Po drugiej stronie… tapety – Graham Masterton – „Anioł Jessiki” [recenzja]

Graham Masterton to, obok Stephena Kinga oraz Deana Koontza, jeden z najpopularniejszych współczesnych twórców literatury grozy. Brytyjczyk może pochwalić się kilkoma bestsellerami oraz tysiącami (milionami?) fanów rozsianych po całym świecie, którzy z utęsknieniem wypatrują kolejnej powieści autora. Masterton wrócił również przed chwilą na polski rynek; nakładem Wydawnictwa Albatros ukazało się bowiem wznowienie Anioła Jessiki, powieści debiutującej w 2001 roku. Niestety, historia dziewczynki, która podróżując między dwoma światami, stara się uratować uznane przed laty za zmarłe rodzeństwo, z pewnością nie jest jednym z tych dzieł, dzięki którym pochodzący ze Szkocji pisarz zyskał międzynarodowy rozgłos. Poczytny autor przeliczył jednak nieco swoje możliwości, próbując sprzedać nam opowieść z dreszczykiem osadzoną w baśniowych klimatach; ponieważ zarówno baśniowej magii, jak i emocji próżno w Aniele Jessiki szukać.

Mieszkająca wspólnie z dziadkami w starym domu Jessika nie ma łatwego życia. Mniej więcej rok wcześniej rodzice dziewczynki zginęli w wypadku samochodowym, w którym ona sama odniosła dość poważne obrażenia, przez co stała się w nowej szkole obiektem drwin rówieśników.

– Patrzcie, lezie niezgraba! Pokaż nam jak biegasz ofermo!

(…)

-No dalej, złap mnie kuternogo!

Zepchnięta na margines Jessika, ucieka w świat fantazji – do krainy wróżek, elfów oraz innych baśniowych stworzeń, które zarazem uwielbia rysować (co również jest powodem drwin). Pewnego dnia maltretowana przez kolegów bohaterka ulega po raz kolejny wypadkowi (trzeba przyznać, że ma dziewczyna pecha), w którym spada ze schodów, tracąc przytomność, a po dojściu do siebie zaczyna słyszeć dziwne i niepokojące wołanie o pomoc. I niestety w tym właśnie momencie (około dwudziestej strony) kończy się to, co może się w powieści Mastertona podobać.

Jak się okazuje głosy, które słyszy Jessika, należą do mieszkającego przed laty w tym samym co dziewczyna domu, rodzeństwa (uznani za zmarłych jakieś… 52 lata wcześniej). Aby uratować dzieci, Jessika zmuszona jest przedostać się do tajemniczego świata znajdującego się… po drugiej stronie ściany jej pokoju (dokładnie – po drugiej stronie tapety, bo tak się składa, że słowo „tapeta” jest dość ważne w przypadku tej książki). Pomijając już fakt  przechodzenia przez ściany sam w sobie, praktycznie na samym początku (kilka stron po wspomnianym wyżej upadku ze schodów) następuje pierwszy zgrzyt. Rzecz jasna bohaterka nie wyrusza w podróż sama, jej kompanami są – uwaga – gnębiący ją jeszcze chwilę wcześniej Renko oraz Elica, którzy nagle nękani wyrzutami sumienia stają się najlepszymi przyjaciółmi dziewczyny. W tym miejscu zaczyna się prawdziwy czytelniczy dramat i sam zachodzę w głowę, czy autor próbował nieudolnie przerobić Alicję w krainie czarów, czy został jakoś zmuszony do napisania kolejnych 150 stron i sam nie wiedział, co robi.

Cóż znajdujemy w wykreowanym przez autora drugim świecie?

Znajdujemy sporo… niestety – bzdur. Jest tu i potrafiąca rozmawiać róża, i pomocne karciane kolory (Alicia w krainie czarów), są też Cienio–Koty, Psy-Chmury, będące tak naprawdę obramowaniem szafy krwiożercze drewniane wilki czy też największe zagrożenie o jakim świat słyszał – tak zwaną Plamę. Strach się bać.

Jak wspomniałem – nie jestem pewien, co autor chciał osiągnąć, nie da się jednak nie ulec wrażeniu, iż sam się w swej powieści pogubił, a całość sprawia wrażenie wymuszonej. Prawdopodobnie miała być to baśń dla dorosłych lub historia z dreszczykiem dla dzieci. Nie wyszło ani jedno, ani drugie. Nie dość, że przygody Jessiki i przyjaciół są bardzo, ale to bardzo naciągane i chaotyczne, a samych  bohaterów ciężko polubić, to dodatkowo język, jakim posługuje się autor, potrafił zirytować. Uśmiech politowania wzbudzały nachalnie wrzucane przez Masterona zdrobnienia w stylu „drożdżóweczka”, „majteczki”, „ciasteczka”, „cukiereczki”, „ręczniczki” itd.

Nie jest jednak tak, że Anioł… jest aż tak fatalną lekturą. Poza obiecującym wstępem jeszcze jedno można z całą pewnością zapisać na plus, a mianowicie zakończenie. Ostatnie kilka stron wywraca całość „do góry nogami”, dając czytelnikowi powody do zastanowienia się, z czym miał właśnie do czynienia. Dodatkowym atutem jest także samo wydanie – bardzo przejrzyste, z okładką bijącą na głowę tę sprzed ponad dziesięciu lat.

Niestety całkiem udany finał oraz błyskotliwy początek nie są w stanie uratować omawianej powieści. Cała masa nonsensów, naiwność (szczytem wszystkiego jest rozwiązanie wątku Plamy) oraz rażące w oczy poczucie, iż autor nie tworzy tutaj tego, na czym się zna, czyli opowieści grozy, a „baśń”, która wciągnąć i przerazić może chyba tylko przedszkolaka, zdecydowanie psują odbiór. Przyznam, iż od tak popularnego autora gatunku, który uwielbiam, oczekiwałem czegoś ZNACZNIE lepszego i lektura Anioła Jessiki jest dla mnie sporym rozczarowaniem. Moje odczucia względem tej powieści, prawie że udaje się uchwycić jednemu z bohaterów:

To wszystko staje się coraz bardziej dziwaczne i niesamowite

Tyle że o ile z „dziwacznością” można się jeszcze zgodzić, o tyle do „niesamowitości” dziełu Mastertona bardzo daleko.

Fot. Wydawnictwo Albatros

Write a Review

Opublikowane przez
Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *