Dean Koontz

Pierwszy i ostatni raz – Dean Koontz – „Pieczara gromów” [recenzja]

Dean Koontz to niezwykle płodny autor – w swoim dorobku ma już około osiemdziesięciu pozycji, z czego większość mieści się w gatunkowych granicach thrillera bądź horroru. Na naszym rynku jego książki obecne są od początku lat dziewięćdziesiątych, kiedy to wydawnictwo Amber karmiło czytelników taką literaturą. Koontz wraz ze Stephenem Kingiem w tych czasach byli w naszym kraju najpopularniejsi w swoim gatunku. Dlatego też dziwnym musi wydać się fakt, że Pieczara gromów to moje pierwsze spotkanie z tym autorem. Teraz wiem już, że nic nie straciłem przez te wszystkie lata, a po kolejną książkę Koontza raczej nigdy więcej nie sięgnę.

Susan Thorton budzi się w szpitalu, okazuje się, że doznała poważnych obrażeń w wyniku wypadku samochodowego i przez trzy tygodnie była w stanie śpiączki. W jej pamięci jest sporo luk, ale z biegiem czasu oraz z pomocą miłego personelu i szarmanckiego lekarza, Susan powoli odzyskuje swoje wspomnienia. Jedno z nich wybija się jednak ponad pozostałe – w jej pamięci wyjątkowo żywe jest traumatyczne przeżycie z przeszłości, którego doznała jeszcze w czasach studiów. Jej ówczesny chłopak, Jerry Stein, w czasie próby, którą musiał przejść, aby zostać przyjętym do bractwa studenckiego, został brutalnie zamordowany przez czterech rówieśników w tytułowej Pieczarze gromów. Susan cudem udało się uciec i przeżyć. Teraz, trzynaście lat po tych wydarzeniach, panna Thorton pracuje w charakterze fizyka w korporacji Milestone, jednak po wybudzeniu ze śpiączki nie jest w stanie przypomnieć sobie absolutnie nic związanego ze swoją pracą, mimo że pozostałe wspomnienia wskakują stopniowo na swoje miejsca. W pewnym momencie Susan natyka się w szpitalu na jednego ze swoich prześladowców z Pieczary gromów i niedługo potem także na pozostałą trójkę. Kobieta widzi ich, mimo tego, że pracownicy szpitala przekonują ją, że to tylko halucynacje powstałe w wyniku urazu, a rzekomi mordercy jej dawnego chłopaka to tak naprawdę pacjenci albo członkowie personelu, którzy nie mają z tamtymi ludźmi nic wspólnego. Susan przekonana jest, że zaczyna tracić zmysły, jej wizje są jednak przerażająco realne i powoli zaczyna dochodzić do prawdy i do tego, co tak naprawdę dzieje się w szpitalu, do którego trafiła.

Powyższy opis wydaje się w miarę ciekawy, prawda? Całkiem możliwe, jednak Pieczara gromów napisana jest w tak nieudolny i nieciekawy sposób, że przeczytanie tej, nie tak przecież grubej, powieści nie należało do najprzyjemniejszych doświadczeń. Być może wynika to z faktu, że jest to jedna z pozycji z początków kariery Koontza, oryginalnie wydana pod pseudonimem Leigh Nichols w 1982 roku. U nas pojawiła się dziesięć lat później, a od niedawna w księgarniach znaleźć można jej wznowienie wydane przez wydawnictwo Albatros, które miałem (nie)przyjemność czytać.

Akcja Pieczary gromów ciągnie się niemiłosiernie, przedstawiając kolejne dni spędzone przez Susan Thorton w szpitalu. Okrutnie drętwe i mdłe dialogi rozdzielają epizody, w których kobieta ma swoje „wizje”, w których ponownie widzi swoich dawnych prześladowców. Owe fragmenty jednak również nie robią na czytelniku żadnego wrażenia. Niemal jedna czwarta powieści dzieje się cały czas w tej samej scenerii, a główna bohaterka to chyba jedna z najbardziej irytujących postaci w literaturze. Jej zachowania i sposób myślenia wołają o pomstę do nieba. Są też takie momenty, kiedy po prostu nie sposób powstrzymać się od parsknięcia śmiechem. Nie wiem, ile w tym winy tłumacza, a ile samego autora, choć podejrzewam, że tłumacz nie miał w tej kwestii zbyt wiele wkładu własnego. Pozwolę sobie przytoczyć tutaj jeden fragment, który sprawi, że spojrzycie na to z mojej perspektywy. Najpierw jednak muszę odrobinę przybliżyć akcję, do której ów cytat się odnosi: Susan, dręczona przez kolejną „wizję” zamyka się w łazience. Jej prześladowca szarpie za klamkę z drugiej strony drzwi, Susan przerażona stara się ją z całej siły blokować. Cytat:

Susan naprężyła się, ponownie gotowa stawić czoło napierającej klamce, ale – ku jej miłemu zaskoczeniu – kolejna próba sforsowania drzwi nie została podjęta.

Czyż to nie urocze? :).

Wiem, że nie powinno się oceniać twórczości pisarza (zwłaszcza tak płodnego) na podstawie jednej powieści, ale Pieczara gromów jest książką na tyle słabą, że skutecznie zniechęciła mnie do Deana Koontza. Należy jeszcze wspomnieć o zakończeniu, którego oczywiście nie mam zamiaru zdradzać (chociaż może powinienem, w ramach przestrogi), a które jest tak nie na miejscu, że aż komiczne. Ten niezwykły „twist” na koniec jeszcze bardziej obniża w moich oczach ocenę Pieczary gromów. Zapewne znajdą się zwolennicy zarówno tej powieści, jak i samego Koontza, którzy sądzą inaczej, dla mnie jednak autor ten, niestety, okazał się kompletnym rozczarowaniem.

[buybox-widget category=”book” name=”Pieczara gromów” info=”Dean Koontz”]

Fot.: Wydawnictwo Albatros

Dean Koontz

Write a Review

Opublikowane przez

Michał Bębenek

Dziecko lat 80. Wychowany na komiksach Marvela, horrorach i kinie klasy B, które jest tak złe, że aż dobre. Aktualnie wiekowy student WoFiKi. Odpowiedzialny za sprawy techniczne związane z Głosem Kultury.

Tagi
Śledź nas
Patronat

1 Komentarz

  • Podsumować autora wielu bestsellerów po jednej powieści to tak jakby napić się raz wody i oznajmić wszystkim że od teraz nie tknie Pan już żadnych płynów bo wszystkie są bez smaku. Już samo to że próbuje się Pan wymądrzać nie mając szerszego pojęcia o twórczości Koontza słabo świadczy o Panu i pańskiej inteligencji.

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *