Antyczna tragedia – Jaime Rosales – „Petra” [recenzja]

Jakiś czas temu na łamach tego portalu zżymałem się na kondycję kina hiszpańskiego w kontekście premiery filmu Berlin, Barcelona, nie tyle utyskując na tamten obraz, co wskazując na incydentalność premier z tego obszaru kulturowego w naszych kinach. Jedna czy dwie jaskółki wiosny nie czynią, nawet jeśli pewne zainteresowanie wzbudzi zapewne sierpniowa premiera kolejnego tytułu w filmografii Pedro Almodóvara, który chcąc nie chcąc, jest utożsamiany z całą hiszpańską kinematografią, bywając w nieznośny i wyeksploatowany sposób punktem odniesienia do dokonań innych filmowców z tego kraju, nawet formalnie i tematycznie znacząco od niego odległych. Takim dziełem jest właśnie Petra, którą na polski rynek wprowadza firma Aurora Films, zaś Głos kultury objął tę premierę swoim patronatem.

Petra – Najnowszy obraz uznanego, choć wciąż mało rozpoznawalnego w Polsce, hiszpańskiego twórcy, Jaimego Rosalesa, jest ponoć jego najłatwiejszym w odbiorze i najbardziej komercyjnym obrazem, co biorąc pod uwagę pewną swoistą hermetyczność formy filmowej zastosowanej w Petrze, skłania do pytań, jak zatem wyglądają owe wcześniejsze trudniejsze obrazy sygnowane przez niego. Liczę na to, że organizatorzy któregoś z festiwali filmowych wpadną kiedyś na pomysł, aby przygotować retrospektywę tego bardzo interesującego twórcy, którego najnowsze dzieło było dla mnie jednym z najbardziej inspirujących i ożywczych doświadczeń tego roku w kinie. Sądzę, że film ów znajdzie się pod koniec 2019 r. w zestawieniu najlepszych tytułów, jakie dane mi było w tym czasie obejrzeć na dużym ekranie.

Wbrew obiegowym wyobrażeniom o słonecznej Hiszpanii jest to dzieło bardzo chłodne, a jednocześnie precyzyjne narracyjnie, przypominające swoją kunsztowną formą, ale też katatonicznym prowadzeniem aktorów przez reżysera, ten rodzaj filmowej opowieści, jaki uprawia Grek Giorgos Lanthimos. Paradoksalnie, mimo tak zdefiniowanej temperatury relacji międzyludzkich, fabuła Rosalesa ma coś w sobie z operowej przesady, co nie wynika tylko z podzielenia filmu na szereg notabene achronologicznych rozdziałów, ale także z pewnego kampowego przegięcia, które w finale zmierza do groteskowego rozwiązania wszystkich wątków, co nieuchronnie zmierza w kierunku telenoweli. Skojarzenia takie wynikają nie tylko z faktu, że jest to film hiszpańskojęzyczny (vide polskie doświadczenia z tasiemcowymi serialami z Ameryki Łacińskiej), ale przede wszystkim z uwagi na świadomą strategię reżysera, który miesza konwencje, eksperymentując z różnymi substancjami, mając za przedmiot tak biblijną niemalże przypowieść o sadystycznym patriarsze, jak i western, rodzinną psychodramę, miłosny melodramat, rozprawkę o roli sztuki czy też bezpośrednie odniesienia do teatru.

Oczywiście sama fabuła, której zamierzeniem jest rekonstrukcja fragmentarycznej rodziny, jest tutaj potraktowana dosyć pretekstowo, a celem samym w sobie jest badanie widza pod kątem jego zdolności percepcyjnych. Petra zaczyna się od rozdziału II, gdzie poznajemy tytułową bohaterkę noszącą mało hiszpańskie imię, by następnie w toku kolejnych odsłon wyłaniały się nowe znaczenia i tożsamości protagonistów, często w zaskakujących konstelacjach. Stosownie do zabiegów fabularnych konstruowane są pojedyncze ujęcia, w szczególności w sekwencjach dialogowych, gdzie zwykle nie widzimy całego zdarzenia objętego akcją, co wskazuje na talent nie tylko reżysera, ale też autora zdjęć. Na uwagę zasługują też aktorzy na czele ze znaną z głośnego Magical girl Barbarą Lennie w tytułowej roli, obdarzoną niezwykłą, nieco enigmatyczną i klasyczną urodą.

 

Write a Review

Opublikowane przez

Michał Mielnik

Radca prawny i politolog, hobbystycznie kinofil - miłośnik stołecznych kin studyjnych, w których ma swoje ulubione miejsca. Admirator festiwali filmowych, ze szczególnym uwzględnieniem Millenium Docs Against Gravity, 5 Smaków, Afrykamery, Ukrainy. Festiwalu Filmowego.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *