Przewodnik do wymiany – Peter Luk – „American Greed” [recenzja]

Wobec książki American Greed. Co widziały oczy szofera limuzyn USA? Miałam pewne oczekiwania. Pragnęłam wciągającej historii o życiu Polaka na emigracji i ciekawego obrazu Nowego Jorku z dość nietypowego punktu widzenia – kierowcy limuzyny. Bo kto, jak nie Peter Luk, kierowca, który w ciągu życia przemierzył tysiące mil po tym cudownym mieście, nie odkryje przed nami kilku nowojorskich „brudów” i tajemnic. Sekretów każdej z dzielnic wzbogaconych o wizerunek pracy amerykańskiego szofera „od kuchni”. Spodziewałam się historii pełnej anegdot i niecodziennych wydarzeń towarzyszących na co dzień autorowi. Niestety poza atrakcyjną prezentacją rozwoju amerykańskiego limo-biznesu, książka ogromnie mnie rozczarowała w kilku punktach, które skutecznie utrudniły mi radość z literackiej wędrówki po Nowym Jorku.

American Greed stanowi zbiór wspomnień Polaka na emigracji, który postanowił podążać za swoim „american dream” i przeprowadzić się do Nowego Jorku. Zrządzeniem losu postanowił spróbować szczęścia w branży limuzynowej jako kierowca, co w tamtych czasach stanowiło dość dobry sposób na zarobek. Jednak, jak się okazało, praca w tej amerykańskiej metropolii nie należała do najprzyjemniejszych, a sama branża zmierzała powoli ku swojemu finalnemu upadkowi, zdetronizowana przez korporacyjne Ubery.

Coś tam o mieście…

Peter Luk przedstawia, jak biznes limuzynowy zmieniał się na przestrzeni lat, zwłaszcza po tragicznych wydarzeniach z 11 września. Na początku jego kariery była to ważna część przemysłu komunikacyjnego w Stanach Zjednoczonych, lecz wraz z rozwojem gospodarczym państwa branża ta zostawało stopniowo przejmowana przez wielkie korporacje. Z tego powodu limuzyny odchodziły do lamusa na rzecz Ubera i Lyft przejmujących rolę nowocześniejszych środków transportu. Jak można zauważyć, biznes limuzynowy stopniowo odchodzi na zasłużoną emeryturę, ustępując miejsca swoim młodszym, nowszym (i tańszym) odpowiednikom. Niestety, ciągną w dół masę kierowców limuzyn, którzy zmuszeni są do szukania szczęścia w innych branżach.

Pod kątem językowym książka jest bardzo prościutka, „chłopska”, więc czyta się ją ultraszybko, jednak możliwe, że pewnej grupie czytelników przypadnie taka forma do gustu. Przypomina to „ogniskowe” opowieści zawierające wspomnienia dziadka, wujka bądź innego członka rodziny, który pragnie powspominać sobie stare dobre czasy  i trochę pomarudzić, jak to kiedyś było lepiej, „nie to, co teraz”. Z ogromnym naciskiem na: pomarudzić.

To, co w pierwszej kolejności rzuca się w oczy, to odrębne rozdziały poświęcone prezentacji nowojorskich dzielnic, choć pozastawiają one trochę do życzenia. Peter Luk prowadzi nas poprzez ulice „miasta, które nigdy nie śpi”, dzięki czemu czytelnik może się poczuć, jakby sam jechał tą limuzyną. Każdej z dzielnic zostaje poświęcony osobny rozdział, w którym autor nie tylko prezentuje charakterystykę danego obszaru, lecz przytacza kilka wspomnień dotyczących jego pracy jako kierowcy. Jednakże, poza nazwami ulic, mostów i kilkoma danymi statystycznymi, nie dowiadujemy się tutaj nic nowego, co nie pojawiłoby się w dowolnej książce o Nowym Jorku. Nie mówię, że takie informacje nie pasują do tematu lektury, zwłaszcza że jako osoba zainteresowana tą metropolią chcę wiedzieć o niej jak najwięcej, jednak w tym przypadku liczyłam na jakiekolwiek niuanse dotyczącego tego miasta opowiedziane przez kogoś, kto przez wiele lat jeździł ulicami tego miasta, żyjąc w społeczności tworzącej mozaikę tego miejsca. Niestety, czułam tutaj ogromny niedosyt.

Marudny wujek na emigracji

W porównaniu z ilością informacji dotyczącą wspomnień kierowcy, samych faktów o Nowym Jorku jest tyle, co kot napłakał. Lecz nie byłoby w tym nic złego, gdyby te wspomnienia nie były również pretekstem do wyrażenia „nieco” rasistowskich i antysemickich żalów autora wobec kilku grup społecznych. Zwłaszcza że książka została określona jako „napisane z humorem, pełne ironii wspomnienia polskiego szofera”, czego w tej książce niestety się nie doczekałam.

Jednakże nie może umknąć tendencja autora do podkreślania podziału na „naszą rasę” i „ich rasę”, co tylko  umacnia już silnie zakorzenione stereotypy, a czytelnicy wrażliwi na tego typu narrację z pewnością zwrócą na to uwagę. Sama uważam, że niektóre z negatywnych wspomnień autora dotyczące jego pracy nie straciłyby na wartości, gdyby pominąć narodowość bądź przynależność religijną ich „bohaterów”, które w tych historiach nie miały najmniejszego znaczenia. To jest coś, co bardzo uprzykrzało lekturę. W wielu momentach autor podkreślał, jak bardzo nieprzychylnie nastawiony jest wobec innych grup społecznych zamieszkujących Stany Zjednoczone, co wydawać się może trochę wręcz komiczne, zwłaszcza że sam autor nie jest Amerykaninem „z krwi i kości”.

Została tu zaprezentowana cała gama stereotypów, w każdym możliwym rozdziale. Gdyby były to pojedyncze epizody, mogłabym wywnioskować, że dany fragment został napisany pod wpływem ogromnych emocji bądź bolesnych wspomnień, lecz ilość uprzedzeń autora wobec kilku grup społecznych sugeruje, że przez znaczną część tej książki Peter Luk chciał sobie po prostu pomarudzić. Co więcej, argumentacja uzasadniająca jego niechęć do konkretnych grup stawała się w niektórych momentach wręcz komiczna:

Kręcąc się od lat po Nowym Jorku, nie miałem okazji usłyszeć ani zobaczyć afroamerykańskiej rodziny adoptującej białe dzieci. Są wśród nich milionerzy i bilionerzy, a jest ich sporo, i wydają ogromne sumy wyłącznie w swoim gronie. Dotacje, budowa nowych szkół dla swoich. Nie ma dotacji dla białych i innych ras. Odwrotną sytuację można zauważyć, jeśli chodzi o naszą rasę. Dużo białych celebrytów, aktorów, milionerów i zwykłych rodzin adoptuje ich dzieci i są wspaniałymi zastępczymi rodzicami. Jaka nasuwa się myśl?

Między innymi w taki sposób wypowiadał się o osobach czarnoskórych zamieszkujących Stany Zjednoczone, podkreślając polaryzację społeczeństwa poprzez takie określenia jak „ich dzieci” (w domyśle, dzieci osób czarnoskórych), „białych i innych ras”, „nasza rasa” czy „dużo białych celebrytów… adoptuje ich dzieci i są wspaniałymi rodzicami” (bo, jak już mamy rozumieć, gdy czarnoskórzy celebryci zaadoptują białe dziecko to i tak nie są tak dobrymi opiekunami, jak „nasza rasa”?). Skąd autor wziął te dane, nie mam pojęcia. A takich fragmentów jest o wiele więcej, również w odniesieniu do takich grup zamieszkujących Nowy Jork jak Żydzi, Włosi, Latynosi, Chińczycy itd., które w większości bazują na uprzedzeniach samego autora.

Rozczarowanie

American Greed jako lektura bardzo mnie rozczarowała, nie ze względu na moje wysokie wymagania, lecz głównie przez koszmarne nastawienie autora. Peter Luk miał okazję do stworzenia dobrej książki, której niestety nie wykorzystał, a miejsce na wartościowe wspomnienia i anegdoty z Nowego Jorku postanowił poświęcić na wylewanie własnych żalów wobec różnych grup społecznych (bądź „ras”, gdyż takiego słowa używa Peter Luk). Liczyłam na ciekawą opowieść o doświadczeniach Polaka na emigracji w USA prezentującą jedną z najwspanialszych metropolii świata, opowiedzianą z dość nietypowego punktu widzenia. Lecz zamiast tego czytałam pretensje emigranta do innych emigrantów, serwującego informacje o Nowym Jorku, które można znaleźć w pierwszym lepszym przewodniku. Takie informacje są jak najbardziej wartościowe, lecz gdy podtytuł książki (Co widziały oczy szofera limuzyn USA?) sugeruje czytelnikom pewien niepowtarzalny punkt widzenia, my, jako odbiorcy, pragniemy doświadczyć tej unikalności. Tutaj jedynie unikatowa była pogarda autora do wszystkich ludzi spoza „jego rasy”.

Fot.: Novae Res


 

 

Przeczytaj także:

Recenzja książki Amerykańskie lato. Depesze z ulic Chicago

Recenzja książki Nowy Jork. Od Mannahatty do Ground Zero

Write a Review

Opublikowane przez

Natalia Trzeja

Piszę, więc jestem. I straszę w horrorach. Bu.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *