Fannie Flagg chyba nigdy nie zawiedzie swoich czytelników. Po wyśmienitych „Smażonych zielonych pomidorach”, po rewelacyjnym „Nie mogę się doczekać, kiedy wreszcie pójdę do nieba”, po pokrzepiającym „Witaj na świecie, Maleńka” i pozostałych ciepłych i równie fantastycznych powieściach (no, może jedynie „Święta z kardynałem” nazwałabym jedynie dobrą książką) czas na najnowszą propozycję amerykańskiej pisarki. Zapraszam na „Babską stację” – zapewniam, że wlejecie tu paliwo na resztę tygodnia.
Sookie ma 59 lat i poukładane życie. Jej mąż jest szanowanym dentystą, a niedawno wydali za mąż ostatnią córkę. Po weselnych wydatkach i z nieco nadszarpniętymi nerwami Sookie marzy o tym, aby wreszcie odpocząć. Może razem z mężem wyjadą na wakacje? Najważniejsze jednak, że naszej bohaterki nic już nie jest w stanie zaskoczyć. No, może poza jej szaloną matką, która zadziwia całą Alabamę, kiedy próbuje się dodzwonić do papieża, lub kiedy ubzdura sobie, że to ona powinna zostać prezydentem. Ale już taki jest ród Simmonsów – z nimi nigdy nic nie wiadomo.
Kiedy jednak nasza bohaterka odbiera pewnego dnia telefon, okazuje się, że większość z tego, co o sobie wie, to nieprawda. A najgorsze z tego wszystkiego wydaje się być to, że Sookie tak naprawdę ma nie 59 lat, a 60! Kobieta – przekonana na początku, że cała sprawa to jedna wielka pomyłka – nie chce się pogodzić z nowymi faktami. Tym bardziej, że nic zdaje się do siebie nie pasować! Z czasem jednak kolejne puzzle zaczynają się układać w obraz – jednak by zobaczyć finalny efekt, trzeba będzie odnaleźć wiele brakujących kawałków.
Czytelnik większość rzeczy odkryje dużo wcześniej niż bohaterka, ponieważ Fannie Flagg daje nam dostęp do wydarzeń sprzed kilkudziesięciu lat, kiedy to pewna rodzina z Polski założyła w Wisconsin stację benzynową. Co sprawiło, że w czasach, kiedy inne stacje upadały i narzekały na brak klientów, czynna całą dobę Wink’s Philips 66 zyskiwała coraz więcej klientów, którzy niekiedy nadrabiali drogi, aby zahaczyć właśnie o tę, a nie inną stację? Poza najczystszymi toaletami w całej Ameryce były to oczywiście siostry Jurdabralinskie! Ich zgrabne sylwetki, sympatyczne uśmiechy i domowe wypieki. Czy mężczyznom potrzeba czegoś więcej, aby zrobić sobie krótką przerwę w podróży? Bak i żołądek wypełnione, szyby wymyte, a oko nacieszone – oto tajemnica sukcesu Babskiej Stacji.
Szybko jednak wychodzi na jaw, że skromna rodzina z Polski to nie tylko prężnie działająca stacja benzynowa, ale także odnoszące sukcesy i działające w służbie Ameryki, dzielne lotniczki. Czy więc Sookie będzie miała powody do dumy z tego, że jej korzenie sięgają kraju, który jeszcze do niedawna nie wiedziała, gdzie dokładnie leży? Czy nie odstraszy jej zamiłowanie do kiszonej kapusty? Czy poszukiwania biologicznej matki zakończą się sukcesem, a zagubiona bohaterka odnajdzie wreszcie upragniony spokój i tożsamość? Czy pani Earle’owa Poole młodsza odnajdzie sposób na nakarmienie małych ptaszków, nie wybijając przy tym modrosójek błękitnych? Odpowiedzi na te pytania i wiele innych dostarczą czytelnikowi mnóstwo wzruszeń i uśmiechów. Uwierzcie mi na słowo, że ciepło bijące z „Babskiej stacji” jest nie do uchwycenia w kilku zdaniach bezdusznej recenzji.
Fannie Flagg jak nikt inny potrafi stworzyć powieść lekką, przyjemną i głęboko zapadającą w serce, nie popadając przy tym w banał, tandetę i powtarzalność. Jej powieści łączą mądrość z humorem, spokój alabamskich miasteczek z ich szaleństwem, prawdziwe życiowe problemy z rozwiązaniami, na które sami nigdy byśmy nie wpadli. „Babska stacja” to poniekąd połączenie „Smażonych zielonych pomidorów” z „Kobietami w kokpicie”. To opowieść o niesamowitej odwadze, rodzinnej tragedii i wsparciu, jakie dają sobie bliskie osoby. To historia rodzinnych więzów, które okazują się równie ważne, co więzy krwi, bo – jak się okazuje – nie zawsze są one jednym i tym samym. I wielka szkoda, że ta niewiele ponad czterystustronicowa powieść nie została rozszerzona o dodatkowe dwieście. Gdyby autorka wpisała w „Babską stację” nieco więcej szczegółów dotyczących rodzinnego biznesu Jurdabralinskich, gdyby – jak to było w zekranizowanych „Smażonych zielonych pomidorach” – dodała szczyptę przepisów, aromatów i zapachów, i jeszcze obszerniej opisała mijające siostrom dni na stacji… prawa do sfilmowania powieści już dawno byłyby wykupione.
„Babska stacja” to lektura na każdą pogodę. Nieważne czy za oknem leje siarczysty deszcz, smętnie kapie z rynien kapuśniaczek czy dumnie prężą się promienie słońca – ta powieść sama tworzy pogodę i przenosi nas raz do słonecznej Alabamy, by za chwilę wysadzić nas na tętniącej życiem stacji benzynowej w Wisconsin lub wsadzić do samolotu w Sweetwater, w Teksasie. Czy muszę dodawać coś o stylu, w jakim Flagg tka swoją opowieść? Powiem tylko, że ci, którzy zetknęli się już z jej powieściami, na pewno się nie zawiodą, a ci, dla których będzie to pierwsze spotkanie, najprawdopodobniej szybko będą dążyć do kolejnego. Baki i żołądki puste? – to wiecie już chyba, co robić.
Fot. znak.com.pl