Piątek, piąteczek, piątunio! Część z Was odlicza już godziny, jakie pozostały do zakończenia pracy, inni beztrosko cieszą się wakacjami, każdy jednak zastawia się już, co zrobić z zaczynającym się za chwilę weekendem. Czy sprawdzą się prognozy synoptyków? Czy uda się odpalić grilla? A może by tak wyskoczyć na rybki? Pozwiedzać muzea? Leżeć i nie robić nic? Możliwości i pomysłów jest co niemiara. Zanim jednak zaczniecie rozkoszować się luzem ostatnich dni lipca, jak co tydzień, zapraszam do przeczytania kilku ciekawostek. Tym razem dotyczyć one będą pewnego filmu. Filmu nie byle jakiego, bo będącego pierwszą częścią trylogii, która… nie jest trylogią. Filmu jednego z najbardziej charakterystycznych i kontrowersyjnych współczesnych reżyserów – Larsa von Triera. Jeśli macie więc chwilkę czasu, zapraszam do Dogville.
Zacznijmy od tego, że nakręcony czternaście lat temu obraz von Triera nie jest dziełem ani łatwym, ani lekkim, ani przyjemnym. Ja sam zaliczam Dogville do TOP3 najlepszych filmów, jakie w życiu widziałem – obejrzałem go dwa razy, nie wiem, czy dałbym radę po raz trzeci. Dlaczego? Ano dlatego, że Dogville to trwający trzy godziny dramat, łamane przez thriller, któremu daleko do wielkiego hollywoodzkiego rozmachu, a zdecydowanie bliżej mu do naszego rodzimego Teatru Telewizji. Scenografia ograniczona jest do minimum i to przez duże „M”. Domy poszczególnych bohaterów… nie istnieją. Precyzyjniej – nie widać ich, obrysowane są tylko kredą na podłodze. Nie ma ścian, drzwi czy okien; widz musi sobie wyobrazić, że są, ponieważ sami aktorzy – oczywiście – zachowują się, jakby rzeczywiście mieszkali w normalnych domach. Kredą narysowane są też ulice czy buda dla psa. Zresztą, po co ja się w ogóle rozdrabniam, mówimy tu o filmie, który w całości został nagrany w zamkniętym magazynie! Do tego dochodzi podział na rozdziały w opowiadanej przez narratora historii. Uwielbiam, uwielbiam, uwielbiam! Zdaję sobie jednak sprawę z tego, że nie każdy dotrwa do końca seansu, choć uwierzcie mi – warto! Ostatnie sceny takiego Requiem dla snu wydają się być dobranocką dla grzecznych dzieci w porównaniu do tych z Dogville. Nieźle, prawda? Już widzę, jak w pośpiechu szperacie teraz w Internecie, szukając możliwości obejrzenia jednego z moich ulubionych filmów, który tak żarliwie właśnie zareklamowałem.
Może (choć nie dam sobie za to uciąć ręki) nieco bardziej optymistycznym okiem spojrzycie na dzieło duńskiego mistrza, kiedy przybliżę Wam jego fabułę. Przede wszystkim – Dogville to nazwa (fikcyjnego rzecz jasna) miasta położonego w Stanach Zjednoczonych, gdzieś w Górach Skalistych. Akcja filmu rozgrywa się na początku lat 30. ubiegłego stulecia, gdy wielkomiejskie gangi były czymś normalnym. I to właśnie przed gangsterami ucieka Grace (moim zdaniem rola życia Nicole Kidman), która szukając schronienia, dociera do – uwaga, niespodzianka – Dogville. Na pozór sympatyczni mieszkańcy miasteczka decydują się przyjąć dziewczynę, stawiając jednak warunek – Grace będzie pomagała i robiła coś pożytecznego dla każdego członka małej wspólnoty. Początkowo wszystko układa się idealnie, pracy nie ma zbyt wiele, a niewielkie wynagrodzenie w pełni zaspokaja potrzeby Grace. Z czasem jednak uciekinierka zaczyna być traktowana jak niewolnica, uświadamiając sobie zarazem, że słowa takie jak „pomoc” czy „wdzięczność” w Dogville rozumiane są zupełnie inaczej.
Przejdźmy jednak do ciekawostek, z których pierwszą zdradziłem już we wstępie. Otóż, Dogville było w zamyśle von Triera pierwszą częścią trylogii (anty)amerykańskiej – USA – Land of Opportunities. Minęła już jednak ponad dekada od premiery części pierwsze, a nie widać nawet cienia szans na to, by trylogia ta miała zostać zamknięta. Warto jednak dodać, że w roku 2005 powstała część druga, zatytułowana Manderlay (w której nie wystąpiła już Kidman). Co ciekawe, sam von Trier nigdy nie postawił nawet stopy na ziemiach Stanów Zjednoczonych. Pytany o antyamerykański wydźwięk obu filmów wchodzących w skład niedokończonej trylogii, odpowiadał, że dzieła te mają pokazywać Stany oczyma człowieka, który wiedzę o nich czerpie z filmów i innych mediów.
Jedna z najbardziej pamiętnych scen Dogville, czyli widziana z góry scena wprowadzająca, była tak naprawdę wygenerowana komputerowo ze 156 oddzielnych ujęć! Sufit w studiu nie był dość szeroki, aby zrobić jedno ujęcie. Z kolei jednym (jedynym?) z nielicznych błędów w filmie jest moment, w którym po przemowie do mieszkańców miasteczka Grace wychodzi na świeżo spadły śnieg. Nikt nie wychodzi za nią z pomieszczenia, nie ma też nikogo w zasięgu kilku mil, a jednak na ziemi wyraźnie widać różne ślady stóp.
Jak wiadomo, Lars von Trier nie należy do najprzyjemniejszych w obyciu ludzi światowego kina, a jego wymagania względem ekipy, z którą aktualnie pracuje, oraz dążenie do perfekcji w każdym ujęciu przysporzyły mu już niejednego wroga wśród aktorów. Najwyraźniej wcielający się w rolę Toma Edisona Paul Bettany nie zdawał sobie z tego sprawy. Początkowo aktor zamierzał zrezygnować z udziału w projekcie, ponieważ zdjęcia kręcono w Szwecji, jednak jego przyjaciel, Stellan Skarsgärd, powiedział mu, że praca u von Triera to świetna zabawa, a Bettany straci coś nadzwyczajnego, jeśli odmówi. Gdy w połowie kręcenia filmu grający Edisona aktor zapytał kolegę, kiedy wreszcie zacznie się ta obiecana zabawa, ten odpowiedział, że wcześniej skłamał, ponieważ nie chciał być tam (na planie) sam.
Kolejną kwestią są relacje Nicole Kidman z resztą ekipy. Podobno aktorka, bardzo mało (poza koniecznymi sprawami) komunikowała się z pozostałą częścią obsady. Przywitała ich jednak szampanem i kawiorem, a także sprowadziła na plan osobistych kucharzy, by ci gotowali dla wszystkich. Inna sprawa to konflikt gwiazdy z samym reżyserem. Po premierze filmu, aktorka nie przebierając w słowach, ogłosiła, że nigdy już nie będzie pracowała z takim tyranem jak von Trier (heh, nazwisko nawet pasuje). Odrzuciła propozycję Duńczyka, który zamierzał obsadzić ją w głównej roli w Antychryście (ostatecznie zagrała tam Charlotte Gainsbourg) oraz Nimfomance.
Z wartych jeszcze odnotowania ciekawostek wypadałoby wspomnieć o tym, że ten trwający trzy godziny film został i tak – na prośbę włoskiego dystrybutora – skrócony o 45 minut. Samo dzieło z kolei poświęcone jest pamięci Katrin Cartlidge (1961-2002), która miała się w nim wcielić w rolę Very. Dogville znalazło się także na drugim miejscu w głosowaniu na najlepszy film 2003 roku, przeprowadzonym przez serwis Guardian Unlimited.
Na tej stronie wykorzystujemy pliki cookie do spersonalizowania treści i reklam, aby oferować funkcje społecznościowe i analizować ruch w naszej witrynie. Więcej informacji znajdziesz w polityce prywatności. Czy zgadzasz się na wykorzystywanie plików cookies? ZGADZAM SIĘ
Manage consent
Privacy Overview
This website uses cookies to improve your experience while you navigate through the website. Out of these, the cookies that are categorized as necessary are stored on your browser as they are essential for the working of basic functionalities of the website. We also use third-party cookies that help us analyze and understand how you use this website. These cookies will be stored in your browser only with your consent. You also have the option to opt-out of these cookies. But opting out of some of these cookies may affect your browsing experience.
Necessary cookies are absolutely essential for the website to function properly. This category only includes cookies that ensures basic functionalities and security features of the website. These cookies do not store any personal information.
Any cookies that may not be particularly necessary for the website to function and is used specifically to collect user personal data via analytics, ads, other embedded contents are termed as non-necessary cookies. It is mandatory to procure user consent prior to running these cookies on your website.