Pan Lodowego Ogrodu

Popis wyobraźni – Jarosław Grzędowicz – „Pan Lodowego Ogrodu, tom 1” [recenzja]

Przed Wami książka o ogromnej popularności, mająca po swojej stronie zwolenników liczonych pewnie w tysiącach i przy tym również niemałej liczbie przeciwników. Świeżo po lekturze książki Pan Lodowego Ogrodu przysiadam do napisania recenzji z głową pełną obrazów, przemyśleń i wątków, które szczególnie mnie poruszyły. Pozycja, stanowiąca pierwszy tom serii o tym samym tytule, autorstwa Jarosława Grzędowicza jest w moim odczuciu naprawdę wyjątkowa. W życiu przeczytałam naprawdę sporo książek (i będzie ich tylko więcej), ale nie natrafiłam na nic podobnego. Po fali uwielbienia, jak i hejtu, jakie spadły na tę książkę, byłam gotowa zarówno na odczucie jednego, jak i drugiego… Z niemałą satysfakcją – podzielam to pierwsze.

Przedstawiana historia jest wartka i wciągająca od pierwszej strony, a bohater pierwszoplanowy sarkastyczny, a jednocześnie  przy tym bardzo przyjemny. Jest to postać, której od pierwszych stron kibicujemy i która niezmiennie nas zachwyca, łapie za serce i każe za sobą podążać niezależnie od dnia i nocy.

Muszę powiedzieć – i jestem gotowa na falę hejtu – iż historia złożona w ręce czytelników chwilami przypominała mi… 3… 2… 1… Wiedźmina Andrzeja Sapkowskiego. Myśli takie przychodzą do mnie przy czytaniu fragmentów dotyczących opisów walki z potworami, szafowaniem legendami i przeróżnymi wierzeniami, a także baśniowością stworów. Ponadto nasz bohater również jest zabijaką (choć potwory to nie jego główna profesja).

Przez fabułę powieści przeprowadza nas Vuko Drakkainen czy też Nocny Wędrowiec (Ulf Nitj’sefni – jego kryptonim w języku Ludzi Wybrzeża). Bohater zostaje wysłany z misją na inną planetę. Poznaje on obcą cywilizację i nowy, niezbadany, nieco niezdarny wręcz świat, gdzie o jakiejkolwiek technologii nie ma nawet mowy. Vuko ma za zadanie znaleźć ośmiu ludzi, którzy zostali wysłani na Midgaard przed dwoma laty i o których słuch zaginął. Mają oni zostać odnalezieni, w razie konieczności aresztowani (za ewentualną ingerencję w nowy świat) i odwiezieni na macierzystą planetę Ziemię, bądź znalezione mają zostać wiarygodne dowody zaistnienia ich śmierci.

Misja jest ściśle tajna. Oficjalnie nielegalna. Cały ten świat jest okryty całkowitą kwarantanną. Od klęski programu badawczego kwarantanną absolutną. Pierwsza antropoidalna cywilizacja w zbadanym kosmosie. Bezcenna. Nie mogą się dowiedzieć, że nie są sami we wszechświecie. Nie wolno nam grzebać w ich kulturze, cokolwiek by wyprawiali.

Bohater żyje w świecie posuniętym o dobrych parę (naście) lat od naszego, w którym technologia jest tak wysoka, że pozwala na swobodne badanie kosmosu i obcych cywilizacji. Jego świat otacza rzeczywistość, polegająca na ciągłej kontroli człowieka i to przez miliony przekaźników.

Przez całe życie czułem się, jakbym miał dwanaście lat. I miliony rodziców. Tu nikt się mną nie opiekuje. Mogę się upić, skręcić nogę, wylecieć w powietrze dzięki własnemu ładunkowi termicznemu albo wpaść do jakiejś studni. Wszystko na własne ryzyko. Boże, co za ulga.

Vuko spotyka na swojej drodze mniej lub bardziej fantastyczne postaci i poznaje świat pełen magii, sprzeczności, braku praw fizyki. Świata, który odstaje od normy. Wciela się on w wędrowca-koczownika z prawdziwego zdarzenia, noszącego ze sobą cały swój dobytek, żyjącego zgodnie z cyklem i prawami natury. Jak na tego typu człowieka przystało, ma on również wiernych towarzyszy – konia Jadrana oraz kruka, który bardziej go irytuje, niż w czymkolwiek pomaga. Sam bohater nieraz przyprawia nas o spazmy śmiechu swoimi komentarzami i przemyśleniami. Jest to osoba niesamowicie sarkastyczna i jedyna w swoim rodzaju. Kim on jest? Otóż był on kierowcą konwojów humanitarnych, przemytnikiem, biznesmenem, korespondentem wojennym, płetwonurkiem na platformie wiertniczej, poszukiwaczem wraków, włóczęgą, skipperem do wynajęcia i w końcu kierowcą rajdowym. Czy z osobą o tak bogatym doświadczeniu może być nudno?

Przykłady sarkastycznych wypowiedzi – jako deser na gorąco z książki i jeszcze przed głównym posiłkiem:

– Gdzie mogę kupić konie?

– Tam, gdzie ktoś je sprzedaje.

 

Zapomnieli o nim? Nie zauważyli, że nie zdążył za bramę? Może nie wiedzą, ile mają dzieci?

 

– Oddałeś oko za wiedzę?

– Tak. Dowiedziałem się, że jak się walczy bez hełmu, to można stracić oko.

 

– Słyszałeś o nim? Wysoki, czarnowłosy, o rybich oczach. Jak ich znajdę, jeżeli nie będę pytał?

– Szukając, jak przypuszczam.

Ciekawe jest, że w książce znajdują się w istocie dwie odrębne fabuły. Na ten moment bardzo ciężko stwierdzić, czy są one w jakiś sposób zależne od siebie. Ta „druga fabuła” zaczyna się mniej więcej w jednej trzeciej książki (dokładnie 165 strona). Opowiada o pewnym kireneńskim Księciu i jego życiu. Przechodzimy od dworskiej sielanki po naprawdę fascynujące nauki, których doświadcza jako przyszły król. Jesteśmy także obserwatorami jego zmagań ze światem zewnętrznym. Historia chłopca ma swój logiczny ciąg zdarzeń i jest opisana w sposób – ujęłabym wręcz, że – ładny. Widzimy dzieciństwo i lata młodości księcia, poznajemy jego rodzinę i stosunki panujące w królestwie. Niestety jego świat  zburzy się w mgnieniu oka. Ta odrębna historia miała ogromny urok i myślę, że stanowi wspaniałe uzupełnienie książki. Chwilami wciągała nawet bardziej niż fabuła poświęcona Vuko.

Nie ukrywam, że obaj bohaterzy są bardzo złożeni, plastyczni (pokazuje się ich w przeróżnych sytuacjach i to pokazuje się bardzo dobrze – autor umiejętnie rozbudowuje fabułę) i przy tym ciężko oderwać się od ich przygód. Jestem bardzo ciekawa, czy znajdzie się  jakaś nić łącząca obie te postaci. Osobiście wydaje mi się, że jest to fragment życia elity pośród biednych na owej planecie Midgaard.

W książce występują również dwa typy narracji: pierwszoosobowa (z punktu widzenia Vuko oraz królewskiego chłopca) i trzecioosobowa – charakterystyczna dla momentów aktywacji przez Vuko tzw. cyfrala. Taki zabieg pozwala na analizę sytuacji, w której znalazł się bohater z różnych perspektyw. Niezaprzeczalnie pomaga też w przyswojeniu opisów walki.

Cyfral to pasożyt, który został przed laty wyhodowany w tajnym laboratorium. Zamienia on naszego bohatera w maszynę do walki. Jest on bardziej odporny na ból, jego reakcje ulegają przyspieszeniu, jest wytrzymalszy, a w jego żyłach buzuje adrenalina. Czyni z Vuko wręcz nadczłowieka. Nasz bohater widzi w ciemności, słyszy pisk myszy z dwustu metrów i wyświetla mapę na powiekach swoich oczu. Ponadto potrafi on zachować spokój w ekstremalnych sytuacjach. Cyfral ma też wady. Mianowicie jego użytkownicy boją się wchodzić w relację z kobietami (a przynajmniej na początku), aby nie zrobić im krzywdy (tak jak to przy przepływie hiperadrenaliny mogą, zamiast otworzyć drzwi, po prostu wyrwać całą klamkę….).

Zabieg jest z pewnością ciekawy, a jego przedstawienie bardzo logiczne i nieprzesadzone. Mimo całego tego opisu nasza postać ma niesamowicie wielkie pokłady człowieczeństwa i nie jest żadnym  à la cyborgiem. Vuko idzie przez świat z sentencją, iż: łatwy dzień był wczoraj, a jego przygody tylko to udowadniają.

Świat przedstawiony jest bardzo elastyczny i z biegiem fabuły przekonamy się, że tak naprawdę użytkownik tego świata może stworzyć w nim dosłownie wszystko. Wystarczy odpowiednio się wysilić, uprosić lub zachować. Książka ma też pewien uniwersalny przekaz. Mianowicie potwierdza, że wszędzie, gdzie sięgnie cywilizacja, dochodzi do barbarzyństwa natury, świętości człowieka i praw moralnych. Tak też stało się w książce. Wszędzie, gdzie chcemy zaprowadzić ład, rujnujemy panującą tam odwiecznie harmonię i działamy przeciwko prawom natury.

Jeśli chodzi o minusy, takowymi również muszę się zająć. Po pierwsze – język. W książce jest tak dużo błędów polegających na nieodpowiednim rozłożeniu przecinków i układzie zdań, że pozostawia to wiele do życzenia. Jest to tak masowe, że wręcz można uznać ten fakt za charakterystyczny dla stylu Jarosława Grzędowicza. Nie jest to jakieś mocno przeszkadzające, jednak na pewno będzie kłuło w oczy zwolenników nienagannej polszczyzny. Trafiły się też jakieś pojedyncze błędy ortograficzne. Muszę się również przyczepić do długości zdań. Po drugie, Ogród Rozkoszy Ziemskich jest miejscem naprawdę niesamowitym, a cała jego konstrukcja z pewnością wymagała ogromu wyobraźni. Mało który autor odważyłby się na opisanie czegoś o tak skomplikowanej strukturze w tak przystępny i niespotykany wręcz sposób. Zawiodło mnie jednak, że brakuje w rozdziale temu poświęconemu logicznego przejścia z jednej sceny do drugiej. O ile bohater ciągnie nas przez fabułę od punktu do punktu, w ogrodzie wszystko się „jakoś” dzieje. Niestety w pewnym momencie są to po prostu wyskakujące sceny, jakby luźne, choć tematycznie powiązane fragmenty. Wielka szkoda.

Na okładce widzimy postać na koniu, którą możemy śmiało utożsamiać z głównym bohaterem. Charakterystyczne są też kruki, ale nie ma co spojlerować. Widzimy również celtyckie, mityczne wzory, od których specjalistką nie jestem, natomiast przywodzą one na myśl starodawne wierzenia, legendy, jak i również oddają nastrój minionych czasów i miejsc. Jest to w pełni skorelowane z fabułą, gdyż nasz bohater faktycznie obraca się w świecie pełnym magii, stworów, starodawnych przekleństw, niebezpieczeństwa czającego się we mgle oraz ludzi żyjących z pracy własnych rąk i dzięki silne swoich mięśni. Na okładce gołym okiem widać nawiązanie do natury: poskręcane gałęzie drzew, leśną ściółkę i mroczny klimat. Taka właśnie jest nasza podróż z tą książką.

Muszę oddać hołd Jarosławowi Grzędowiczowi za jego ogromną wiedzę i jeszcze większą wyobraźnię. Książka charakteryzuje się logiką i niejednokrotnym odwoływaniem się do legend oraz starodawnych wierzeń. Autor nie boi się nimi szafować i przy tym tworzy własne strachy i przesądy. Stwory budowane są na podstawie pierwotnych ludzkich lęków. Wypowiedzi bohaterów klarowne, jasne i logiczne. Słowotwórstwo, dobór przymiotników i konstrukcja świata są zadowalające. Fabuła jest po prostu wyjątkowa. Widzimy masę wtrąceń z różnych kultur świata. Możemy podszkolić chorwackie przekleństwa. Ogromny plus za to, że mimo męskiego bohatera książka ma dość wysoki poziom emocjonalny. Ponadto spotkamy się z nawiązaniami do artystów takich jak Bosch czy Breugel. Czego chcieć więcej?

Fot.: Fabryka Słów

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *