Powrót do świata Dextera? Jeszcze kilka lat temu brzmiało to jak marzenie niemożliwe do spełnienia. A jednak Dexter: Grzech pierworodny pojawił się na ekranie i od razu skradł moje serce jako wieloletniego fana oryginału. Z lekką obawą, ale i ogromną ciekawością zasiadłem do seansu, zastanawiając się, czy nowa odsłona udźwignie ciężar kultowego pierwowzoru. Już po pierwszym odcinku wiedziałem, że twórcy podołali zadaniu – zafundowali nam podróż w przeszłość, która jednocześnie czuje się świeżo i ekscytująco znajomo.
Grzech pierworodny cofa nas do roku 1991, gdy młody Dexter Morgan stawia pierwsze kroki w Miami Metro Police jako stażysta medycyny sądowej. Jego krwiożercze instynkty, rozbudzone przez traumę z dzieciństwa, nie mogą być dłużej ignorowane. Pod czujnym okiem adoptowanego ojca, Harry’ego, Dexter uczy się kontrolować swoją mroczną stronę – zanim wyjdzie ona na światło dzienne w najgorszy możliwy sposób. Serial zgrabnie zarysowuje tę przemianę: widzimy, jak z niepozornego, nieśmiałego chłopaka stopniowo wyłania się drapieżnik z własnym kodeksem moralnym. Mimo że znamy przyszłość Dextera, obserwowanie jego drogi ku ciemności wciąga i potrafi zaskoczyć.
Twórcy ponownie podejmują tematy, które zawsze definiowały Dextera: moralność w cieniu przemocy i natura zła skrytego pod pozorami normalności. Grzech pierworodny stawia pytania o granice sprawiedliwości poza prawem i zmusza widza do zastanowienia, czy cel uświęca środki. Oglądamy młodego Morgana, który próbuje pogodzić dwoistość swojego jestestwa: z jednej strony pragnie być „normalnym” synem i bratem, z drugiej czuje nieodparte ciągoty, by wymierzać krwawą sprawiedliwość tym, którzy jego zdaniem na to zasługują. Na pierwszy plan wysuwa się relacja ojciec–syn pełna miłości i tragizmu. Harry kocha przybranego syna, ale świadomie kształtuje go na seryjnego mordercę w imię wyższego dobra, co rodzi ogromne napięcie między ojcowskim obowiązkiem a moralnym niepokojem.
Mimo że to prequel, Grzech pierworodny nie jest tylko odcinaniem kuponów od nostalgii. Owszem, znajdziemy tu masę znajomych elementów – od spokojnego, cynicznego humoru w narracji Dextera, przez duszne, słoneczne Miami lat 90., aż po drobne detale wystroju czy muzyki budzące wspomnienia. Jednak sposób przedstawienia genezy „bohatera” okazuje się unikatowy. Największym zaskoczeniem była dla mnie forma narracji: mamy młodego Dextera na ekranie, ale w jego głowie wciąż rozbrzmiewa dojrzały głos Michaela C. Halla, który niczym ironiczny komentator prowadzi nas przez wydarzenia. Ten zabieg spaja nowy serial z oryginałem, nadając mu duszę tamtej produkcji – dzięki temu czułem, jakbym obcował z czymś nowym. Dodatkowo, realia lat 90. nadają całości specyficzny klimat retro, od policyjnych procedur sprzed ery cyfrowej po kasety wideo. Grzech pierworodny potrafi też zaskoczyć nawet starych wyjadaczy. Scenarzyści podrzucają nieoczekiwane wątki i wydarzenia, których nie sposób było przewidzieć, dodając coś nowego do mitologii Dextera, a zarazem nie burząc ciągłości z tym, co już znamy.
Oglądając Grzech pierworodny, nie sposób nie porównywać go z klasycznym Dexterem. Oryginalny serial pokazywał nam już ukształtowanego bohatera, pewnie kroczącego ścieżką wytyczoną Kodeksem Harry’ego, podczas gdy tutaj widzimy Dextera niepewnego, popełniającego błędy i dopiero uczącego się swojego „fachu”. W tamtej serii każdy sezon skupiał się na innym czarnym charakterze i niebezpiecznej grze, tutaj głównym przeciwnikiem jest poniekąd sama mroczna natura Dextera, z którą młody bohater uczy się żyć. Oryginał czarował świeżością pomysłu i brawurową grą Michaela C. Halla; prequel natomiast daje nam możliwość wejrzenia za kulisy tej historii. Znamy koniec drogi, ale fascynuje nas każdy krok, który do niego prowadzi. Klimat obu produkcji jest podobny (mieszanka mroku i czarnego humoru), jednak Grzech pierworodny wydaje się bardziej kameralny, skupiony na rodzinie i przeżyciach wewnętrznych bohaterów. Jako fan odczułem ogromną satysfakcję, widząc jak historia się dopełnia i jak białe plamy w życiorysie Dextera wypełniają się treścią.
Obsada nowego serialu również zachwyca. Patrick Gibson w roli młodego Dextera miał niełatwe zadanie, by zmierzyć się z postacią tak silnie kojarzoną z Michaelem C. Hallem, ale sprostał mu po mistrzowsku. Od pierwszych scen czułem, że oglądam młodszą wersję znanego bohatera. Gibson opanował subtelne tiki i gesty Dextera: specyficzny, nieco wymuszony uśmiech, badawcze spojrzenie, sposób mówienia pozbawiony emocji – wszystko to jest na miejscu, lecz zagrane z wyczuciem i naturalnością. Młody Dexter w jego wydaniu absolutnie nie jest karykaturą oryginału; Gibson tchnął w tę rolę własne życie, pokazując zarówno nieporadność społecznego outsidera, jak i przebłyski drapieżnika czającego się tuż pod powierzchnią. Na dodatek Michael C. Hall powraca jako narrator, czyli dobrze nam znany głos wewnętrzny Dextera. Gdy tylko usłyszałem ten charakterystyczny, opanowany ton komentujący akcję z offu, ciarki przeszły mi po plecach. Ten zabieg sprawił, że poczułem autentyczną ciągłość z oryginałem – jakby sam Dexter opowiadał nam swoją młodość. Znów usłyszeć myśli Dextera w wykonaniu Halla to czysta przyjemność i solidna dawka czarnego humoru, której brakowało mi od zakończenia pierwotnej serii.
Mam natomiast drobne zastrzeżenie co do postaci Debry Morgan. Molly Brown, wcielająca się w nastoletnią Debrę, robi co może, by oddać charakter młodszej siostry Dextera, lecz nie da się ukryć, że brak jej tego zadziornego uroku Jennifer Carpenter. Brown ma przebłyski – w niektórych scenach czuć autentyczną więź z bratem i bunt dziewczyny pragnącej dorównać ojcu-policjantowi – jednak czasem to wciąż nie ta Debra, którą pokochałem. Na szczęście nie psuje to odbioru całości. Debra jest tu młodsza, mniej doświadczona, więc można uznać, że dopiero kształtuje się jej przyszły temperament. Mimo lekkiego zawodu cieszę się, że ponownie widzę tę postać na ekranie, bo relacja rodzeństwa Morganów zawsze stanowiła serce opowieści.
Christian Slater w roli Harry’ego Morgana okazał się znakomitym wyborem – moim zdaniem nawet przebił swojego poprzednika. James Remar w oryginale wykreował Harry’ego jako ojca surowego i zasadniczego; Slater zachowuje te cechy, a przy tym dodaje od siebie więcej głębi. Jego Harry nadal jest zdyscyplinowany, ale pod twardą powłoką widać wyraźniej targające nim emocje – autentyczną troskę, lęk i determinację. Slater ma naturalną charyzmę, dzięki której każda scena z jego udziałem przykuwa uwagę. Kiedy patrzy na Dextera wzrokiem, w którym mieszają się duma i strach, naprawdę czuję dreszcz: widzę ojca desperacko próbującego zrobić to, co słuszne, choć wie, że igra z ogniem. Ta wewnętrzna walka czyni młodszego Harry’ego jeszcze ciekawszym niż dotąd. Slater wyniósł tę postać na nowy poziom – to chyba najlepszy ekranowy Harry, jakiego mogliśmy sobie wymarzyć.
Dexter: Grzech pierworodny to wspaniały ukłon w stronę fanów oryginału, a jednocześnie odważna próba dotarcia do nowej publiczności. Serial roi się od smaczków i nawiązań, które wyłapią starzy wyjadacze tacy jak ja – każde takie mrugnięcie okiem (młodsze wersje lubianych postaci, jak porucznik Maria LaGuerta czy początkujący detektyw Angel Batista, czy symboliczne detale w tle) wywoływało u mnie nostalgię i szeroki uśmiech. Jednocześnie jednak, jeśli ktoś nigdy nie widział Dextera, spokojnie może zaczynać od Grzechu pierworodnego. Historia jest opowiedziana na tyle klarownie, że nowy widz zrozumie, kim jest Dexter i na czym polega jego „pasja”. Serial zgrabnie objaśnia istotę Kodeksu Harry’ego i moralne dylematy bohatera, nie popadając przy tym w nużącą ekspozycję. Prequel może być więc świetnym punktem wejścia – wciągająca opowieść kryminalna obroni się sama, a gdy kogoś zaciekawi ta historia, zawsze może później sięgnąć po oryginalną serię. Dla nas, starych fanów, Grzech pierworodny to zaś po prostu dodatkowy, pyszny rozdział ukochanej opowieści.
Muszę przyznać, że ten serial na nowo rozbudził moją miłość do uniwersum Dextera. Włączając pierwszy odcinek, poczułem dreszcz emocji – jak przy spotkaniu z dawno niewidzianym przyjacielem – i z każdym kolejnym utwierdzałem się w przekonaniu, że duch oryginału powrócił w świeżej formie. Finał sezonu pozostawił mnie z ekscytującą mieszanką euforii i nostalgii. Grzech pierworodny zadziałał niczym katalizator: przypomniał mi, za co pokochałem tę historię, i sprawił, że zapragnąłem ponownie obejrzeć oryginalną serię – teraz wzbogaconą o kontekst wydarzeń z prequelu.
Dexter: Grzech pierworodny okazał się prawdziwą petardą. To wyśmienita uczta dla fanów oryginału i solidna dawka świetnej rozrywki dla wszystkich miłośników kryminalnych historii z niebanalnym twistem. Serial zrealizowano z sercem i ogromnym szacunkiem do pierwowzoru, a jednocześnie dodano do niego coś nowego od siebie. Jako entuzjasta Dextera czuję się w pełni usatysfakcjonowany: otrzymaliśmy opowieść, która rozszerza legendę Dextera Morgana w przemyślany, emocjonujący sposób. Jeśli ktoś zastanawia się, czy warto dać szansę tej produkcji – z mojego punktu widzenia warto, i to jak cholera!
Fot.: Sky Showtime