luctus

Pogoń – Luctus – „Ryšys” [recenzja]

Nie będę zgrywał znawcy – krążek Ryšys jest moim pierwszym kontaktem z litewskimi black metalowcami z Luctus. Muszę przyznać, że sporo straciłem, bo grać ci panowanie potrafią, i to całkiem nieźle. Jednak w beczce miodu pojawi się także łyżka dziegciu.

Ryšys to trzecie dziecko Luctus. Zespół powstał w 2001 roku, jako jednoosobowy projekt wokalisty, gitarzysty, basisty, a zarazem lidera i mózgu całego zespołu – Kommandera L. Ciekawostką jest fakt, że swoje początki zespół ma nie na zielonej, pięknej Litwie, lecz w słonecznej Italii, a mianowicie w Rzymie; dopiero z czasem zespół zaczął urzędować w Kownie. Luctus już w 2003 roku zadebiutował EP – The Dawn ov the Eclipsed Desperation. Pełnowymiarowego albumu litewscy black metalowcy doczekali się dopiero sześć lat później (Jaučiant pabaigą arti). Ostatnie większe wydawnictwo to zauważony również w Polsce Stotis z 2011 roku.

Po przesłuchaniu Ryšys – i to wielokrotnym – mam mieszane uczucia. Z jednej strony zespół gra szybko, do przodu, bez oglądania się za siebie. Trwający blisko pięćdziesiąt minut album rzadko miewa momenty przestoju czy wolnego tempa. Jest konkretne, black/death metalowe łojenie. Z drugiej strony Luctus, mając na uwadze długość kompozycji, celuje w rozbudowane, wielowątkowe formy. Kommander L. tym samym stara się kluczyć pomiędzy prostotą brzmienia, które jest momentami nieociosane, surowe, z doskonale wyeksponowanym basem, a progresywnością swoich kawałków, ich bogactwem aranżacyjnym. I powiem szczerze, że trochę zabrakło umiaru w niektórych kompozycjach.

Są bowiem kapitalne strzały, jak klasycznie black metalowy Šmėkla czy z bujającym riffem, chwilami bardziej thrash/death metalowy K. B. M. B. Ten drugi, to jeden z moich faworytów. Wspomniany melodyjny riff, galopujące rytmy, z zabójczymi deathowymi przyspieszeniami, po których następują natychmiastowe zwolnienia, ujawniające kunszt perkusisty, gdy używa on podwójnej stopy. To wszystko uwidacznia, że Luctus potrafi użyć melodii, nie boi się black metalowej przebojowości i w takich właśnie momentach płyta Ryšys najbardziej przyciągała mnie do głośników. Niestety, takich momentów na całej płycie, poza wymienionymi przeze mnie przykładami, jest niewiele. Koniecznie należy wspomnieć zachowany w średnim tempie, z kotłującymi riffami Kvantinis šuolis i złowieszczy Kažkur kitur.

Niestety, rozmach kompozycji Bedvasiai NKRKTHRSS zupełnie mnie nie przekonuje. Pierwszy od samego początku irytuje klawiszami w tle i – niby budzącą grozę – pseudomelorecytacją. Niestety, muzycznie to black metalowy przekładaniec. Raz szybko, raz średnio, raz wolno z klawiszami w tle. Mam wrażenie, że próba skomponowania dłuższej, skomplikowanej formy przerosła Luctus. Lepiej już jest w NKRKTHRSS. Trzeba przyznać, że początkowy temat hipnotyzuje, zastosowanie zimnych, dalekich od lukru klawiszy też poskutkowało.

I nie wiem co powiedzieć; chyba w przyszłości, gdy będę nastawiał płytę, to po prostu ominę Bedvasiai i nagle z Ryšys zrobi się solidny – nawet bardzo – album z kilkoma efektownymi momentami, które potrafią zakotłować się na dłużej w głowie. A tak, widzę zespół, który poszukuje, bada nowe terytoria dla siebie, stara się odnaleźć swoją niszę i nie do końca wie, co ma ze sobą zrobić. I chwała im za to, bowiem nie ma nic gorszego od stagnacji, ale mam wrażenie, że Luctus nie odnalazł jeszcze własnego ja (3,5/5).

Fot.: Inferna Profundus Records

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *