Fjällbacka zbrodnią stoi – Camilla Läckberg – „Pogromca lwów” [recenzja]

Fjällbacka zbrodnią stoi – i to nie od dzisiaj. Wszystko zaczęło się od pierwszej powieści z tego cyklu, jaka wyszła spod pióra Camilli Läckberg, czyli od Księżniczki z lodu. Później w tej niewielkiej mieścinie i jej okolicach rozgrywały sie najrozmaitsze dramaty, a my wraz z głównymi bohaterami staraliśmy się odkryć kolejnych morderców, zbrodniarzy, odnaleźć zaginionych lub pomścić zabitych. I choć od razu podejrzane wydaje się to, że w tak niewielkiej szwedzkiej miejscowości – która do tej pory nie wyróżniała się na tle innych pod względem morderstw i porwań – nagle co tom dochodzi do brutalnych aktów przemocy i odkrywane są niewyjaśnione tajemnice sprzed lat, które nagle znajdują swój ciąg dalszy, to nasza podejrzliwość zostaje o tyle uspokojona, że sami bohaterowie nie traktują tego jako normalnej kolei rzeczy, lecz również – jak i my – są tym zdziwieni i nie raz zdarzyło im się to podkreślać. Jest to jedna z zalet twórczości tej pisarki – zdaje sobie ona sprawę z praw, jakie niesie pisanie powieści, ale wie też, że czytelnicy lubią drążyć i stara sie postępować wobec nich uczciwie. Nawet jeśli przejawem tego jest “tylko” uzbrojenie bohaterów w te same wątpliwości, które dręczą odbiorców. Do rąk zarówno czytelników, jak i słuchaczy, trafiła już jakiś czas temu powieść Pogromca lwów i choć zdążył od tego czasu ukazać się już nowszy tom cyklu, czyli Czarownica, to ja dopiero teraz sięgam po część dziewiątą. Czy przerwa od świata przedstawionego wpłynęła w jakikolwiek sposób na odbiór powieści? Wydaje mi się, że nie. Miło było dowiedzieć się, co słychać u mieszkanców szwedzkiego miasteczka. No właśnie – co słychać?

Dość szybko po uruchomieniu audiobooka zaczęłam przypominać sobie, co ostatnio działo się z bohaterami stworzonymi przez Läckberg. Po godzinie czy dwóch czułam się natomiast tak, jakbym nigdy nie opuszczała komisariatu, w którym pracuje Patrick czy domu, w którym Erika pisze swoje książki i wychowuje dzieci – teraz już trójkę. Przypomniałam sobie, że Anna w poprzedniej historii (Fabrykantka aniołków) uległa jakiejś niezrozumianej pokusie lub potrzebie i zdradziła swojego ukochanego Dana. Na jej dziwne i niepodobne do niej zachowanie wpływ mogło mieć to, że w wyniku wypadku straciła ich wspólne dziecko. Nic nie zmienia jednak faktu, że zdrada wpłynęła na ich związek w potworny sposób. W Pogromcy lwów mijają się niemal jak obcy ludzie, choć jeszcze niedawno planowali wspólne życie. Akurat ten wątek, wątek wiecznie pokrzywdzonej przez życie Anny, jej pecha i prób wyjścia na prostą, zaczyna być coraz bardziej drażniący, ale wciąż mam nadzieję, że pisarka skupi tym razem nieprzychylne  ostrze losu na kimś innym- udręczona kobieta nie robi już dla tej historii zbyt wiele dobrego. Wątek Eriki, Patricka i ich dzieci niby nadal jest taki sam, ale tu z kolei jakoś wciąż nie potrafię się znudzić. Zdaję sobie sprawę z niektórych absurdów (zwłaszcza jeśli chodzi o wciskanie nosa w nie swoje sprawy i nierozsądne zachowanie żony policjanta), a także z tego, że Läckberg uwielbia podkreślać wciąż te same cechy bohaterów (jak na przykład arogancję i narcyzm Melberga lub bałaganiarstwo i błyskotliwość Eriki), ale jakoś nie zaczęło mi to jeszcze przeszkadzać. Lubię te postaci i każdorazowo chętnie do nich wracam.

Pomimo pewnych nieścisłości, naciągań czy właśnie pomniejszych absurdów, szwedzka pisarka potrafi do niektórych tematów podejść nieliteracko wręcz prawdziwie. Niestety, w większości zrozumieją to i docenią kobiety, a mężczyźni raczej będa kręcić nosem na opisy wielkich brzuchów ciężarnych kobiet i tego, jak źle się wtedy znosi upały. Ale cóż… mnie z kolei bardziej denerwują te książki, w których autorzy pieją z zachwytu nad tym, jakim to błogosławionym stanem jest spodziewanie się dziecka i należy cieszyć się każdą chwilą tego czasu. Podobnie sprawa ma się z tym, jak pisarka opisuje bycie matką. Niejednokrotnie ustami Eriki podkreśla, że jest to bodaj najwspanialsza rzecz na świecie, ale na szczęście i tu nie brakuje łyżki dziegciu. Jak pamiętamy, tuż po urodzeniu Mai, pierwszego dziecka, gówna bohaterka cierpiała na depresję poporodową, a jej córeczka bynajmniej nie była słodką kruszynką pozwalającą cieszyć się bez ani jednej drzazgi z nowego życia. Podobnie jest i w tym tomie i dla mnie jest to ogromna zaleta pisarstwa Camilli Läckberg. Niejednokrrotnie wielka miłość Eriki do dzieci przeplata się ze zmęczeniem, znużeniem, brakiem swobody… Co prawda ta piramida kończy się wartswą miłości do dzieci, ale – jak to ujmuje pisarka – czasani Erika oprócz bycia matką, chce być też po prostu kobietą. I uważam że to świetnie, że ktoś wspomina również o cieniach, a nie tylko blaskach macierzyństwa.

Zaraz, zaraz… Czy jednak Pogromca lwów to tylko obyczajowe perypetie znanych nam już bohaterów? A co ze zbrodnią? A co z jakąś tajemniczą sprawą sprzed lat? Czy Erikia nie będzie miała w co wściubiać nosa? Czy Patrick nie będzie zawalony robotą? Spokojnie, na tej płaszczyźnie również nic się nie zmienia – mamy i zbrodnię, i sprawę sprzed lat… którą oczywiście zajmuje się nasza ciekawska pisarka. Wszystko zaczyna się od tego, że na drodze prowadzącej wzdłuż lasu potrącona zostaje dziewczyna – stojąca gdzieś pomiędzy byciem dzieckiem a nastolatką. Szybko okazuje się, że nie jest to byle jaka dziewczyna, lecz Victoria – poszukiwana od jakiegoś czasu zaginiona. Victoria była taka jak jej równieśniczki, niczym specjalnie się nie wyróżniała; jej pasją była jazda konna dlatego większość czasu spędzała w szkółce jeździeckiej. Kiedy policja przyjeżdża do szpitala, okazuje się, że zaginiona jest w krytycznym stanie, jednak co najbardziej szokujące – został jej wycięty język, oczy ktoś wydłubał, a słuch został uszkodzony… tak, by Victoria pozostawała w kompletnej ciszy i ciemności, nie mogąc skontaktować się ze światem zewnętrznym, mając go na wyciągnięcie ręki. Któż mógłby zrobić coś takiego? Do akcji wkarczają policjancji z Tanumshede i szybko okazuje się, że Victoria nie jest jedyną zaginioną, co zmusza funkcjonariuszy do jeszcze intensywniejszej pracy.

W międzyczasie Erika pracuje nad kolejna książką. Tym razem ma to być historia (oczywiście oparta na faktach) o kobiecie, która wiele lat temu zamordowała swojego męża, a w ich piwnicy znaleziono dowody na to, że była tam przetrzymywana ich kilkuletnia córeczka – przykuta łańcuchami do ściany. Laila, bo tak nazywa się skazana za morderstwo, przebywa obecnie w więzieniu i godzi się po wielu próbach Eriki na to, by ta odwiedziła ją w zakładzie karnym. I właśnie życia obecnie osadzonej dotyczyć będą retrospekcje, które tak dobrze znają czytelnicy Camilli Läckberg. Poznamy historię młodej Laili, która zakocha się w treserze lwów z objazdowego cyrku i będziemy zastanawiać się, jaki i czy w ogóle będzie to miało związek ze sprawą prowadzoną przez Patricka i jego kolegów po fachu. Nie zabraknie oczywiście puszącego się Melberga, którego – mam wrażenie – pisarka aż nazbyt wystawia na pośmiewisko, zarówno pozostałych bohaterów, jak i czytelnika. Ale cóż – to ona wykreowała jego postać i takie jej w związku z tym prawo.

Wszystko oczywiście prędzej czy późiej zacznie się zazębiać i choć wielu powiązań i intryg  będzie można się domyślić i je rozwikłać, to nie sądzę, by wpływało to negatywnie na odbiór powieści. O to postarał się również kolejny raz Marcin Perchuć, który – na szczęście – tak jak poprzednie tomy, czyta i Pogromcę lwów. I kolejny raz wychodzi mu to niesamowicie. Jak wspomniałam, miałam pewną przerwę od Sagi o Fjällbace, jednak w międzyczasie przesłuchałam kilka audiobooków. Jednym z nich była Nieodnaleziona autorstwa Remigiusza Mroza, i po tym, co zrobili z tą produkcją Dawid Ogrodnik i Agnieszka Dygant (opowiadam o tym tutaj), muszę przyznać, że jeszcze bardziej doceniam pracę i kunszt Perchucia. Aktor wywiązuje się z czytania audiobooków wprost rewelacyjnie i nie wyobrażam sobie w tej roli (czytającego ten cykl) kogoś innego. Przyznam się, że kiedy przez jakiś czas nie korzystałam z usług Audioteki, próbowałam nawet przeczytać Pogromcę lwów w tradycyjnej formie i to właśnie przyzwyczajenie i tęsknota za głosem lektora sprawiły, że nie byłam w stanie zagłębić się w tę historię, bo to już po prostu nie było to samo – i tak wciąż słyszałam takie glosy bohaterów, jakie zyskali za sprawą pracy Perchucia. Do tej pory nie mogę wyjśc z podziwu jak świetnie, jak subtelnie, ale jednocześnie zdecydowanie aktor ten zaznacza różnice pomiędzy poszczególnymi postaciami. Kobiety w jego wykonaniu nie brzmią karykaturalnie, podobnie jak starsi mężczyźni. Westchnienia czy okrzyki są zaznaczone, ale jednocześnie nie przesadzone; słowem – wszystko jest dokładnie tak, jak być powinno. Jedyny zarzut, jaki mogę mieć do technicznej strony audiobooka to fakt, że przerwy pomiędzy jednym rozdziałem a drugim są często tak minimalne, że przez chwilę nie jesteśmy w stanie zorientować się, że oto  zaczął się kolejny akapit dotyczący czegoś zupełnie innego. Odczuwalne jest to przede wszystkim wtedy, kiedy Läckberg przenosi nas w inne ramy czasowe – przeskok jest spory, a my potrzebujemy czasem nawet kilku sekund, żeby się w nim zorientować.

Pogromca lwów to kolejna dobrze napisana i wciągająca powieść. Oczywiście zdaję sobie sprawę z pewnych niedociągnięć czy tego, że dla kogoś intryga zawiązana przez pisarkę może być zbyt łatwa do rozwiązania, ale mnie akurat takie coś nie przeszkadza podczas lektury kryminałów – dopóki interesują mnie losy bohaterów i motywy sprawców – jestem w stanie sporo wybaczyć. Oczywiście ani Pogromca lwów, ani żadna z poprzednich części sagi nie jest dziełem wybitnym, ale myślę, że jej sukces na całym świecie nie jest przypadkowy – ciekawi i wyraziści bohaterowie, spora dawka wątków obyczajowych przepleciona z kryminalnymi, do tego każdorazowo sprawa sprzed lat, która w jakiś sposób jest powiązana z teraźnieszością – to wszystko się sprzedaje i również ja to kupuję. Za każdym razem chętnie wracam do Fjällbacki, bo dobrze czuję się z jej bohaterami, nawet jeśli czasem popełniają głupoty lub zachowują się w jakiś sposób tylko dlatego, by fabuła mogła iść do przodu. Lubię tych mieszkańsów szwedzkiego miasteczka, co ja na to poradzę…

Write a Review

Opublikowane przez

Sylwia Sekret

Redaktorka naczelna i współzałożycielka Głosu Kultury. Absolwentka dyskursu publicznego na Uniwersytecie Śląskim (co brzmi równie bezużytecznie, jak okazało się, że jest w rzeczywistości). Uwielbia pisać i chyba właśnie to w życiu wychodzi jej najlepiej. Kocha komiksy, choć miłość ta przyszła z czasem. Zimą ogląda skoki narciarskie, a latem do czytania musi mieć świeży słonecznik.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *