it's bruno!

Po pięciu odcinkach #5: Wszędzie laktatory – „Pracujące mamy”

Temat na serial wydawał się całkiem ciekawy – dość świeży i oryginalny, a przystępna komediowa forma oraz niedługie odcinki wróżyły naprawdę dobrze. Jak serial Pracujące mamy wypada jednak po pięciu odcinkach? Czy faktycznie wyczerpuje temat i wykorzystuje jego potencjał? Czy umęczone macierzyństwem i powrotem do pracy twarze kobiet mogą być dla widza atrakcyjne (nie w sensie fizycznym, a bardziej psychologicznym)? Czy codzienne rozmowy podczas grup wsparcia mogą być dla przeciętnego odbiorcy interesujące? Czy polskie pracujące mamy mogą utożsamiać się w jakikolwiek sposób z tymi amerykańskimi, przedstawionymi w produkcji, której pierwszy sezon możemy oglądać na Netflixie?

Lubię seriale, które sięgają po tematykę będącą nierzadko codziennością wielu ludzi, a jednocześnie o której powstaje niewiele produkcji – jakby z uwagi na to, że tak zwyczajny i banalny temat mógł okazać się nudny i nieciekawy. Dlatego też swego czasu z chęcią odpaliłam serial The Letdown – choć nic o nim wcześniej nie słyszałam, nikt mi go nie polecał i nie widziałam nigdzie żadnej reklamy. Po obejrzeniu pierwszego sezonu i czekając na drugi, nie mogę nie porównać obu tych produkcji – nie tylko opisują one bowiem zmagania świeżo upieczonych mam i przedstawiają początki macierzyństwa jako o wiele bardziej żmudne i męczące, niż zazwyczaj widzimy na ekranie, ale wręcz zaczynają się podobnie – od spotkania kobiet na czymś w stylu grupy wsparcia. Główna różnica jest jednak taka, że o ile w The Letdown mamy jedną konkretną bohaterkę, o tyle w Pracujących mamach obserwujemy zmagania czterech kobiet, które niedawno zostały matkami.

Kate (w tej roli twórczyni serialu, Catherine Reitman) to typowa karierowiczka, która chyba nie zdawała sobie sprawy z tego, jak bardzo jej życie zmieni się po urodzeniu dziecka. Teraz, kiedy urlop macierzyński po kilku miesiącach dobiegł końca, stara się pogodzić macierzyństwo z pracą w prestiżowej firmie, w której – jak na złość – była do tej pory jedną (jeśli nie jedyną) z niewielu kobiet, które ze względu na swoje osiągnięcia były traktowane na równi z mężczyznami. Kiedy Kate wraca do pracy, okazuje się, że ma nowego rywala, i ze wszystkich sił będzie próbowała udowodnić szefostwu, że ani dziecko, ani dwa przytwierdzone do jej piersi laktatory nie przeszkodzą jej w byciu równie dobrą pracownicą, co przed porodem – a nawet lepszą. Rudowłosa terapeutka Anne (Danielle Kind) została mamą już po raz drugi, jednak wszystko wskazuje na to, że to ze starszą córką czekają ją większe problemy niż z kilkumiesięcznym dzieckiem. Na początku serialu Anne odkrywa zresztą, że ma jeszcze jeden “problem”, z którym będzie musiała się zmierzyć. Frankie (Juno Rinaldi) jako jedyna z czwórki kobiet zdaje się zmagać z depresją poporodową i choć jej partnerka stara się ją wspierać, Frankie wiecznie czuje się nie tylko zmęczona, ale i przytłoczona codziennością. Ostatnia z bohaterek – moim zdaniem najmniej sympatyczna – Jenny (w tej roli śliczna Jessalyn Wanlim) po powrocie do pracy w branży IT musi zmierzyć się nie tyle z pogodzeniem obowiązków (jej mąż zostaje z dzieckiem w domu), co z wygasaniem uczucia do ukochanego i rosnącą namiętnością do nowego szefa, który pojawił się w firmie podczas jej urlopu macierzyńskiego.

Po pierwszych pięciu odcinkach wydaje się, że to Kate jest kreowana jednak na główną bohaterkę – scen z nią jest zdecydowanie najwięcej, a i jej rozterki i problemy wydają się być dla twórców najistotniejsze i warte przedstawienia. Czy jednak zmagania zarówno jej, jak i jej trzech zaprzyjaźnionych mam, wystarczają, by fabuła i forma serialu były dla widza interesujące? Ja po tych kilku epizodach nie do końca czuję się przekonana. Póki co o niebo lepiej wypada poruszający tę samą tematykę, wspomniany już przeze mnie The Letdown, choć tam nacisk położony był bardziej na zmagania po prostu świeżo upieczonej, a niekoniecznie pracującej, mamy. W zasadzie macierzyństwa mamy tu na razie nie wiele, a dla twórców zdaje się zasadzać ono przede wszystkim na ciągłym odciąganiu mleka i problemach z tym związanych – takich jak rozlewanie pokarmu na ważne dokumenty, poplamione koszule na spotkaniu służbowym czy przyłapanie w pracy na masturbacji podczas odciągania pokarmu. Laktatory stają się niejako kolejnym bohaterem opowieści, natomiast jest w niej zaskakująco mało dzieci – jakby były one bardziej generatorem dylematów i problemów, a nie członkami rodziny, którzy tak niedawno pojawili się na świecie. Pierwszy sezon liczy jednak 13 odcinków, dlatego myślę, że nie ma co skreślać serialu po pięciu epizodach. Być może twórcy potrzebowali czasu na rozkręcenie historii. Zresztą – produkcja musiała spodobać się widzom, bo powstały już dwa kolejne sezony, które jednak nie są jeszcze dostępne na Netflixie.

Pracujące mamy to serial, który niełatwo ocenić po pięciu odcinkach. Jednak w zestawieniu z poruszającym tę samą tematykę The Letdown serial Catherine Reitman wypada póki co o wiele słabiej. Jest tu wiele scen powtarzanych, których kolejne odsłony niewiele wnoszą do fabuły; bohaterki są mało wyraziste i żadna w wyraźny sposób nie wzbudziła mojej szczerej sympatii czy zaangażowania, które sprawiłoby, że z ciekawością śledziłabym jej losy. Na minus zapisuje sie również w moim odczuciu fakt, że każda z mam, która wraca do pracy po urlopie macierzyńskim, ma naprawdę dobrą pracę, w której nie musi martwić się chociażby o takie “drobiazgi” jak pokój do odciągania pokarmu. Żadna z nich zdaje się nie martwić o finanse, żadna nie boi sę chyba utraty pracy, a co najwyżej przejścia koło nosa szansy na niecodzienny awans. Nie jestem więc pewna, czy polskie pracujące mamy mogłyby się utożsamić z bohaterkami produkcji, ale ponieważ nie mam w tej kwestii doświadczenia, trudno mi to ocenić – jestem jednak ciekawa opinii kobiet, które próbują pogodzić macierzyństwo z karierą zawodową. Być może życie przedstawione w Pracujących mamach jest bardziej realne, niż mi się wydaje? Na pewno dam jednak serialowi szansę i obejrzę pierwszy sezon do końca – przede wszystkim jestem bowiem ciekawa, czy po tych pięciu pierwszych odcinkach serial w jakikolwiek sposób ewoluuje i ruszy z kopyta. Czy pojawią się większe i ciekawsze problemy niż te wszędobylskie laktatory. Na chwilę obecną bardziej polecam Wam – jeśli interesuje Was taka tematyka – produkcję The Letdown (również dostępną na platformie Netflix), która jest nie tylko ciekawsza, ale również o wiele zabawniejsza i wydaje mi się nieco bardziej życiowa.

Fot.: Netflix

it's bruno!

Write a Review

Opublikowane przez

Sylwia Sekret

Redaktorka naczelna i współzałożycielka Głosu Kultury. Absolwentka dyskursu publicznego na Uniwersytecie Śląskim (co brzmi równie bezużytecznie, jak okazało się, że jest w rzeczywistości). Uwielbia pisać i chyba właśnie to w życiu wychodzi jej najlepiej. Kocha komiksy, choć miłość ta przyszła z czasem. Zimą ogląda skoki narciarskie, a latem do czytania musi mieć świeży słonecznik.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *