dla najwybitniejszych filozofów, których uniwersalność myśli, a jednocześnie wnikliwość, jest tak dobra, że nawet dzisiaj można pokornie mówić, że wie, że nic się nie wie. Chodzimy po naszej planecie, więc autor tłumaczy, jak ona powstała i co nas na niej trzyma, a że popularna literatura lubi akcję, to zaczyna swoją książkę jak solidne kryminały – od wielkiego wybuchu. Mamy więc wytłumaczenie, dlaczego jako ludzie posiadamy wewnętrzne organy, kończyny, niektórzy nawet twarze z potencjałem, i jaka siła powoduje, że nam się to wszystko nie rozkleja, a mały palec trzyma dłoni. I jak to w ogóle się stało, że żywe komórki potrafiły w końcu ulepić z siebie coś na tyle sensownego, że ja mogę teraz pisać tekst, a Ty go właśnie czytać.

Opowieść o początku zaczyna grzebać w czasach, kiedy nic nie było. I pomimo tego, że z zakresu astrofizyki, geologii, czy biologii można zrobić osobne biblioteki, autor chce zamieścić wszystko w jednej książce. Oszczędzić nam czas, nerwy i dalej w myśl minimalizmu – miejsce na półkach z książkami. Całość, w myśl konwencji popularnonaukowej, jest napisana tak, aby te naukowe kwestie dotarły do zwyczajnych ludzi. Używa do tego celnych metafor, czasami nawet zabawnych, aby na ich podstawie ułatwić nam zrozumienie wszystkich zawartych w książce treści. Nie traktuje jednak czytelnika jak idioty, ponieważ nie wzbrania się często przed słownictwem naukowym. Nie odbiera to zazwyczaj przyjemności z czytania, a nawet rozwija nasz język i daje możliwość bardziej wnikliwym czytelnikom zagłębienia się w tematykę, wiedząc już, jakie trudne słowa wpisać w wyszukiwarkę. Z recenzenckiego obowiązku krytycznego czuję się jednak zobowiązany napisać, że niektóre fragmenty mogą wydawać się aż nazbyt naukowe, przez co szybciej okażą się opóźnionym zapłonem szkolnych traum niż rozpaleniem ciekawości.

Z uczciwą dawką sceptycyzmu (nawet dwiema) podchodziłem do książki Opowieść o początku, która miała być o wszystkim. Rozwarstwienie na wiele dziedzin utożsamia się z bylejakością; wmawia nam się, że lepiej być dobrym w jednej dziedzinie niż kulawym w kilku. Na wszechstronne wykształcenie nie ma dzisiaj miejsca, a na rynku często nawet i potrzeby. Dlatego największym zaskoczeniem nie były przystępnie podane odpowiedzi na pytania ogólne, ale to, że ta ogólność zadziała, nie drażni, a nawet syci.

Fot.: Wydawnictwo Zysk i S-ka

Opowieść o początku

Write a Review

Opublikowane przez

Paweł Stępień

Buchalter dyplomowany niepraktykujący z sentymentem do roweru, dobrze napisanych książek i serka tylżyckiego. Całym temperamentem humanista wegetujący na kilku uczelniach, obecnie Uniwersytecie Jagiellońskim. Z każdej placówki wyciągał nieco więcej niż notatki i ubezpieczenie. Dla higieny psychicznej stale szuka zależności między tym co go interesuje, a tym za co w normalnym życiu płacą pieniądze. Serek kosztuje.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *