Mało rzeczy tak bardzo potrafi wpłynąć na odbiór filmu, jak irytujący do granic możliwości główny bohater. Jeśli irytuje nas postać, której na ekranie widzimy najwięcej – sam obraz w pewnym momencie zacznie źle na nas działać. Co jednak, jeśli początkowa irytacja i antypatia ustaje tak stopniowo, że z początku tego nie zauważamy, a bohater – a w tym wypadku bohaterka – przechodzi niezwykle delikatną w formie, ale znaczącą finalnie metamorfozę, a my, nawet nie wiemy kiedy, zaczynamy odczuwać sympatię i kibicujemy tej, której potyczki obserwujemy? Początkowa irytacja zostaje zastąpiona przez dysonans, kiedy jeszcze nie wiemy, co myśleć, a w końcu dysonans zmienia się w akceptację tego, co widzimy i zrozumienie – a także nieśmiałą sympatię. Taki wachlarz emocji towarzyszył mi podczas oglądania filmu Paryż i dziewczyna, który Głos Kultury miał przyjemność objąć patronatem medialnym.
W życiu Pauli następują poważne zmiany – dopiero co wróciła do rodzinnego Paryża po długiej nieobecności, właśnie rozstała się z partnerem, z którym żyła przez 10 lat, w związku z czym zostaje zarówno bez dachu nad głową, jak i bez środków do życia… w dodatku z kotem swojego byłego. Nie ma się gdzie podziać, nie ma co ze sobą zrobić. Znajomi wyrzucają ją przed upływem pierwszej nocy ze względu na jej dość nietypowy (żeby nie napisać: obcesowy) sposób bycia. Paula bowiem nie jest najłatwiejszym kompanem – dużo mówi, często bez ładu i składu, bywa nieznośna i wredna, obarcza dopiero co poznanych ludzi (jak na przykład lekarza czy kasjerkę) swoimi problemami i życiorysem… Zachowuje się trochę jak rozpieszczone dziecko, które miało wszystko, a zostało z niczym i nijak nie umie się z tym pogodzić i jakoś temu zaradzić. Paula wzbudza więc poczucie lekkiego zażenowania u widza – chcielibyśmy, by po prostu wzięła się w garść, przestała zadręczać innych swoją osobą, przestała zachowywać się nieodpowiedzialnie. Nie patrzymy na nią jak na zagubionego człowieka, któremu współczujemy, lecz jak na rozwydrzoną nastolatkę, która nie zamierza dorosnąć. W naszym postrzeganiu jej osoby nie pomaga również to, jak łatwo przychodzi jej kłamstwo – nie mówi prawdy, gdy znajomi pytają, jak wygląda jej życie, okłamuje swoją przyszłą pracodawczynię, a także nie wyprowadza z błędu kobiety, która myli ją z przyjaciółką z dzieciństwa. Nie lubimy takich osób i sztuką jest tak poprowadzić scenariusz, byśmy zmienili o nich zdanie. A jednak Léonor Sérraille – scenarzystce i reżyserce – udało się tego dokonać.
I w zasadzie trudno powiedzieć, kiedy następuje u niej (i u nas) zmiana. W pewnym momencie widz po prostu spostrzega ze zdumieniem, że tytułowa dziewczyna już go nie irytuje, że już nie ma ochoty nią potrząsnąć i powiedzieć kilku słów, przemówić do rozumu. Zaczynamy ją nie tylko lubić i lepiej rozumieć, ale także współczujemy jej w pewnym stopniu i kibicujemy, by jakoś odnalazła się w tym nowym życiu, w którym każdy poranek to wyzwanie. Na początku łatwo oceniało się Paulę, ale wystarczy nieco dłużej zastanowić się nad tym, jak bardzo zmieniło się jej życie w ułamku sekundy. Przez wiele lat samodzielność nie była jej potrzebna – mieszkała u swojego partnera, nie musiała pracować; miała zarówno jego miłość, jak i opiekę. Straciła to wszystko, nie spodziewając się tego i została wrzucona na naprawdę głęboką wodę – z jednej z rozmów dowiadujemy się, że dziewczyna nigdy wcześniej nie przepracowała ani jednego dnia. W dodatku ma pod swoją opieką kota, a niedługo dowie się czegoś, co również spadnie na nią jak grom z jasnego nieba.
Paryż i dziewczyna wciąga w opowiadaną historię w sposób tak samo zaskakujący, jak zaskakuje nas nasza zmiana w stosunku do Pauli. Teoretycznie w filmie nie dzieje się nic nadzwyczajnego, a sama opowieść jest prosta, żeby nie powiedzieć banalna. A jednak emanuje z niej jakiś niesamowity urok i nierzadko także humor. Z sekundy na sekundę oglądamy perypetie dziewczyny z coraz większym zainteresowaniem, a interesuje nas niemal wszystko – dlaczego matka nie chce jej widzieć i niemal wyrzuca ją z domu; czy Paula utrzyma się na stanowisku opiekunki po tym, jak okłamała swoją pracodawczynię, a konflikt wisi w powietrzu; czy przyjmą ją do pracy w sklepie z ekskluzywną bielizną; czy poradzi sobie sama z obowiązkami, jakie idą w parze z posiadaniem kota. Te niby drobne sprawy ą naprawdę ciekawie poprowadzonymi wątkami, które splecione w całość, układają się w opowieść o współczesnej trzydziestolatce, która nagle, z dnia na dzień, musiała stać się samodzielną, funkcjonującą i żyjąca po swojemu jednostką, nieuzależnioną od nikogo. Historia opowiedziana jest wbrew obawom, mogącym pojawić się po przeczytaniu opisu filmu, całkiem dynamicznie, a jej początek – wybuch Pauli w szpitalu i zwierzenia skierowane do kompletnie obcego mężczyzny – daje nam przedsmak tego, co zastaniemy na ekranie później. Główna bohaterka jest bowiem osobą specyficzną – jej zachowanie w początkowych scenach sprawia, że wcale nie dziwimy się temu, że dziewczyna nie ma przyjaciół czy nawet znajomych. Paula jednak dorasta, przejmując z czasem kontrolę nad swoim życiem.
Czy jednak w związku z tym film Paryż i dziewczyna jest pochwałą samodzielności i ostrzeżeniem przed uzależnieniem się całkowicie od drugiej osoby? Nie byłabym taka pochopna we wnioskach. Do tej pory dźwięczą mi bowiem w uszach słowa Pauli z samego początku seansu, kiedy dziewczyna wykrzykuje, że ta cała wolność jest przereklamowana, że było jej dobrze z życiem, które miała. Patrząc na zaistniałą sytuację z obu tych perspektyw, najbardziej jestem skłonna przyznać, że francuska produkcja jest po prostu afirmacją ewolucji człowieka jako jednostki odnajdującej się w społeczeństwie i w nowej sytuacji. Jest pochwałą upadków, jeśli tylko są one potrzebne do tego, by za którymś razem stanąć w końcu na pewnych nogach; pochwałą dorastania – bez względu na to, w jakim jesteśmy wieku, lecz w odniesieniu do tego, że zastaje nas zupełnie nowa rzeczywistość, wobec której czujemy się bezradni i niedoświadczeni jak dzieci; pochwałą prób i błędów, a także wrzucania na głęboką wodę – bo tak najlepiej nauczyć się tego, co jest nam niezbędne do przeżycia kolejnego dnia… i kolejnego, i kolejnego.
Laetitia Dosch, którą miałam już przyjemność oglądać w filmie Zatrzymać (nasz Wielogłos o nim znajdziecie tutaj), miała oczywiście zadanie najbardziej wymagające ze wszystkich aktorów, wcielając się w rolę początkowo roztrzepanej, zagubionej, ale i nieco szalonej i dziwacznej Pauli. Paryż i dziewczyna to zdecydowanie film jednej aktorki, której pełno na ekranie i która w każdej scenie jest po prostu najważniejsza. Jej rola jest natomiast pełna energii i różnych odcieni, jakie wydobywa ze swojej bohaterki na światło dzienne. Paula w jej wykonaniu to osoba, która – jak wspomniałam już wcześniej – wywołuje w widzu masę mieszanych uczuć, od zdenerwowania, po zrozumienie i kibicowanie jej. Dlatego uważam, że wykonała kawał dobrej roboty, a to, że kompletnie nie skojarzyłam jej z rolą matki Mélanie z Zatrzymać, tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że to naprawdę utalentowana aktorka, która potrafi wcielić się w wiele ról, pozostając przy tym niezwykle naturalną i budując intymną więź między swoją bohaterką a widzem.
Paryż i dziewczyna to film, po którym nie spodziewałam się wiele – tak, przyznaję się do tego. Jednak zaskoczył mnie tym, jak przy całej typowości opowiadanej historii wciąga, zaskakuje i intryguje. Czas leci podczas seansu szybko, a my ostatecznie nie mielibyśmy nic przeciwko, żeby spędzić z Paulą jeszcze kilkanaście lub więcej dodatkowych minut. Bohaterka początkowo denerwuje – owszem, ale tak jak ona z czasem przyzwyczaja się do nowej sytuacji i odnajduje w niej, tak i widz powoli zaczyna traktować dziewczynę inaczej, podchodzi do niej z większym zrozumieniem i zaczyna akceptować. Podobnie również jak Paula, tak i widz zostaje wrzucony na głęboką wodę, stając się już w pierwszej scenie obserwatorem dramatu, jaki urządza Paula. Jednak tak jak ona, tak i widz tego potrzebował. Bo Paryż i dziewczyna opowiada o tym, jak trudno odnaleźć się w zupełnie nowej sytuacji – bez względu na to, czy na nią zasłużyliśmy, czy nie, i bez względu na to, czy powinna ona być dla nas normalna, czy nie.
Redaktorka naczelna i współzałożycielka Głosu Kultury. Absolwentka dyskursu publicznego na Uniwersytecie Śląskim (co brzmi równie bezużytecznie, jak okazało się, że jest w rzeczywistości). Uwielbia pisać i chyba właśnie to w życiu wychodzi jej najlepiej. Kocha komiksy, choć miłość ta przyszła z czasem. Zimą ogląda skoki narciarskie, a latem do czytania musi mieć świeży słonecznik.
Na tej stronie wykorzystujemy pliki cookie do spersonalizowania treści i reklam, aby oferować funkcje społecznościowe i analizować ruch w naszej witrynie. Więcej informacji znajdziesz w polityce prywatności. Czy zgadzasz się na wykorzystywanie plików cookies? ZGADZAM SIĘ
Manage consent
Privacy Overview
This website uses cookies to improve your experience while you navigate through the website. Out of these, the cookies that are categorized as necessary are stored on your browser as they are essential for the working of basic functionalities of the website. We also use third-party cookies that help us analyze and understand how you use this website. These cookies will be stored in your browser only with your consent. You also have the option to opt-out of these cookies. But opting out of some of these cookies may affect your browsing experience.
Necessary cookies are absolutely essential for the website to function properly. This category only includes cookies that ensures basic functionalities and security features of the website. These cookies do not store any personal information.
Any cookies that may not be particularly necessary for the website to function and is used specifically to collect user personal data via analytics, ads, other embedded contents are termed as non-necessary cookies. It is mandatory to procure user consent prior to running these cookies on your website.