powitanie słońca

Nie droga, lecz drogowskaz – Stéphane Haskell – „Powitanie słońca” [recenzja]

O jodze słyszała większość z nas. Pewnie spore grono osób nigdy jej nie praktykowało, ale też nie trzeba wcale ze świecą szukać tych, którzy choć raz wykonywali podstawowe pozycje, rozkładali matę, wsłuchiwali się w instruktora czy odpalali w internecie filmik instruktażowy. Joga w przeciwieństwie do popularnych w Polsce treningów z Lewandowską czy Chodakowską ma przede wszystkim wyciszać, uspokajać, koić, odprężać, pomóc wsłuchać się w siebie. Fizyczne walory są bardziej dodatkiem. Czy jednak pomyślelibyście, że joga może całkowicie odmienić życie lub być początkiem drogi do wyzdrowienia? Dokument Powitanie słońca o niesamowitej sile jogi nakręcił Stéphane Haskell – człowiek, który na własnej skórze przekonał się o tym, ile te ćwiczenia potrafią dać w zamian za poświęcenie im czasu i uwagi. Film na ekrany polskich kin wchodzi dzięki dystrybucji Aurora Films, a Głos Kultury objął obraz patronatem medialnym.

Przez Powitanie słońca prowadzi nas w sporej mierze swoją prywatną opowieścią wspomniany Haskell, który ze zdrowego, pełnego energii i planów na przyszłość człowieka stał się zniechęconym, sparaliżowanym mężczyzną, przekonanym o tym, że nie ma już szans na miłość i życie, które by go satysfakcjonowało. I wtedy na jego drodze stanęła joga – albo raczej to on wkroczył na ścieżkę jogi. Nic więc dziwnego, że jego narracja jest bardzo osobista i nie ustępuje miejsca tej suchej i rzeczowej. Nie brakuje w opowieści reżysera prywatnych wątków, choćby o tym, kiedy opuściła go kobieta. Wszystkie te historie i zwierzenia są jednak potrzebne po to, by zrozumieć, jak mocno praktykowanie jogi weszło mężczyźnie w krew, jak zmieniło jego życie i jak pozwoliło mu ponownie stanąć na nogi – dosłownie i w przenośni. 

Twórca filmu Powitanie słońca oddaje głos także innym, a są to różni nauczyciele jogi, jak również uczniowie (co ważne – w różnym wieku i wywodzący się z różnych kultur i wyznający różne wiary). Dowiadujemy się zatem, jak wyglądał początek tej intrygującej miłości zarówno od strony tych, którzy prowadzą zajęcia, jak i tych, którzy na nie uczęszczają. Te opowieści są dość krótkie i rzeczowe, jednak nadal intrygujące, a zarazem nie są rozwleczone i nie brzmią w uszach widza patetycznie ani nachalnie. W żadnym momencie seansu odbiorca nie ma wrażenia, że reżyser lub osoby występujące w jego dokumencie chcą nas na siłę przekonać do jogi i udowodnić, że jest ona jedyną słuszną drogą i lekiem na całe zło. I uważam to za najcenniejszą zaletę filmu Stéphane’a Haskella. Wiele tego typu produkcji zamyka się bowiem na ślepe zapatrzenie w to, o czym opowiada, wychwala, namawia, wręcz prowokuje do dyskusji przez to zaślepienie. Tymczasem tutaj mamy do czynienia ze zrównoważoną opowieścią, w której narrator i bohaterowie wielokrotnie wręcz podkreślają, że joga nie jest cudownym lekarstwem, nie uratuje nikomu z dnia na dzień życia. Z ich historii wypływa jednak samoistnie dla odbiorcy morał, że joga była dla nich początkiem nowej, lepszej drogi. Że to przyczynek do lepszego dbania o siebie (lub po prostu dbania – jeśli do tej pory tego nie robiliśmy), argument i motywacja. Start i poniekąd meta w jednym. Ich opowieści nie brzmią sztucznie ani naciąganie – czuć, że płyną prosto z serca. A są to historie o wierze, miłości, nadziei, pokonanym osamotnieniu. Dla jednych joga była sposobem na polepszenie swojego życia w zakresie czysto fizycznym, biologicznym, dla innych w mentalnym, psychologicznym ujęciu. 

Powitanie słońca w całości jest właśnie takie jak joga. Technicznie film ten dostosowany został do rytmu ćwiczeń, a poszczególne opowieści są jak kolejne spokojne, życiodajne oddechy. Relaksujące, ale jednocześnie pełne, dające poczucie tętniącego życia. Narracja jest powolna, niespieszna, ale i pełna emocji, bo Haskell stworzył przecież, chcąc nie chcąc, coś bardzo osobistego. Również kolory tego filmu współgrają z opowieścią, jaką tworzy – spokojne i kojące, kojarzące się ze wschodem lub zachodem słońca, ciepłe, otulające. Podobnie rzecz ma się z muzyką. Nie uświadczymy tu ostrych dźwięków, wszystko jest pod tym względem spójne z tematyką produkcji. Jednak nie ma tu sztucznego napompowania, jakby zarówno reżyser, jak i ci, którym oddaje po kolei głos,  doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że ich opowieści obronią się poniekąd same. Że joga obroni się sama. Broniła się przecież tyle lat – nie potrzebując do tego reklam ani zachęt płynących z ust celebrytów. Również Powitanie słońca obroni się samo. Jeśli tylko ktoś będzie chciał – odnajdzie w nim spokój, ciekawą historię i bardzo prawdopodobne, że także zachętę do powrotu do jogi lub do wypróbowania jej po raz pierwszy. Joga, jak już było podkreślane, nie jest ani sposobem, ani lekarstwem na wszystko. Nie. Może jednak okazać się drogowskazem, który ułatwi nam dalszą podróż.

 

błąd systemu

powitanie słońca

Write a Review

Opublikowane przez

Sylwia Sekret

Redaktorka naczelna i współzałożycielka Głosu Kultury. Absolwentka dyskursu publicznego na Uniwersytecie Śląskim (co brzmi równie bezużytecznie, jak okazało się, że jest w rzeczywistości). Uwielbia pisać i chyba właśnie to w życiu wychodzi jej najlepiej. Kocha komiksy, choć miłość ta przyszła z czasem. Zimą ogląda skoki narciarskie, a latem do czytania musi mieć świeży słonecznik.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *