Oona i Salinger

Prawda czy fałsz? – Frédéric Beigbeder – „Oona i Salinger” [recenzja]

Nowy York, rok 1940. Młody, dwudziestojednoletni, debiutujący Jerry Salinger poznaje młodziutką, bo zaledwie piętnastoletnią, Oonę O’Neill, córkę jednego z największych dramaturgów amerykańskich, noblistę Eugene’a O’Neilla. Tak zaczyna się wielka miłość i romans tej pary, który trwa krótko i kończy się przed Pearl Harbor. Tutaj ich drogi się rozeszły. Ona postanawia szukać szczęścia w Hollywood i znajduje je u boku pięćdziesięcioletniego Charlie’go Chaplina, któremu rodzi ósemkę dzieci; on wyrusza na wojnę i jedzie do Europy. Jak zakończy się historia tej dwójki? Czy się odnajdą? Czy miłość ta pozostanie najsilniejszą, bo niespełnioną? A może Buszujący w zbożu posiada ukryte dno? Przekonajmy się, czytając książkę Oona i Salinger.

Uwagę przykuwa już sama okładka, na której widnieje zdjęcie pięknej kobiety. To właśnie Oona O’Neill. Zwróćcie uwagę na fryzurę à la Gene Tierney (przedziałek z boku, odkryte czoło), olśniewające uzębienie i napięty mięsień szyi, który świadczy o jej zaufaniu do losu. Ta ciemnowłosa królewna o pięknie nakreślonych łukach brwi wciąga w płuca czyste powietrze i wygląda, jakby wierzyła, że wszystko jest możliwe. Mimo że jej dzieciństwo nie było łatwe – miała zaledwie dwa lata, kiedy jej sławny obecnie ojciec zostawił jej matkę i przeniósł się do Europy z nową żoną. Podobno dzieci przeszkadzały mu w procesie twórczym. Na przekór wszystkiemu Oona pisywała do niego rozdzierające kartki pocztowe: Tatusiu tak bardzo cię kocham, nie zapominaj o mnie, które zawsze pozostawały bez odpowiedzi. I tak, jako nastolatka, przesiadując w modnych, nowojorskich klubach poznaje i zakochuje się w Salingerze – jak się później okaże, największym mizantropie wśród pisarzy.

Wówczas był jedynie poczatkującym pisarzem. Świat pozna go i zapamięta za sprawą Buszującego w zbożu. Od 1951 roku sprzedało się bowiem sto dwadzieścia milionów egzemplarzy tej powieści na całym świecie. Jego życie od pewnego momentu okryte było tajemnicą. W 1953 r. zamieszkał w domu wśród lasów Nowej Anglii. Niczego nowego nie opublikował od 1965 r. Nie udzielił żadnego wywiadu, odmawiał fotografii i kontaktów ze światem zewnętrznym. Wszystkie jego powieści i nowele oddawały głos dzieciom lub nastolatkom, którzy symbolizowali straconą niewinność, niezrozumianą czystość. Dorośli według niego byli brzydcy, głupi, nudni, kategoryczni i uzależnieni od komfortu materialnego. Nic dziwnego, że do jego najlepszych utworów należą te, w których posługuje się dziecinnymi dialogami. Cóż, koncepcja pisarza jest, być może, infantylna i niebezpieczna, na pewno fałszywa, ale Salinger wymyślił sobie ideologię, której ofiarami stało się wiele osób.

A teraz, Drodzy Czytelnicy, zaskoczenie. Biografia ta jest… jedynie wytworem wyobraźni francuskiego pisarza. Nigdy bowiem nie miał dostępu do Salingera. Tym bardziej nie było mu dane porozmawiać z Ooną. W jego rękach ani przez chwilę nie znalazły się listy pisane przez Jerrego. Relacje z wojennych przygód także są fikcją… Co więcej, para ta, nie mogła mieć romansu, gdyż nigdy się nie spotkała. Frédéric Beigbeder swoją książkę zalicza do gatunku non-fiction novel, zgodnie z terminem stworzonym przez Trumana Capote, według którego jest to forma narracji posługująca się wszystkimi technikami sztuki fikcji, trzymająca się jednak faktów.

Czytając tę fascynującą biografię, otrzymamy też garść informacji o samym autorze, wszak znany jest ze swego ekshibicjonizmu w każdej swej publikacji. Tym razem przyznaje, że boi się starości. Niechęć do kontaktów z rówieśnikami była niezgodą na starzenie się. Myliła mi się młodzieńczość z młodością. W każdej zmarszczce na twarzy bliskiej osoby widzimy własną śmierć – pisze. Przebywanie więc wśród młodych miało przedłużyć mu życie. Lęk przed starością to jedna z cech wspólnych z Salingerem, którego zalicza się do pisarzy obrzydzającym ludziom starzenie się.

Fot.: Noir Sur Blanc

Oona i Salinger

Write a Review

Opublikowane przez

Magdalena Kurek

Absolwentka dziennikarstwa i komunikacji społecznej na Uniwersytecie Gdańskim. Zgodnie z sentencją Verba volant, scripta manent (słowa ulatują, pismo zostaje) pracuje nad rozprawą doktorską poświęconą interpretacji muzyki w prasie lat ’70 i ‘80. Jej zainteresowania obejmują literaturę i sztukę, ale główna pasja związana jest z tempem 33 obrotów na minutę (mowa oczywiście o muzyce płynącej z płyt winylowych).

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *