Killing Silence

Podładować akumulatory – Killing Silence – „Traces” [recenzja]

Strasznie dobrze słucha mi się debiutu Killing Silence, ponieważ kapela na Traces zaprezentowała jedenaście buchających energią i kapitalnymi melodiami kompozycji, które brzmią wcale nie gorzej od czołówki sceny światowego gitarowego grania.

Killing Silence brzmią, jakby się urwali prosto z czołówki list w Stanach Zjednoczonych, a nie jak kapela, która zaczyna karierę i to na naszym, krajowym podwórku. Bardzo amerykańskie brzmienie, które można przyrównać do Kings of Leon, Nickelback czy nawet Foo Fighters niewątpliwie jest zasługą wokalisty pochodzącego właśnie ze Stanów Zjednoczonych – Ryana Pasko. Oczywiście nie należy zapominać o pozostałych instrumentalistach, szczególnie gitarzystach – Macieju Koneckimi Przemysławie Wiśniewskim, którzy krzeszą iskry ze swoich wioseł.

Widać, że zespół ma określoną stylistykę, podąża w konkretnym kierunku i wszedł z buciorami w gatunek, w którym łatwo utonąć, nie będąc przez nikogo zauważonym, bowiem kapel takich jak Killing Silence na świecie jest tysiące i szczerze mówiąc, nawet u nas nie będzie łatwo zespołowi się przedrzeć, szczególnie że rockowa publiczność wydaje się zapatrzona w wykonawców zza wielkiej wody, sądząc po popularności w naszym kraju choćby Kings of Leon czy Foo Fighters.

Szczerze mówiąc, boję się o to. A szkoda by było, gdyby Killing Silence nie zostali zauważeni, szczególnie że Traces to naprawdę fajny kawałek muzyki. Nie ma co spodziewać się zaskoczeń produkcyjnych tudzież stylistycznych. Zespół brzmi bardzo żywo, soczyście, dół jest odpowiednio podbity, a całość charakteryzuje nieokrzesany dynamizm i wykonawcza energia. Tak, każdy kawałek to swoista erupcja melodii, chwytliwych riffów, doskonałych refrenów i zasadniczo nie ma na Traces kompozycji, która nie nadawałaby się na radiowy przebój.

Problem polega na tym, że mamy rok 2016, a nie 2000. Mam wrażenie, że piętnaście lat temu Killing Silence z miejsca zostaliby uznani za sensację, a dzisiaj, w dobie powszechnego dostępu do Internetu, zespół jawi się jako jeden z wielu. Trzeba niestety natomiast uczciwie przyznać, że zespół robi dosłownie wszystko, aby zwrócić swoją muzyką uwagę, bo naprawdę jest ona wysokiej jakości – od otwierającego płytę, dynamicznego, skocznego World on Fire, przez gęsty, pulsujący Temporary State, niesamowicie nośny, chwytliwy To The Young One,  nieco grunge’owy The Box, aż po nastrojowy The Lost i półakustyczny Following The Storm.

Całe szczęście, że Killing Silence zaprezentowali fantastyczne kompozycje na Traces, bo inaczej ta płyta przepadłaby z kretesem, a tak, podejrzewam, że będę wracał do niej często, szczególnie że charakteryzuje się niesamowicie pozytywnymi wibracjami i, co tu dużo mówić, ten album doskonale ładuje moje akumulatory. Jednak mam wrażenie, że prawdziwy sprawdzian umiejętności dla Killing Silence nastąpi wraz z wydaniem drugiej płyty.

KILLING SILENCE - Temporary State

Fot.: Fonografika

Killing Silence

Write a Review

Opublikowane przez

Jakub Pożarowszczyk

Czasami wyjdę z ciemności. Na Głosie Kultury piszę o muzyce.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *