Zemsta frajerów – Sebastián Borensztein – „Pechowi szczęściarze” [recenzja]

Przymusowa narodowa kwarantanna, w tym także trudno znoszony przeze mnie deficyt kina jako miejsca zażywania kulturalnego tlenu (przy całym moim staroświeckim podejściu do dziesiątej muzy, którą najlepiej ogląda mi się w atmosferze wydarzenia kulturalnego, czyt. w kinowym fotelu), wymusza poszukiwanie alternatywnych form percepcji sztuki filmowej, gdzie dominują oczywiście niezawodne serwisy VOD dostarczające nieprzebranych zasobów kontentu. Pechowi szczęściarze wchodzą na nasz rynek (niestety wciąż niekinowy, ale poprzez media streamingowe) sumptem dystrybutora Best Film.

Film jest prezentowany jako dzieło będące wykwitem twórczości autorów słynnego obrazu Dzikie historie, niemniej jednak więcej w tym wszystkim personalnych analogii do równie znanego wytworu argentyńskiej kinematografii, jakim był zdobywca Oscara, tj. kryminał Sekret jej oczu (oprócz aktora Ricardo Darina pojawia się wśród twórców także scenarzysta Eduardo Sacheri).

Należy przyznać, że dystrybutor, wprowadzając ten tytuł na polski rynek, idealnie wstrzelił się tematyką w panującą obecnie sytuację. Akcja filmu ma bowiem miejsce w 2001 roku, kiedy to Argentyną wstrząsnął kryzys finansowy, co w sferze politycznej przełożyło się wówczas choćby na kilkukrotne zmiany na stanowisku prezydenta w przeciągu stosunkowo krótkiego czasu,  sam przebieg fabuły zaś jest ściśle związany z konsekwencjami owego załamania gospodarki (notabene tego typu tąpnięcia nawiedzają ten kraj co jakiś czas). Grupa drobnych inwestorów, powodowana idealistycznymi marzeniami, pragnie stworzyć w małym mieście na prowincji spółdzielnię, która ożywi lokalny rynek, ale na drodze stanie im właśnie rzeczony kryzys, na którym obłowi się miejscowy prominent. W tym społecznikowskim zacięciu nie ma nic z czasami męczącej dydaktyki Kena Loacha, aczkolwiek film jest inkrustowany politycznymi akcentami.

Oczywiście naczelnym motywem jest przedmiotowy kryzys, ale też sami bohaterowie, zwłaszcza zaś dwoje z nich, są egzemplifikacjami takich postaw jak peronizm i anarchizm (często w tym kontekście wspomina się w filmie osobę Michaiła Bakunina). Niezależnie od tego – Pechowi szczęściarze to nie jest jednak kino społeczno-politycznie zaangażowane, a sympatyczny i z całą pewnością poprawiający w tych trudnych czasach obraz z obszaru feel-good movie (bez nadmiernego zdradzania elementów fabuły i spoilerowania w tym miejscu), stanowiący przyzwoitą i inteligentną rozrywkę. To idealny przykład tego, co jest już ugruntowane w kinie hollywoodzkim, a sprowadza się do terminu dramedy, a zatem wyważenia proporcji humoru i wzruszenia. Ponadto Sebastián Borensztein (znany także jako autor wyświetlanego u nas filmu Chińczyk na wynos) wplata całą intrygę w ironiczną meta opowieść o kinie.

Nietrudno rozpoznać w tym wszystkim odwróconej konwencji heistmovie, gdzie sukcesywnie kompletuje się zespół i środki do przeprowadzenia skoku stulecia, przy czym w tym wypadku za robotę zabiera się zgraja amatorów będących przeważnie emerytami, co oczywiście jest źródłem rozlicznych żartów, na których kanwie zbudowana jest cała fabuła. Dość też wspomnieć, że główny techniczny element intrygi zaczerpnięty zostaje ze starego filmu z Peterem O’ Toolem, a nadto widoczny jest tu parawesternowy klimat (muzyka country, szerokie panoramiczne plany argentyńskiej pampy, sam motyw samodzielnego wymierzania ludowej sprawiedliwości). Jeśli miałbym jakieś zarzuty do filmu Pechowi szczęściarze, to dotyczyłyby one zbędnego, ledwie właściwie zarysowanego wątku miłosnego, wtłoczonego na siłę, oraz nieco lukrowanego finału. Niezależnie jednak od tego, przy zastrzeżeniu, że tempo jest tu wyraźnie spokojniejsze niż w Dzikich historiach, jest to solidna, inspirująca i odprężająca opowieść o kryzysie, który stwarza paradoksalnie nowe szanse i wyzwala ludzką kreatywność. W tym ujęciu jest to szalenie aktualny film.

Fot.: Best Film

Write a Review

Opublikowane przez

Michał Mielnik

Radca prawny i politolog, hobbystycznie kinofil - miłośnik stołecznych kin studyjnych, w których ma swoje ulubione miejsca. Admirator festiwali filmowych, ze szczególnym uwzględnieniem Millenium Docs Against Gravity, 5 Smaków, Afrykamery, Ukrainy. Festiwalu Filmowego.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *