Piątkowa ciekawostka o…: „K-PAX”

Są takie filmy, które wywołują burzliwe dyskusje, a ich tematem zazwyczaj jest dwojakie rozumienie zakończenia danego dzieła. Tak było między innymi z osławioną Incepcją. Ileż było dyskusji w Internecie, czy bączek się kręcił, czy nie; czy to była już rzeczywistość, czy może jeszcze nie, i jak w efekcie przekłada się to na zakończenie historii. Kiedyś, kilkanaście lat temu, podobnie sprawa miała się (zresztą nadal się ma) z filmem K-PAX, o którym właśnie opowiadać będzie dzisiejsza ciekawostka.

Obraz w reżyserii Iaina Softley’a powstał na podstawie powieści pod tym samym tytułem, autorstwa Gene’a Brewera. Pisarz stworzył zresztą cały cykl, w skład którego wchodzą łącznie  cztery powieści, jednak zekranizowana została tylko pierwsza, K-PAX. Osobiście film z 2001 roku uwielbiam i mam do niego ogromny sentyment. Opowiadam się także za jednym z dwóch możliwych rozwiązań zagadkowego zakończenia, jednak o tym później. Film opowiada o procie (tak, owszem, pisane małą literą – koniecznie), który podaje się za przybysza z kosmosu, a dokładnie z planety K-PAX. Zgarnięty na dworcu przez policję, która jego dziwne (choć w zasadzie normalne) zachowanie tłumaczy sobie zażyciem narkotyków, prędko trafia do szpitala psychiatrycznego, w którym odbywa cykl rozmów ze swoim lekarzem prowadzącym, dr. Markiem Powellem. I choć niektóre przesłanki, jak np. fakt niezwykłej wiedzy z dziedziny astrofizyki, każą wierzyć w pozaziemskie pochodzenie prota, to Mark Powell wkrótce odnajduje upragnione przez siebie rozwiązanie zagadki tajemniczego człowieka.

K-PAX prot na dworcu
No dobra. Bierzcie mnie.

Tak naprawdę jednak w filmie nie liczy się to, czy prot był mieszkańcem planety K-PAX, czy Ziemianinem z wieloraką osobowością. Liczą się natomiast wartości i przesłania, które z tej produkcji płyną. Postać, którą świetnie odegrał Kevin Spacey, logicznie i przy pomocy prostych sformułowań udowadnia lekarzowi, a także widzom, jak chwiejne, niestabilne, ale także zwyczajnie głupie są niektóre ziemskie prawa i reguły rządzące naszym życiem. W dodatku sami zakładamy na siebie łańcuchy, które czynią z naszej planety obiekt, na którym aż dziw, że nadal toczy się jakiekolwiek życie. Autor literackiego pierwowzoru nie ukrywał nigdy faktu, że postać prota służy mu właśnie do dzielenia się swoimi poglądami z resztą świata. Gene Brewer nazywa siebie pacyfistą, a na jego domowej stronie internetowej znajdziemy przeprosiny dla narodów za wszystkie wojny wywołane przez Stany Zjednoczone. Właśnie pogarda autora dla struktur społecznych, urzędów i decyzji, jakie mogą podejmować państwa jest w filmie bardzo mocno podkreślona. Pisarz pracował zresztą przy filmie jako asystent producenta, mógł więc sprawować pieczę nad filmem i jego przekazem; załapał się nawet jako statysta – przez moment zagrał pacjenta szpitala psychiatrycznego.

Choć przyszły Frank Underwood świetnie odtworzył rolę przybysza z innej planety/człowieka zagubionego po traumatycznych przeżyciach, nie był pierwszym wyborem do jej odegrania. Początkowo pod uwagę brano… Willa Smitha! Nie wiem, jak Wam, ale mnie kompletnie nie pasuje on do tej roli. Czyżby twórcy przy pierwotnym wyborze sugerowali się tym, że kilka lat wcześniej czarnoskóry aktor zdobył doświadczenie w filmie, w którym kosmici potrafili doskonale kamuflować się, wcielając się w ciała ludzi? Przecież dokładnie w ten sposób prot tłumaczy swój „ziemski” wygląd.

will smith
Ja miałbym zagrać kosmitę? Takie.. coś? Fuj!

Z kolei Kevin Spacey początkowo grać miał swojego przyszłego lekarza prowadzącego, dr. Marka Powella, którego jednak po zamianie Smitha na Spacey’a, zagrał Jeff Bridges. Ów lekarz zaś w książce nosi zupełnie inne imię i nazwisko, nazywa się bowiem… Gene Brewer, czyli dokładnie tak samo jak autor powieści. I właśnie z tego względu w filmie przemianowano lekarza na Marka Powella, bardzo ogólnie zmianę tę tłumacząc kwestiami prawnymi. Wiemy już zatem, że Kevin  Spacey rolę prota przyjął, tymczasem miał wtedy inne filmowe zobowiązania, grał bowiem w produkcji (również opartej na powieści) Kroniki portowe u boku Julianne Moore i Judie Dench. W filmie K-PAX  jest zresztą nawiązanie do tego faktu, podczas sceny, gdy prot siedzi na drzewie i rozmawia z doktorem Powellem. Tłumaczy on swoją kilkudniową nieobecność w szpitalu, mówiąc, że zwiedzał wtedy Nową Fundlandię, czyli właśnie miejsce, gdzie dzieje się akcja filmu na podstawie powieści Annie Proulx. I faktycznie Kevin Spacey pomiędzy kwietniem a czerwcem zwiedzał, aczkolwiek czysto zawodowo, Nową Fundlandię i Labrador.

Kroniki portowe
O, a tam, widzisz? Tam własnie gram prota, który zjada banany ze skórką.

Jednak jedną z najbardziej rozpoznawalnych scen z filmu jest ta, kiedy prot w gabinecie doktora Powella zjada banana, jednak nie obierając go uprzednio ze skórki. Owoce to zresztą jeden z niewielu elementów naszego, ludzkiego, świata, który wyjątkowo przypadł protowi do gustu. Czy jednak Kevin Spacey musiał naprawdę zjeść całego banana ze skórką? Owszem i to nie raz, a… aż 27 razy! Ciekawe, czy nie nabawił się jakiegoś rozstroju żołądka?

K-PAX banan
Mniam, mniam. Skórka jest najlepsza.

Wiemy już, że w rolę doktora Marka Powella, który w pewnym momencie sam nie wiedział, czy leczyć prota, czy uwierzyć w jego pozaziemskie korzenie, wcielił się ostatecznie Jeff Bridges.  Co ciekawe, siedemnaście lat wcześniej aktor ten sam wcielił się w postać nie z naszej planety, grając Człowieka z Gwiazd, główną rolę w filmie Gwiezdny przybysz. Oczywiście również ten przybysz przyjął ciało innego człowieka, aby nie rzucać się w oczy. Nikogo więc chyba nie powinno dziwić, że w produkcji K-PAX ulubionym filmem naszego głównego bohatera, prota, jest właśnie Gwiezdny przybysz z tytułową rolą lekarza prowadzącego przypadek prota.

K-PAX prot i lekarz
Dziękuję, prot. Gwiezdny człowiek nie był rolą moich marzeń, ale doceniam, że tobie się podobało.

Kolejnym zbiegiem okoliczności (czy aby na pewno?) jest fakt, że Bridges przygotowując się do roli Człowieka z gwiazd, zawzięcie studiował ornitologię i zachowania ptaków. Jaki w tym zbieg okoliczności? Ano taki, że ptak, a dokładnie bluebird, odgrywa w filmie K-PAX niebagatelną rolę; jest symbolem szczęścia, nadziei i spełnienia oczekiwań, a w ogólnym rozrachunku podkreśla, że człowiek sam kreuje swoje szczęście. Nie bez powodu również jeden z motywów muzycznych z filmu został zatytułowany właśnie Bluebird. W tym miejscu może pojawić się również pewna nieścisłość, ponieważ oglądając K-PAX raz słyszymy nazwę bluebird, innym razem natomiast blue jay. W polskiej wersji językowej z kolei nazwy tych dwóch ptaków przetłumaczone zostały – dość ogólnie zresztą – jako słowik i drozd, choć tak naprawdę niebieskie upierzenie ptaka z dzieła Softley’a ma niewiele wspólnego z polskim słowikiem czy drozdem. W każdym razie kwestia nieporozumienia bierze się stąd, że prot powiedział jednemu z pacjentów (później rozprzestrzeniło się to na innych), aby wypatrywali za szpitalnym oknem ptaka, którego nazywa bluebird. Kiedy natomiast pacjent dostrzega go za oknem, w sali szpitalnej powstaje niesamowity gwar i chaos, jednak wedug doktora Marka Powella nie jest to bluebird, tylko blue jay (modrosójka błękitna, ptak z rodziny krukowatych). Jednak rację ma zarówno doktor, jak i pacjenci, ponieważ nawet, jeśli nie jest to faktycznie bluebird, to nadal jest to blue bird, czyli niebieski ptak. Ma to zresztą przełożenie na zakończenie filmu, w którym również, jakąkolwiek interpretację przyjmiemy (prot był kosmitą albo nie był), obie będą poniekąd słuszne.

bluebird
Bluebird, Blue jay… zwał jak zwał, ważne żebym miał co jeść.

Swoją drogą, ciekawe, czy twórcy wybierając jako znak dla pacjentów szpitala psychiatrycznego, ptaka o nazwie bluebird, którego każe im wypatrywać prot, tym samym poniekąd w jakiś sposób nimi manipulując (choć w dobrym tego słowa znaczeniu), brali pod uwagę fakt istnienia programu CIA o nazwie BLUEBIRD, który był pierwszym programem związanym z kontrolą umysłu i zmianą zachowań ludzkich. A czyż nie taki był też zamiar prota? Zmienić myślenie pacjentów, którzy oczekiwali pomocy od innych ludzi, podczas gdy mieli ją w sobie?

Jeśli widzieliście film, wiecie, że prot niemal cały czas nie zdejmuje z twarzy przyciemnianych okularów. Kevin Spacey, nawet jeśli okulary te niezwykle mu się spodobały, nie mógł zatrzymać ich na pamiątkę filmu, ponieważ ich właściciel jasno i wyraźnie powiedział, że zaraz po ostatnim klapsie na planie okulary mają do niego wrócić. Któż więc taki użyczył ich i był do nich tak diabelnie przywiązany? Bono z U2 we własnej osobie. Może on też widzi ultrafiolet, tak jak prot? Natomiast w scenie, kiedy lekarz odkrywa już (według niego) prawdziwą tożsamość prota, a kamera pokazuje nam pod koniec seansu zdjęcie szkolne Roberta Portera, jest to autentyczne zdjęcie Kevina Spacey’a z kroniki szkolnej.

K-PAX okulary
Cholera, a takie fajne były… Żesz ten Bono, no…

Jest również pewien niemiły fakt związany z filmem K-PAX. Po premierze filmu argentyński reżyser, Eliseo Subiela, wytoczył wytwórni Paramount Pictures proces o… plagiat. Okazało się, że w 1986 roku napisał on scenariusz do filmu, który następnie wyreżyserował, zatytułowanego Hombre mirando al sudeste (tłum. Człowiek patrzący na południowy wschód), który podobno jest kropka w kropkę podobny tak do powieści Brewera, jak i do obrazu Softley’a. Pierwsza powieść z cyklu o procie powstała co prawda dziewięć lat po filmie argentyńskiego reżysera, jednak Gene Brewer zapewniał, że przed napisaniem książki, nie miał pojęcia o istnieniu takiego filmu. Podobno dowiedział się o nim w pięć lat po wydaniu powieści K-PAX.

K-PAX rezyser, śmiech
Ha, ha, luzik… na pewno się nie kapną, że taki film już był.

Również początkowe opinie dotyczące filmu nie były dla twórców miłe, ponieważ wiele osób przyczepiło się do sposobu, w jaki przedstawiono szpital psychiatryczny, jego pacjentów, a także personel. Głosy oburzenia dotyczyły przede wszystkim tego, że szpital przedstawiony jest jako wesołe, niemalże kolorowe miejsce, w którym lekarze to istoty bezduszne, nieposiadające serca i odpowiedniego podejścia do pacjenta. Natomiast wystarczy, jak się okazuje, zwykła rozmowa i pacjent czuje się lepiej. Taki sposób przedstawienia nie tylko umniejszał pracę i wysiłek lekarzy, ale także bagatelizował stan pacjentów. Można by się nawet zgodzić z zarzutami, gdyby nie to, że twórcy musieli wykonać pewne założenia scenariusza opartego na książce, a przecież prot podkreślał stanowczo, że każdy żyjący organizm potrafi wyleczyć się sam. Zresztą, film jest przecież fikcją – co ich zatem tak ubodło? Czyżby jakaś cząstka prawdy?

K-PAX szpital, kolorowo
Taka imprezka w psychiatryku!

Wracając jeszcze do tego, wspomnianego na początku, budzącego dyskusje zakończenia. Jedni chcą wierzyć, że prot był kosmitą, a niedowiarkom tłumaczą swoje rozumowanie zniknięciem Bess (poleciała na K-PAX, heloł?), zdolnością widzenia ultrafioletu przez prota czy tajemniczym błędem kamery w momencie zniknięcia. Ci drudzy wolą wierzyć, że Robert Porter po osobistej tragedii załamał się i wymyślił sobie prota, aby jego skołatana psychika mogła przetrwać, a żaden K-PAX nie istnieje. Ja chciałabym wierzyć, że prot przyjął ciało Roberta Portera, pomagając jednocześnie i jemu, i sobie. Prawda jest jednak taka, że twórcy zostawili w filmie tyle samo przesłanek świadczących o jednym zakończeniu, jak i o drugim. Sami chyba nie chcieli odpowiadać na to pytanie. Lektura wszystkich części cyklu Gene’a Brewera każe skłaniać się ku temu, że jednak istniała inna, zamieszkała prze obcą cywilizację planeta, lecz nadal jedno rozwiązanie nie wyklucza drugiego. Najważniejsze, że film pokazuje, iż warto czasem spojrzeć na nasz świat z dystansem i z boku, może właśnie jako ktoś zupełnie obcy? Wtedy – miejmy nadzieję – dostrzeżemy pewne zachowania i struktury, które nie powinny mieć miejsca.

K-PAX prot czyta
Konstytucja… hm… Że to sie wszystko nie zawali?!

Choć zarówno książka jak i film osiągnęły niemały sukces, to na początku nic nie zwiastowało, że tak będzie. Kiedy Gene Brewer przez dłuższy czas nie znalazł chętnego wydawcy, który pchnąłby jego książkę ku wydawniczym wodom, postanowił spróbować od razu zakwalifikować tę historię jako filmową. Nie zdążył jednak nawet wysłać swojej opowieści do żadnej wytwórni filmowej, ponieważ jego agent stanowczo zapowiedział mu, że ta historia nie ma szans na to, aby stać się filmem. Widocznie agent pisarza również nie widział Hombre mirando al sudeste. A może właśnie widział i to z nim należałoby się sądzić?

Fot.: Universal Picture, Columbia Pictures Corporation, Miramax Films, Ken Thomas/Wkimedia Commons

Write a Review

Opublikowane przez

Sylwia Sekret

Redaktorka naczelna i współzałożycielka Głosu Kultury. Absolwentka dyskursu publicznego na Uniwersytecie Śląskim (co brzmi równie bezużytecznie, jak okazało się, że jest w rzeczywistości). Uwielbia pisać i chyba właśnie to w życiu wychodzi jej najlepiej. Kocha komiksy, choć miłość ta przyszła z czasem. Zimą ogląda skoki narciarskie, a latem do czytania musi mieć świeży słonecznik.

Tagi
Śledź nas
Patronat

3 Komentarze

  • Każdy ma swój k-pax i z pewnością będzie musiał się z nim zmierzyć.

  • Prot przyjął ciało człowieka po traumie;przy okazji poczuł co My przeżywamy podczas swojego pobytu na tym łez padole.Czasem sam sobie współczuję.

  • Tyle w filmie przesłań i nawiązań, oczywisty a zarazem nieodgadniony, zupełnie jak prot…

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *