Pomarańczowa terapia wstrząsowa – Anthony Burgess – „Mechaniczna pomarańcza” [recenzja]

Pewnego dzionyszka marcowego, Piszącego Te Słowa – ja ja ja (!) – Uniżonego Waszego Recenzenta, jak raz, chuć naszła niemożebna, knigę wielkolepną prr prr przeczytać. Lecz nie z Publo Biblo; lukał więc po kitlach swych, abratno i abratno, aż tu – dowierzcie lub nie – przyłypał knigę, której to tytuł na balszoj jest Wam znany. Pozwólcie więc, że bałaknę o niej słów kilka, wszak odliczny i przekrasny kusoczek to literatury. Nieprzerywno, na kojce, z oczkami na klufie i rakotworem w japsku, czasik po czasiku, przy stereo miotającym się po ścianach i suficie, niczym drenkrom, chłonął Piszący Te Słowa – jak nawierno rozgadniacie – Mechaniczną Pomarańczę. Bystro by Was siejczas nie umęczyć, skażę jedno – horror szoł! Nastojaszczy horror szoł powiadam, o braciszkowie moi!

Akcja powieści rozgrywa się w bliżej nieokreślonej przyszłości, a samo miejsce też nie jest jednoznacznie zdefiniowane; momentami można odnieść wrażenie, że jest to Londyn, innym razem Nowy Jork, czasem z kolei Moskwa. Nie tak dawno sam autor zdradził, że chodzi o jedną ze światowych stolic. Którą? Nadal nie wiadomo. Bohaterem powieści jest Alex. Alex ma lat piętnaście, jest wielkim miłośnikiem twórczości Ludwika Van i opowiada nam swoją historię, która, choć może nie tak bujna jak np. Foresta Gumpa, to jednak obfituje w sporą liczbę zatrważających wydarzeń, zwłaszcza zważywszy na wiek głównego bohatera. Dlaczego taka (ta historia) jest? Ano dlatego, że Alex to nie kto inny jak herszt jednego z młodocianych gangów, które to w świecie wykreowanym przez Anthony’ego Burgessa, są czymś normalnym, siejąc postrach na ulicach miasta. W skład ekipy Alexa wchodzą jeszcze Pete, Jołop oraz Żorżyk; wszyscy oni nocami dopuszczają się m.in. gwałtów, pobić czy – dla zabawy – walk z innymi gangami. I nie mówię tu o zwykłych bójkach na pięści, a rozróbach na śmierć i życie przy użyciu noży czy brzytew. Tak just for fun. I kiedy czytelnik wgłębia się w tę paskudną historię, czując dla młodocianych bandytów tylko i wyłącznie pogardę, następuje jeden z dwóch przełomowych momentów tej powieści – zdradzony przez kompanów Alex trafia do więzienia z wieloletnim wyrokiem za morderstwo. I kiedy oburzony jeszcze chwilę wcześniej czytelnik, uśmiecha się wreszcie na samą myśl, że ten młodociany skurwiołek, dostanie w końcu to, na co zasłużył, następuje drugi moment przełomowy – Alex zostaje pierwszym więźniem poddanym nowatorskiemu i najdelikatniej mówiąc mało humanitarnemu, rządowemu programowi resocjalizacji (tzw. terapia Ludovica), który ma „uleczyć” młodego kryminalistę w przeciągu dwóch tygodni.

Popełniłem wszystko, co tylko można. A dopiero mam piętnaście lat.

Czy można zaprogramować człowieka? Czy człowiek, który dobrowolnie wybiera zło, jest lepszy czy gorszy od tego, któremu dobro zostało narzucone? Pytania te pojawiają się zarówno w trakcie samej lektury, jak i są głównym tematem rozważań po jej zakończeniu. Powieść Burgessa uważana jest, obok Roku 1984 Orwella oraz Nowego wspaniałego świata Huxleya, za najwybitniejszą współczesną antyutopię. I nie ma się czemu dziwić. Bo choć tym, co prawdopodobnie najbardziej szokuje w Mechanicznej pomarańczy, są beztroskie myśli, jakie towarzyszą młodym kryminalistom w trakcie popełnianych zbrodni, to zdecydowanie uderza też ona w inne, poważniejsze tony. Choć o ile – i przyznam szczerze – Nowego wspaniałego świata jeszcze nie czytałem, o tyle Orwellowska wizja Wielkiego Brata jest chyba tym, co najmocniej trafiło we mnie w całej mojej dotychczasowej przygodzie z literaturą. I właśnie do Roku 1984 można Mechaniczną pomarańczę poniekąd porównywać. Jak u Orwella, tak i tu, nie nazywając rzeczy dosłownie po imieniu, autor uderza w komunistyczny Związek Radziecki, Niemcy, w terror, reżim, we władze, których głównym celem jest kontrolowanie każdej jednostki, w upadek obyczajów, w zdziczenie społeczeństwa! Największą jednak różnicę między obydwoma dziełami stanowi tempo akcji i, że tak może niezbyt fachowo to ujmę, kolorystyka i natężenie emocji. W Roku 1984 wszystko jest jakby szare, nijakie, wysysa i z bohatera i z czytelnika siły witalne, tymczasem u pisarza z Manchesteru całość jest aż nadto przejaskrawiona. Książka emanuje brutalnością, kolorami, okrucieństwem i wulgarnym słownictwem, jakby autor – w przeciwieństwie do Orwella – chciał powiedzieć: Zaciskaj pięści i patrz, patrz aż popękają Ci gałki oczne. Jest intensywnie. Bez dwóch zdań.

Kolejnymi walorami, o których trzeba wspomnieć, są: język, w jakim Mechaniczna pomarańcza została napisana, oraz nasz rodzimy przekład omawianej powieści. Przede wszystkim, to co rzuca się w oczy już na samym początku książki (jak i tej recenzji), jest specyficzny język. Jak bardzo specyficzny, zrozumie tylko ten, kto po ową powieść sięgnął. Dla tych, którzy nie mieli jeszcze przyjemności, dwa przykładowe, wyrwane z kontekstu zdania: Łobu za ułkamartwej że nie droszło hej hoglatonicznie pogoda z wietrza. Numer dwa: A ja ubyłem, cały krugom w kochających ułybkach. Mówię poważnie – otworzyłem powieść na dwóch losowych stronach i przepisałem pierwsze rzucające się w oczy zdania. Oczywiście nie jest tak non stop, jednak uprzedzam, że nawet najbardziej sumienny książkofil będzie miał problem z przebrnięciem przez kilka pierwszych stron i przyzwyczajeniem się do stylu autora. Hughes napisał swe najwybitniejsze dzieło jako… coś, co najprędzej nazwać można hybrydą angielskiego slangu z domieszką łamanego rosyjskiego i niemieckiego. Sam słowniczek pod koniec książki liczy 15 stron! Autentiko. Ciężkie więc wyzwanie stoi przed potencjalnym czytelnikiem, jednak słowo daję – warto!

Co tam jednak czytelnik, spróbujcie sprostać roli tłumacza takiego tworu! I w tym momencie wielkie brawa dla pana Roberta Stillera. Nigdy nie zwracam uwagi na to, kto daną powieść przetłumaczył, jednak tym razem zwróciłem i pełen jestem podziwu dla kunsztu pana Roberta, który idealnie złapał tempo autora tej niebanalnej powieści i oddał wszystko najlepiej, jak było można. Jakby tego wszystkiego było mało, taka sobie ciekawostka – w Polsce wydane zostały dwie wersje Mechanicznej pomarańczy (obie tłumaczył pan Stiller), wersja A – angielska, a także wersja R – rosyjska. W tym momencie po raz kolejny muszę się do czegoś przyznać. Przez cztery lata liceum pewna pani, której nazwiska z szacunku nie wymienię, próbowała mnie i pozostałym uczniom wpoić choć podstawy rosyjskiego, być może nawet wydawało jej się, że dała radę. Nie dała. Po czterech latach nauki i czterech czwórkach (to chyba moja szczęśliwa rosyjska cyfra) na świadectwie, nadal nie wiem, jaką literkę symbolizuje w cyrylicy ten kwadratowy domek z daszkiem!! Kto to w ogóle wymyślił? Po co utrudniać sobie życie? Nie wiem i pewnie już się nie dowiem. Wracając jednak do tematu, cieszę się, że pomimo praktycznie zerowej znajomości języka rosyjskiego z mojej strony, wersja, którą miałem przyjemność przeczytać, to wersja R. Kapitalnie oddaje klimat powieści!

A, i jeszcze jedna dość istotna kwestia: tytuł, który widzicie na okładce czy to książki, czy jej znanej ekranizacji… to tytuł błędny. Tak, tak. Również to wytłumaczył w posłowiu pan Robert. Mianowicie oryginalny tytuł – A Clockwork Orange – powinien zostać przetłumaczony jako NAKRĘCANA POMARAŃCZA, takie bowiem było założenie Burgessa, nawiązujące rzecz jasna do nakręcania człowieka jak trybika w wielkiej machinie rządowego aparatu.

Cóż więcej napisać mogę? Czy w ogóle trzeba coś dodawać? Tytuł znany, przede wszystkim dzięki bardzo udanej i wiernej ekranizacji autorstwa Stanleya Kubricka, wierzcie jednak, że literacki pierwowzór to powieść nietuzinkowa i ponadczasowa, której treść z biegiem lat, staje się – o zgrozo – jeszcze bardziej bliska czytelnikowi; to książka z gatunku tych, dla których ktoś wynalazł termin „arcydzieło światowej literatury”. Jeśli do tej pory nie zapoznaliście się z omawianą tu knigą, zróbcie to! Dla swego własnego dobra oraz by, o braciszkowie i drużkowie jedyni moi, zrozumieć (tzn. poniać) Piszącego Te Słowa. I cały ten szajs.

Słowniczek:

abratno: z powrotem

bałaknąć: powiedzieć

chuć: chęć

czasik: godzinka

denkrom: jakiś narkotyk

drużkowie: przyjaciele

dzionyszek: dzień

horror szoł: strasznie świetne

japsko: usta

kitel: okładka

kluf: nos

kniga: książka

kojka: łóżko

krugom: ciągle

kusoczek: kawałek

luknąć: spojrzeć

na balszoj: na sto dwa

nastojaszczy: prawdziwy

nawierno: pewnie

niemożebna: niemożliwa

nieprzerywno: nieustannie

oczki: okulary

odliczny: świetny

przyłypać: dostrzec

przekrasny: piękny

publo biblo: biblioteka publiczna

rakotwór: papieros

rozgadnąć: domyślić się

siejczas: teraz

skazać: powiedzieć

skurwiołek: skurwysynek

ułybka: uśmiech

wielkolepno: wspaniale

Fot.: Vis-à-vis

1 Komentarz

  • Oferta dla fanów Mechanicznej pomarańczy: istnieje wersja N, oczywiście nie autorstwa Roberta Stillera, bo On taką jedynie zapowiedział, ale nie opublikował. Tekstem podstawowym została z wyboru nie oryginalna książka Burgessa, tylko wersja R Stillera, aby nie straciła związku z wydanymi już R i A. Tekst źródłowy użyto w minimalnym stopniu. Udostępniam próbkę, ale stawiam warunek: w zamian za resztę oczekuję recenzji udostępnionej próbki. W sieci dostępne jest (łatwo wygooglać) tłumaczenie pana dra Cezarego Michońskiego oraz tekst oryginalny. Obie wersje Roberta Stillera doczekały się kilku wydań, więc nie ma potrzeby ich linkowania. Próbką jest rozdział 3/6, dlatego nie ma potrzeby wyjaśniać fanom na czym polega zabawa w porównywanie.

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *