Pewnego razu na krajowej jedynce to nowy serial Netflixa, który jednak pojawił się na platformie praktycznie bez żadnej większej zapowiedzi. I choć Netflix nie promował tej produkcji, to ta szybko zyskała grono wiernych fanów. Nie ma w tym nic dziwnego — ta czarna komedia skręcająca raz w stronę śmiechu, raz w stronę małej makabry oferuje nam ciekawych, pokracznych bohaterów dziwaków, klimat chwilami ocierający się o coenowskie przestrzenie, produkcję The End of The F***ing World czy cieszący oko styl retro. Pewnego razu na krajowej jedynce to niestety także serial zmagający się z brakiem płynności, nierówną narracją czy po prostu… ekranową nudą.
Polska czarna komedia
Pewnego razu na krajowej jedynce to polska czarna komedia, miniserial, który z jakiegoś powodu nie stał się filmem, a pozostał serialem. Każdy odcinek tej historii trwa średnio po 20-kilka minut. Za ten całkiem oryginalny jak na polskie warunki pomysł i scenariusz odpowiada Dorota Trzaska, z kolei serial wyreżyserowali panowie: Jakub Piątek (4 odcinki) odpowiedzialny wcześniej za thriller Prime Time z Bartoszem Bielenią i Magdaleną Popławską w rolach głównych oraz Grzegorz Jaroszuk (2 odcinki), który wyreżyserował wcześniej takie filmy jak komediodramat Bliscy czy śmieszny, a jednocześnie specyficzny Kebab i Horoskop. Szczególnie te dwa ostatnie tytuły czuć mocno w Pewnego razu na krajowej jedynce. To zabawna farsa, depresyjna komedia pomyłek balansująca na granicy zabawy i przygnębienia. Brakuje tu jednak rytmu, odpowiedniego tempa, dzięki, któremu cała historia mogłaby nabrać rumieńców i chwilami po prostu nie nudzić, a zamiast tego angażować tak, jak robi to w chwilach, gdy wszystko jest tu odpowiednio zbalansowane (celne dialogi, szybkie odpowiedzi, świetna gra aktorska, brak niepotrzebnych przestojów czy zbyt długich wyciszeń i przerysowany, odrobinę groteskowy ton).
Zgraja barwnych nieudaczników
O czym opowiada Pewnego razu na krajowej jedynce? To historia o grupce nieznajomych, których losy łączą się dzięki – a może niestety – pewnej aplikacji transportowej typu BlaBlaCar. Na przystanku na stacji benzynowej na skutek chwilowego zamieszania z kluczykami do pojazdu dochodzi do niechcianej zamiany samochodu. Nasza grupka dziwacznych i problematycznych bohaterów jeszcze nie wie, że to drugie auto należy do mężczyzny (w tej roli świetny Łukasz Garlicki), który niedawno napadł na bank. Poza starą bronią palną wyglądającą, jakby nie była w stanie wykrzesać z siebie już ani jednego więcej strzału, w bagażniku znajdują pokaźny wór ze świeżo skradzionymi pieniędzmi (dokładnie 2 mln zł). To dużo. Nic zatem dziwnego, że w końcu bohaterowie, a przynajmniej ich część, dochodzi do wniosku, że w sumie można by ten wielki wór z pieniędzmi zatrzymać i pożyć sobie życiem, o jakim zawsze się marzyło. Albo przynajmniej życiem lepszym od tego, jakim żyje się teraz.
Jak na typową czarną komedię przystało, mamy tu do czynienia ze zwariowanymi, pokręconymi nieudacznikami losu. Każdy z czymś się zmaga, każdy z nich niesie za sobą sporawy — raz bardziej rozbawiający, raz raczej przygnębiający — bagaż doświadczeń. I tak poznajemy nastolatkę Celinę, która prawdopodobnie jest w ciąży (Jaśmina Polak), oraz jej ojca – alkoholika i ponuraka w jednym – Leona (Juliusz Chrząstowski). Mężczyzna zadecydował, że uda się wraz ze swoją córką do Czech na legalny zabieg aborcji, a że paliwo drogie, to pojawiło się miejsce w aucie dla kolejnej dwójki bohaterów. I w taki sposób zostaje zaprezentowana nam Klara (Anna Ilczuk) wracająca do swojej siostry po tym, jak zostawiła mężczyznę może nie swojego życia, ale kogoś z kim wiązała jako taką ekonomiczną przyszłość; ostatnia postać należąca do tej zgrai barwnych nieudaczników to chyba najlepszy charakter całego serialu, czyli… Wojtuś (przeszarżowany z wyczuciem przez Michała Sikorskiego).
Oj, Wojtuś
Pomysł i przerysowani bohaterowie to największa siła Pewnego razu na krajowej jedynce. Każda scena z Wojtusiem czy Emilem, czyli Tym Złym, zwiększa walory tego serialu i sprawia, że historia zaczyna tu po prostu odpowiednio błyszczeć, angażować i generować czarnokomediową satysfakcjonującą rozrywkę. Sam klimat produkcji oscyluje wokół takich Coenowskich filmów jak Fargo czy Śmiertelnie proste. Chwilami czuć tu też w mglistym i ciężkim polskim powietrzu The End of The F***Ing World. Cóż z tego jednak, gdy Pewnego razu na krajowej jedynce – mimo tego, że chwilami jest świetne w tym charakterystycznym, niejednoznacznym slalomie pomiędzy kolejnymi szarymi moralnie strefami – cierpi na brak płynności, nagłe utraty tempa, rwaną narrację wybijającą ze sprawiającego frajdę rytmu czy niepotrzebne rozciągnięcia. I tak chwilami serial Doroty Trzaski jest po prostu dobrym serialem, a chwilami to serial męczący i nużący.
Trudno go jednoznacznie ocenić — na uwagę zasługuje na pewno pierwszy i ostatni odcinek. To właśnie te dwa epizody spinają z gracją historię w całość, najlepiej trzymają rytm opowieści i są zwyczajnie ciekawe, satysfakcjonujące. Problem robi się w środku serialowej narracji. Na pewno nie da się przejść obojętnie obok samej inscenizacji retro nadającej charakteru Pewnego razu na krajowej jedynce. Snujące się, często zamglone symetryczne kadry, przez które przebijają się przygasające neony, to kolejny plus do klimatu produkcji. Szkoda, że Netflix nie postanowił bardziej zaangażować się w promocję tego serialu. To interesujący koncept, z ciekawymi, charakterystycznymi i dobrze przerysowanymi postaciami oraz czarnokomediową atmosferą, w której nie brakuje ani śmiechu, ani makabry, ani dziwaczności. To jednak też serial cierpiący na problemy narracyjne, z chwilami rozjeżdżającą się na nużące boki historią – największą bolączką Pewnego razu na krajowej jedynce jest po prostu nuda. Z drugiej strony, gdyby powstał ciąg dalszy, raczej na pewno chciałabym powrócić do tego świata przedstawionego. Bo choć świat to niedoszlifowany, to ma w sobie coś intrygującego.
Fot.: Netflix