Szczegóły na temat kontynuacji filmu Blade Runner klarują się coraz bardziej, niedawno poznaliśmy oficjalną datę premiery i losy „dwójki” są raczej pewne. Pora więc przyjrzeć się części pierwszej i póki co, jedynej, czyli Łowcy androidów z 1982 roku, w reżyserii Ridleya Scotta. Ten mroczny obraz przyszłości i jeden z prekursorów gatunku znanego jako cyberpunk, na stałe zapisał się do annałów kina spod znaku science-fiction i osiągnął status filmu kultowego. Fabuła Blade Runnera (oparta na wydanej w 1968 roku powieści Czy androidy marzą o elektrycznych owcach?, napisanej przez naczelnego schizofrenika literatury SF, Philipa K. Dicka) to w gruncie rzeczy futurystyczna opowieść o tym, że każda istota boi się śmierci i chciałaby żyć jak najdłużej. W tym przypadku tematem są tak zwani replikanci, czyli tytułowe androidy, wykorzystywane przez ludzi do prac w ekstremalnych warunkach, na innych planetach. Te obdarzone sztuczną inteligencją maszyny do złudzenia przypominają ludzi, do tego stopnia, że potrafią imitować uczucia i emocje. Androidy miały jednak wbudowaną jedną, dość poważną wadę – ich długość życia nie przekraczała czterech lat. Absolutnie zakazane było, aby replikanci przebywali na Ziemi, więc jeśli jakiś się zbuntował, jego śladem wysyłano specjalne jednostki policji, zwane Blade Runnerami. Film Scotta opowiada o jednym z takich ludzi – Deckardzie (Harrison Ford), który rusza w pościg za grupą replikantów generacji Nexus-6, pod dowództwem Roya Batty’ego (Rutger Hauer).
Autor książkowego pierwowzoru, Philip K. Dick, miał okazję obejrzeć tylko 20 minut gotowego materiału, jako że zmarł 2 marca 1982 roku. Jednak był pod wielkim wrażeniem tego, co zdążył zobaczyć. Podobno miał powiedzieć, że był to jego własny, wewnętrzny świat, i twórcy zobrazowali to idealnie. Co samo w sobie jest dość ciekawe, jako że ani Ridley Scott, ani scenarzysta, David Webb Peoples nie czytali książki Dicka.
Powieść bardziej szczegółowo wyjaśnia problem wyginięcia zwierząt na całym globie, który w filmie jest przedstawiony dość subtelnie. Najbardziej oczywistym nawiązaniem jest scena, w której Deckard pyta Zhorę, czy jej wąż jest prawdziwy, na co ona odpowiada: Myślisz, że pracowałabym w takim miejscu, gdyby było mnie stać na prawdziwego? Jest też scena, kiedy Deckard po raz pierwszy odwiedza Tyrella i Rachel, która pyta, czy podoba mu się ich sowa. W powieści Dicka sowy były jednym z pierwszych gatunków, który wyginął.
Dick ani razu nie użył w książce słowa replikant. Istoty te określane są tam jako androidy, lub „andki”. Filmowcy porzucili te określenia, obawiając się, że wymawiane z ekranu, będą brzmiały zbyt komicznie. Termin replikanci podsunęła scenarzyście, Davidowi Peoplesowi, jego córka, Risa, która studiowała mikrobiologię i biochemię. Risa przedstawiła ojcu teorię replikacji, czyli procesu, w którym komórki duplikuje się w celu klonowania.
Jak wiecie, tytuł powieści Dicka brzmi Czy androidy marzą o elektrycznych owcach?, jednak najwyraźniej uznano, że jako tytuł filmu nie sprawdzi się to zupełnie, twórcy musieli więc wymyślić coś innego. Rozważano takie propozycje jak Android, Mechanismo i Dangerous Days (Niebezpieczne dni), aż w końcu stanęło na Blade Runner. Tytuł ten wziął się z zupełnie innej książki, której autorem był Alan Nourse, zatytułowanej The Bladerunners. William S. Burroughs napisał nawet scenariusz na podstawie tej powieści, z którego można się dowiedzieć, że „blade runner” to osoba, która sprzedaje nielegalne narzędzia chirurgiczne. Ridley Scott wykupił prawa do samej nazwy, ale nie do scenariusza ani książki Nourse’a, które siłą rzeczy, nie zostały w żaden sposób wykorzystane. Jednak, kiedy produkcja zmieniła tytuł z Dangerous Days na Blade Runner, reżyser stwierdził, że nie podoba mu się nowa nazwa i próbował przeforsować jeszcze jedną zmianę, tym razem na Gotham City. Problem pojawił się w momencie, kiedy Bob Kane (twórca Batmana) nie chciał odsprzedać praw do tej nazwy, Scott zdecydował się więc na powrót do Blade Runnera. Dodatkową ciekawostką jest fakt, że zupełnie przypadkiem Christopher Nolan stwierdził, że to właśnie Blade Runner był jego głównym źródłem inspiracji dla miasta Gotham ukazanego w filmie Batman: Początek (2005).
Scott rozważał także pomysł umieszczenia akcji w fikcyjnym mieście San Angeles – gigantycznej metropolii, powstałej w wyniku połączenia San Francisco i Los Angeles. Pomysł ten później wykorzystano w filmie Człowiek Demolka (1993).
Produkcja Łowcy androidów nie była łatwa. W pewnym momencie, zaraz po zakończeniu głównych zdjęć, z planu zostali zwolnieni Ridley Scott i Michael Deeley (producent). Powodem było znaczne przekroczenie budżetu, w związku z czym producenci wykonawczy, Jerry Perenchio i Bud Yorkin, musieli zainterweniować, wywalić Scotta i Deeleya i przejąć projekt. Co prawda, niedługo potem, obaj panowie zostali z powrotem zatrudnieni, jednak Perenchio i Yorkin zachowali kontrolę artystyczną nad filmem. Po dwóch katastrofalnych pokazach testowych, kiedy publiczność stwierdziła, że obraz jest niezrozumiały i trudny w odbiorze, zdecydowano się dograć narrację, wyjaśniającą, co dzieje się na ekranie, oraz dodać szczęśliwe zakończenie. Scott nie miał nic przeciwko narracji, jednak jego koncepcja opierała się na Deckardzie snującym filozoficzne rozważania na temat konsekwencji swoich działań. Jednakże Yorkin i Perenchio chcieli narrację, w której główny bohater dosłownie i łopatologicznie tłumaczy widzom aktualne wydarzenia.
Przez wiele lat rozgoryczony Harrison Ford odmawiał komentarza na ten temat. Złamał się dopiero w 2007 roku, kiedy to w dokumencie Dangerous Days: Making Blade Runner, stwierdził, że pogodził się z Ridleyem Scottem i osiągnął wewnętrzny spokój w związku z filmem. Ford powiedział także, że to, co najbardziej utkwiło mu w pamięci, to wcale nie okropne warunki panujące na planie w czasie kręcenia, czy ciągłe kłótnie z reżyserem, ale zmuszenie go do nagrania owej nieszczęsnej narracji, na którą nalegali producenci wykonawczy. Aktor określił to jako twór napisany przez „pajaców”. Owymi pajacami byli Darryl Ponicsan, którego pierwsza wersja została wyrzucona do kosza, oraz Roland Kibbee, który był autorem finalnej wersji narracji. Kiedy główni scenarzyści Blade Runnera, David Peoples i Hampton Fancher, po raz pierwszy zobaczyli gotowy film, pomyśleli sobie, że to ten drugi dopisał narrację. Żadnemu z nich dodany komentarz z offu się nie podobał, jednak między sobą stwierdzili, że był świetny, nie chcąc wzajemnie urazić swoich uczuć.
Natomiast owo „szczęśliwe zakończenie”, również wymuszone przez producentów, składało się z zupełnie niepasujących do reszty filmu ujęć pięknych, górskich plenerów, w pełnym słońcu, widzianych z lotu ptaka (czyli całkowite przeciwieństwo mrocznego, klaustrofobicznego miasta, w którym ciągle pada deszcz). Nic jednak dziwnego, że doklejone na siłę zakończenie nie pasowało do Blade Runnera, jako że, tak naprawdę, były to sceny z innego filmu! Użyto bowiem niewykorzystane ujęcia z sekwencji początkowej Lśnienia (1980), Stanleya Kubricka.
Pewne zmiany w scenariuszu (choć tym razem wyszło to na dobre) wprowadził też Rutger Hauer, odtwórca roli Roya Batty’ego. Jego pomysłowość i inwencja objawiały się w wielu aspektach odgrywanej przez niego postaci, czego najlepszym przykładem jest finałowy monolog Roya. Według oryginalnego scenariusza był to o wiele dłuższy tekst napisany przez Peoplesa, jednak Hauer czuł, że nie pomoże to w stworzeniu dramatyzmu tej ważnej sceny. Aktor postanowił więc wyrzucić większą część monologu, zostawiając tylko to, co mu się podobało, oraz improwizując ostatnie dwie linijki – Wszystkie te chwile znikną w czasie, jak łzy na deszczu. Czas umierać. – które stały się najbardziej rozpoznawalnym i kultowym cytatem z całego filmu.
Innym pomysłem Hauera, jak twierdzi w swojej biografii, była finałowa walka pomiędzy Deckardem a Battym. Pierwotnie miała się ona rozgrywać w starej sali gimnastycznej, w formie bezpośredniego starcia pomiędzy tymi dwiema postaciami. Hauerowi nie spodobała się ta koncepcja, stwierdził, że była za bardzo w stylu Bruce’a Lee i wymyślił, aby walkę zamienić na pościg, z Deckardem w roli ściganego.
Właściwie to Ridley Scott obsadził Rutgera Hauera w roli Roya Batty’ego zupełnie w ciemno, zanim w ogóle poznał go osobiście. Reżyser widział jego wcześniejsze występy w holenderskich produkcjach takich jak Tureckie owoce (1973), Namiętność Kate (1975), czy Żołnierz Orański (1977) i był pod tak dużym wrażeniem, że zdecydował się go od razu obsadzić w swoim filmie. W związku z tym, Hauer postanowił zrobić Scottowi mały dowcip i na ich pierwsze spotkanie udał się ubrany w różowe, satynowe spodnie, biały sweter z nadrukiem lisa i wielkie, zielone okulary. Kiedy reżyser go tak zobaczył, podobno dosłownie zrobił się biały jak papier.
Z kolei Harrison Ford wcale nie był pierwszym wyborem do roli Deckarda. Pierwotnie miał zagrać go Dustin Hoffman (który zastanawiał się, dlaczego poproszono go o zagranie „postaci macho”). Według Scotta, Hoffman był zainteresowany, ale miał zupełnie inną koncepcję na wykreowanie tego bohatera. Wśród kandydatów do głównej roli podobno znajdowały się też takie nazwiska jak Tommy Lee Jones, Gene Hackman, Sean Connery, Jack Nicholson, Paul Newman, Clint Eastwood, Arnold Schwarzenegger, Al Pacino, Burt Reynolds, Nick Nolte i Christopher Walken. Na szczęście, ostatecznie trafiła ona do Harrisona Forda.
Jednym z pomysłów Ridleya Scotta było także przedstawienie Deckarda, jako postaci noszącej kapelusz w stylu lat 40. Jednak, kiedy reżyser obejrzał Poszukiwaczy zaginionej arki (1981), gdzie, jak wiadomo, jednym z głównych atrybutów Indiany Jonesa, także granego przez Forda, jest właśnie kapelusz, pomysł został szybko porzucony.
W pewnych momentach filmu, u każdego z replikantów widać słaby, czerwony blask w oczach (na przykład u Rachel, kiedy odwiedza Deckarda, u Pris w mieszkaniu J.F. Sebastiana itd.). Ów blask pojawia się także w oczach Deckarda, kiedy rozmawia z Rachel. Była to jedna z przyczyn dyskusji, trwającej wiele lat, której tematem była prawdziwa tożsamość Deckarda. W 2000 roku Ridley Scott oficjalnie potwierdził, że Deckard rzeczywiście jest replikantem. Harrison Ford ma jednak inne zdanie, powiedział bowiem, że Ustaliliśmy [z reżyserem], że Deckard na pewno nie jest replikantem. Oświadczeniem Scotta zawiedziony był także Rutger Hauer, który w swojej autobiografii stwierdził, że zredukowało to finałowe starcie między Deckardem a Battym, z symbolicznego pojedynku człowieka z maszyną, do walki dwóch replikantów.
Ostatecznie jednak, Ridley Scott uważa Łowcę androidów za swoje najbardziej osobiste i kompletne dzieło, można więc założyć, że „twórca wie lepiej”.
Fot.: Warner Bros.
4 Komentarze
Szanowny Panie,
Jako fan sf i tego filmu zawsze nurtowała mnie ta kwestia czy Deckard był człowiekiem? W książce Philipa K. Dicka ponoć właśnie tak było.
Wg. Ridleya Scotta był replikantem, ale okaże się w planowanym sequelu. Jako, że Deckard zestarzał się razem z Harrisonem Fordem, zdaje się to przeczyć teorii Deckard-replikant, a skłania bardziej ku teorii Deckard-człowiek. ;)
To prawda proszę Pana :) Zobaczymy co tam wymyślą. Też myślę, że przeczy to teorii Deckard-replikant skoro akcja ma mieć miejsce w 2049 roku a jak wiadomo replikanci serii Nexus 6 żyją cztery lata ;)
Deckard był również replikantem, czego dowodzi znajomość jego snów przez tego policjanta „pseudo chińczyka”, a jak wiadomo sny i życiorys replikantów był znany, gdyż było to im „wszczepione” poprzez implanty (robił figurki z podobizną jednorożca, który występował w snach Deckarda, nawet zostawił mu ją w scenie końcowej przed drzwiami). Już bardziej oczywistego wskazania że jest replikantem reżyser nie mógł nam dać :]
Jest również monolog tego pseudo chińczyka po finałowej „walce” Deckarda, w której gratuluje mu wykonania dobrej roboty słowami (błędnie przetłumaczonymi w polskiej wersji):
„You’ve done a man’s job, sir. I guess you’re through, huh?”
…czyli że wykonał pracę człowieka (gdyby nie był replikantem, ta kwestia nie miałaby jakiegokolwiek sensu)