Mały wielki człowiek

Opowieści z kraju Ludzi – Thomas Berger – „Mały Wielki Człowiek” [recenzja]

Powieść Mały Wielki Człowiek Thomasa Bergera wydana po raz pierwszy w 1964 roku zyskała rozgłos dzięki ekranizacji Arthura Penna, nakręconej 6 lat później. Doskonała rola Dustina Hoffmana i uroda Faye Dunaway sprawiły, że adaptacja spotkała się z ciepłym przyjęciem i do tej pory jest jednym z bardziej znanych westernów, choć – trzeba przyznać – nie do końca typowym. Jednak dopiero lektura literackiego pierwowzoru uświadamia nam, jak bogate i jednocześnie tragiczne życie wiódł Jack Crabb – główny bohater powieści, którego poznajemy jako mężczyznę w wieku stu czterech lat, kiedy to pewnemu niedowierzającemu reporterowi opowiada historię swojego życia…

Jack Crabb choć sam – jak przyznaje – jest białym człowiekiem, przez wiele lat wychowywany był przez Czejenów i to od nich uczył się podejścia tak do życia, jak i do drugiego człowieka. Okoliczności, w jakich ten kilkuletni wówczas chłopak trafił pod skrzydła Indian, są zarówno tragiczne, jak i komiczne, będąc skutkiem porywczości, pijaństwa i nieporozumienia. I choć w efekcie nowi opiekuni przydzieleni Jackowi przez los przyczynili się do śmierci jego ojca i rozpadu rodziny, która nigdy już nie zespoliła się w znaną sobie wcześniej jedność – Crabb pokochał swoją nową rodzinę i przez wiele lat wiódł w niej życie szczęśliwe. O wiele szczęśliwsze niż, jak się później okazało, przyszło mu wieść wśród bladych twarzy. Wykazując się wśród Czejenów odwagą nietypową dla przedstawiciela białej rasy, których Indianie uznawali w większości albo za niebywałych tchórzy, albo za równie niebywałych głupków, Jack Crabb doczekał się swojego imienia. Imienia, które wśród wielu czerwonoskórych przez lata miało budzić podziw i szacunek, a które także nie raz uratowało mężczyznę przed niechybną śmiercią. Imię Mały Wielki Człowiek nawiązywało swoim pierwszym członem do niskiego wzrostu chłopaka, drugim do jego odwagi i walecznego ducha, a trzecim do pełnej akceptacji jako Człowieka, a więc jako Czejena. Ci bowiem nazywali Ludźmi tylko siebie. Ani biali, ani nawet inni Indianie nie tyle nie zasługiwali według nich na miano ludzi, co po prostu nimi nie byli. I dla każdego Czejena zdawało się to oczywiste i naturalne.

Nawiasem mówiąc, w swoim języku Czejenowie nie nazywają się wcale Czejenami, tylko Tsistsistas, co znaczy “ludzie” albo “istoty ludzkie”. Kim są wszyscy inni , to już nie ich sprawa.

Tymczasem niepozornego chłopca, zrządzeniem losu rzuconego w ramiona ich obozu, przyjęli jak swojego, choć oczywiście byli i tacy, którzy przez długi czas nie chcieli się z tym pogodzić. Najważniejsza jednak dla Małego Wielkiego Człowieka była akceptacja wodza – Skóry ze Starego Szałasu, nazywanego przez naszego bohatera po prostu dziadkiem, co ten przyjmował z aprobatą, uznając Jacka za członka swojej rodziny.

Losy Małego Wielkiego Człowieka przeplatają się z losami Jacka Crabba na niemal siedmiuset stronach powieści Thomasa Bergera. Człowiek ten bowiem nigdy nie zagrzał na stałe miejsca, choć nigdy nie było to w stu procentach jego własnym wyborem. Gdyby życie tego mężczyzny porównać do rzeki, to należałoby powiedzieć, że jej nurt niemal zawsze był nad wyraz rwący, tylko czasami usypiając czujność i sprawiając wrażenie spokoju. Ów nurt porywał zresztą nie tylko ciało Jacka, ale także rozbijał o ostre brzegi jego marzenia, zabierał ze sobą bliskich i w odmętach mokrych i zimnych topił jego nadzieje. Po latach spędzonych u Czejenów droga jego znów zbiegła się z drogą bladych twarzy i Jack trafił do domu pastora Pendrake’a i jego pięknej żony, której widok zapierał dech w piersiach wszystkim mijanym  mężczyznom. To dzięki niej nasz bohater poznaje, czym jest palące ciało i duszę pożądanie i chęć uczynienia wszystkiego dla kobiety. Choć ta jest oczywiście dla Jacka niedostępna. I choć w domu pastorostwa Crabb miał praktycznie wszystko – czegoś wciąż mu brakowało i to skłoniło go do ucieczki. Od tej pory mężczyzna tułał się między światem białych i światem Indian, niemal cudem raz po raz trafiając przypadkiem do swego “rodzinnego” obozu, do Ludzi. Aż znalazł się na granicy tych dwóch światów, dwóch tożsamości i dwóch żyć – w osławionej bitwie pod Małym Wielkim Rogiem. I tu kończy się jego opowieść.

Choć Mały Wielki Człowiek to powieść częstokroć zabawna, czytelnikowi wciąż towarzyszy gorzki posmak tego śmiechu błąkającego się na ustach. Thomas Berger ma bowiem specyficzny styl i humor, który przelał na swojego wiekowego narratora. Jack Crabb, czyli Mały Wielki Człowiek, nie zawsze grzeszy taktem i – co najważniejsze – nieczęsto obchodzi go, co tak naprawdę myśli o jego opowieści słuchacz. Humorystyczne elementy tej historii, tak licznie wtopione w jej westernowskie tło, niemal zawsze zderzają się z okrucieństwem, tragedią, śmiercią i bólem – nawet jeśli te nie zostaną do końca wypowiedziane. Jednak największa tragedia życia Małego Wielkiego Człowieka to jego tułaczka pomiędzy dwiema tożsamościami, z których żadna nie stapiała się z jego skórą tak, jak by sobie tego sam życzył. Wyrwany za młodu z rodzinnego kręgu trafił do obcych sobie ludzi, w dodatku żyjących w całkiem innym świecie, gdzie rządziły inne zasady i inne prawa. Wyrwany z kolei od nich, musiał na nowo przypomnieć sobie reguły panujące w świecie białych i przystosować się do nich. Późniejsze lata spędzane na przemian w tych dwóch tak mentalnie odmiennych od siebie krainach musiały odcisnąć na nim piętno tego, który nie należy tak naprawdę do żadnej z nich. Przebywając u białych, Jackowi brakowało swobody i mądrości Czejenów, życia w zgodzie z naturą, a nie w rytm wskazówek zegara; mieszkając u Czejenów, Małemu Wielkiemu Człowiekowi brakowało nie tyle pewnych luksusów i cywilizacji, ale korzeni, które zostały mu bezlitośnie wyrwane, nawet, jeśli wtedy tego bólu nie był w stanie poczuć.

Powieść Bergera to zatem wielka historia o zagubieniu tożsamości, o próbie określenia samego siebie, o odnajdywaniu się nie tyle w imionach i krainach, lecz pozytywnych i negatywnych uczuciach. To wszystko zostało natomiast wtłoczone w ramy soczystego westernu, gdzie krew leje się bez większych protestów, gdzie skalpy z białych zrywane są bez zająknienia i gdzie biali wkraczają w swoich wypolerowanych butach do dzikiego świata, który na zawsze powinien pozostać nieujarzmiony. Mały Wielki Człowiek to opowieść epicka i można tego przymiotnika używać w jej określaniu bez zająknienia. Opowiada nie tylko o jednym człowieku, ale ludziach jako gatunku – jednym, a przecież tak podzielonym i krzywdzącym siebie samego. Thomas Berger nie posuwa się jednak za daleko w ani jednej chwili, nie przyznaje racji żadnej ze stron, żadnej nie daje monopolu ani na ból, ani na zwycięstwo. Ukazuje w dość prosty i szczery sposób walkę, jaką człowiek wytacza sobie od wieków. I choć Jack Crabb nie jest bohaterem bez wad, a jego poglądy często są zbyt uproszczone i dyskusyjne, na kartach powieści spotkać można wiele sentencji na długo zapadających w pamięć – zwłaszcza tych, które odnoszą się do świata białych widzianego oczami Czejenów. Jak chociażby myśl nastoletniego Jacka dotycząca możności zamieszkania ze sobą kobiety i mężczyzny dopiero po ślubie:

…ale zapomniałem, że sprawy między mężczyzną i kobietą są traktowane wśród białych jako coś grzesznego, muszą więc mieszać do tego prawo.

Ujmujące jest również zdanie wypowiedziane w pewnym momencie do Jacka przez Skórę ze Starego Szałasu. I choć brzmieć może jak żywcem wyjęte z Pocahontas, to nie sposób odmówić mu jakiejś cząstki prawdy:

Ale biali ludzie wierzą, że wszystko jest martwe: kamienie, ziemia, zwierzęta i ludzie, nawet oni sami. I jeżeli mimo to rzeczy usiłują żyć, biali ludzie je zabijają. Taka – zakończył – jest różnica między bladymi twarzami a Ludźmi.

Tragiczna historia życia Jacka Crabba – Małego Wielkiego Człowieka – kończy się na opowieści o legendarnej bitwie pod Małym Wielkim Rogiem (Bitwa nad Little Bighorn, stoczona 25 czerwca 1876 roku), a wymienieni są w związku z nią w powieści prawdziwi ludzie, uznani przez historię i świat (jak chociażby ppłk George A. Custer, major Reno, Szalony Koń czy Siedzący Byk). Jednak podczas jej trwania mężczyzna nie miał jeszcze nawet 40 lat, a to, co wydarzyło się w jego życiu później, zostało opisane w kontynuacji powieści zatytułowanej Powrót Małego Wielkiego Człowieka. Ponieważ jednak druga część nie została zekranizowana, nie mamy co liczyć na jej pwotórne wydanie w tej samej szacie graficznej, co omawiana tu pubikacja, ponieważ ta wchodzi w skład serii filmowej wydawnictwa Prószyński i S-ka, pod szyldem której do tej pory ukazały się: Czułe słówka (które recenzowałam tutaj) Co się wydarzyło w Madison County (zainteresowani recenzją, niech klikną z kolei tutaj). Jednak aby docenić kunszt Thomasa Bergera, spokojnie wystarczyć powinna część pierwsza – autor ujął historię w ramy reporterskiej opowieści, wprowadzając liczne dygresje i niekiedy tworząc uporządkowany chaos. Amerykański pisarz w tej epickiej opowieści zawarł nie tylko niesamowity żywot Małego Wielkiego Człowieka, który jakoby miał brać udział w  największych bitwach między amerykańską armią a Indianami, ale także wplótł w nią wiele (niekiedy otwartych, a zawsze skłaniających do refleksji) przemyśleń na temat moralnej kondycji świata, wszelkich uprzedzeń – nie tylko rasowych – i bzdurnych zasad, podług jakich od wieków żyje człowiek. I choć zmyślona pod kątem głównego bohatera, jest to opowieść o prawdziwych Ludziach – o dramatach, uniesieniach i bólu. Niekiedy zabawna w sposób czysty i niezmącony, niekiedy kipiąca od czarnego humoru, który sprawiał, że własnym rozbawieniem czuliśmy się poniekąd zbrukani.

Lektura tej powieści pokazuje, jak ubogi w wydarzenia jest film Arthura Penna. Jeśli więc ktoś jest fanem ekranizacji, a nie miał okazji czytać jeszcze książki – musi koniecznie nadrobić zaległości. I choć Dustin Hoffman spisał się rewelacyjnie (a także fizycznie został świetnie dobrany do roli), to nic nie jest w stanie zastąpić nam literackiego Jacka Crabba – Małego Wielkiego Człowieka, tego, którego Ludzie wychowali jak swojego, a mimo to i tak nie potrafił zapomnieć o swoich korzeniach. Dajcie się porwać tej szalonej, zabawnej i tragicznej opowieści o  Indianach, niezapomnianych bitwach, bladych twarzach i prostym sercu rozerwanym na dwie części.

Fot.: Prószyński i S-ka

[buybox-widget category=”book” ean=”9788380691711″]

 

Mały wielki człowiek

Write a Review

Opublikowane przez

Sylwia Sekret

Redaktorka naczelna i współzałożycielka Głosu Kultury. Absolwentka dyskursu publicznego na Uniwersytecie Śląskim (co brzmi równie bezużytecznie, jak okazało się, że jest w rzeczywistości). Uwielbia pisać i chyba właśnie to w życiu wychodzi jej najlepiej. Kocha komiksy, choć miłość ta przyszła z czasem. Zimą ogląda skoki narciarskie, a latem do czytania musi mieć świeży słonecznik.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *