it's bruno!

Po pięciu odcinkach #4: Stephen King zaprasza nas do siebie! – „Castle Rock”

Stephen King zaprasza nas do siebie!
Castle Rock, którego autorami są Sam Shaw i Dustin Thomason, to spełnienie marzeń każdego fana Stephena Kinga. Tajemnicza fabuła, nowe postacie, miejsca i wydarzenia znane z ogromnej ilości książek czytanych pod kocem z wypiekami na twarzy i dreszczami wywołanymi strachem. Jedno miejsce, w którym koszmary mistrza grozy zyskały do dyspozycji ogromne pole do popisu. Miejsce, w którym będą mogły się ziścić. Czy będzie tak faktycznie? Czy pierwsze (tym razem opowiem o sześciu) odcinki odpowiadają na to pytanie?


Fabuła serialu rozpoczyna się od tego, że do Castle Rock, swojego rodzinnego miasteczka, wraca adwokat Henry Deaver (Andre Holland). Jako dziecko zaginął w tamtejszym lesie, w dość tajemniczych okolicznościach, które wiążą się również ze śmiercią jego przybranego ojca. Równocześnie poznajemy historię młodego chłopaka, który przetrzymywany był w podziemiach więzienia Shawshank (a jakże ;)) oraz samobójstwa naczelnika więzienia. Powoli pojawiają się nowi bohaterowie, głównie związani z Henrym, który postanawia pomóc dziwacznemu więźniowi (wychudzonyBill Skarsgård wygląda tylko ciut mniej dziwacznie niż w przypadku Pennywise!), który – jak się okazuje – najwyraźniej nie bez powodu podstępem zmusił głównego bohatera do powrotu na stare śmieci.

Sama historia toczy się dość powoli i wydaje mi się, że największy przełom jeszcze przed nami, chociaż nie jestem przekonana, czy taka dynamika się tutaj sprawdzi. Czasem długie wstępy w historii świetnie przestawiały opowieści u Stephena Kinga, jednak w tym wypadku trwało to trochę długo, bo dla mnie aż 5 odcinków. Szósty odcinek wydaje się być jednak tym, czego fani mistrza horroru oczekiwali. Robi się dziwnie, nieprzyjemnie, tajemniczo i tłoczno. Tłoczno pod takim względem, że ma się wrażenie, iż wszystko się tutaj zaraz zepsuje już na dobre – bo przecież i tak nie jest wcale świetnie – i będziemy świadkiem niezłego, najprawdopodobniej krwawego i przerażającego widowiska. Znakiem, który może o tym świadczyć, jest właśnie odcinek 6! Nie wiem, czy to przez dość mroczną muzykę, która towarzyszy od początku odcinka, czy może przez to, że scenarzyści nareszcie uchylają nieco rąbka tajemnicy, ale w końcu poczułam klimat, którego oczekiwałam od pierwszych trailerów. Mimo tego że tropy nas nadal nieco zwodzą i do zanotowanych w umyśle już pytań i wątpliwości dochodzą kolejne, to jednak jest to duży przełom. Scena w lesie zrobiła na mnie duże wrażenie, jest intrygująca i tajemnicza. Rozmowa przy ognisku przypominała mi nieco aurę Miasteczka Twin Peaks, była dziwna i fascynująca jednocześnie. A samo zakończenie odcinka spowodowało ogromny głód na kolejny!

Chociaż jednocześnie dochodzimy do momentu, w którym mam z tym serialem problem. Mnie po prostu nie straszy i mam nadzieję, że to zdanie stanie się taką samospełniającą się złośliwą przepowiednią. Byłabym szczerze uradowana, gdyby jednak fabuła skoczyła z levelu: „niepokojący” na level: „przerażający”. Zdaję sobie sprawę z tego, że sama mam dość dużą tolerancję wobec horrorów, a twórcy Castle Rock mają prawo do manewrowania poziomami emocji u widzów, ale chciałabym, żeby ten serial straszył tak, jak potrafiły to zrobić takie ekranizacje jak Smętarz dla zwierzaków, Christine czy starszej wersji To. Nadzieję jednak daje wspomniany odcinek 6 oraz fakt, że faktycznie historie bohaterów Castle Rock przypominają książkowy styl Kinga. Nieco wydłużone, skomplikowane relacje, tajemnice i nadprzyrodzone siły. Przyglądanie się im i wyszukiwanie potencjalnych nawiązań to naprawdę świetna zabawa. Mamy więzienie Shawshank, jedna z bohaterek Jackie Torrance (a jakże ;)) wspomina o tym, że jej wujek stróżował w hotelu w górach, ale nie skończyło się to szczęśliwie, co jest oczywistym nawiązaniem do Lśnienia. Jest też scena, w której tajemniczy więzień widzi mysz, która może kojarzyć się z Zieloną Milą. Jestem jednak przekonana, że dopiero powtórne, bardzo uważne oglądanie każdego odcinka pozwoli na znalezienie małych, ukrytych smaczków. Mam też wrażenie, że oldschoolowe utwory również nie są dobrane przypadkowo, chociażby przez wzgląd na fakt, że Stephen King nigdy nie ukrywał swojej miłości do muzyki, ale to może tylko mój pomysł.

Podsumowując, Castle Rock jest naprawdę przyjemnie przygotowany. Trudno jest się przyczepić do czegokolwiek, a nawet gdyby można było, to prawdziwemu fanowi twórczości Kinga nie wypada. Z niecierpliwością czekam, co przyniesie dalej ta historia, jakie jeszcze nawiązania twórcy pochowają „po kątach” tej niewielkiej, dziwnej i najwyraźniej złowrogiej mieściny.

Serial Castle Rock obejrzycie na kanałach HBO oraz w serwisie HBO GO.

it's bruno!

Write a Review

Opublikowane przez

Magdalena Marla

Wielbicielka seriali, maniaczka alternatywnych światów i dziwaków. Lubię polecać fajne rzeczy.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *