projekt rosie

Aspi górą! – Graeme Simsion – „Projekt Rosie” [recenzja]

To było tak – szukałam jakiegoś niezbyt ambitnego audiobooka, którego mogłabym pochłonąć podczas codziennych czynności, ale który również nie byłby tylko zapychaczem i odmóżdżaczem. W formie audio nie wiedzieć czemu najbardziej lubię kryminały, ale jakoś żaden tytuł wyjątkowo mnie nie kusił. Zaczęłam więc z propozycji Audioteki przeglądać chyba wszystkie proponowane przez nich kategorie i w ten sposób zawędrowałam również do wirtualnej półki z napisem: “Erotyka i romans”. W sumie, czemu nie – pomyślałam – a nuż trafi się coś ciekawego. Jednak wędrując oczami po kolejnych tytułach, okładkach i opisach, coraz bardziej się zniechęcałam. Aż natrafiłam na Projekt Rosie. Tytuł był intrygujący, choć oczywiście mógł sugerować równie dobrze najzwyklejszego harlequina; to jednak opis i pobieżnie sprawdzone opinie czytelników, a także mało “romansowo-erotyczna” okładka zachęciły mnie do sięgnięcia po tę właśnie książkę. Zniechęcał jedynie aktor, który ów tytuł czyta – jakoś nie przepadam za charakterystycznym głosem Borysa Szyca i nie potrafiłam wyobrazić go sobie w roli lektora interpretującego audiobooka. Dałam jednak szansę – zarówno autorowi, jak i aktorowi. Co z tego wyszło? Zapraszam do dalszej lektury!

Don Tillman to bohater takiego typu, jakiego nie spotkacie często na kartach powieści, ponieważ jest cholernie trudny – tak dla czytelnika, jak i – mam wrażenie – dla samego autora. Choć nie wątpię, że Graeme Simsion musiał mieć momentami niezły ubaw, tworząc Projekt Rosie. Dlaczego jednak tak jest – do tego jeszcze dojdziemy. Don Tillman to mężczyzna w wieku około lat czterdziestu, szanowany genetyk i profesor, a także kawaler. Wspominam o tym nie bez powodu, bo dla samego Dona jest to informacja niezwykle ważna, która zaczyna go uwierać. Choć w przypadku tego bohatera, bardziej zgodne z prawdą będzie, jeśli powiem, że sam Don uznał, iż ta informacja powinna ulec zmianie. O tak, od razy brzmi lepiej. Bo wiecie, nie chodzi nawet o to, że nasz genetyk czuje się samotny albo że rodzina i znajomi wytykają mu starokawalerstwo (czy tak się w ogóle mówi? – staropanieństwo to słowo już osłuchane i obyte w świecie, ale w odniesieniu do mężczyzn jakoś nie słyszę często takiego sfromułowania… podejrzana sprawa), ale o to, że po prostu postanowił, że najwyższy czas znaleźć sobie żonę. Bo tak trzeba. I już.

Jak jednak znaleźć odpowiednią kandydatkę? Oczywiście stworzyć kwestionariusz, w którym punkt po punkcie będzie zapisane, jakie warunki powinna spełniać domniemana kandydatka, a co absolutnie przez Dona nie będzie tolerowane. Myślicie, że to zbyt rygorystyczny sposób, by znaleźć partnerkę, z którą będzie się dzieliło resztę swojego życia? Ha! Powiedzcie to Donowi – on uważa, że to idealne rozwiązanie, które pozwoli wykluczyć wszelkie przyszłe niesnaski, powody do kłótni i rozstania. I trzeba przyznać, że w tym pomyśle faktycznie tkwi potencjał i byłby on genialny w swojej prostocie, gdyby nie to, że człowiek wcale nie jest tak nieskomplikowany, jak się wydaje, i jakbyśmy tego chcieli. No i wiecie – serce nie sługa i nie słucha się żadnych kwestionariuszy, ale o tym to już drogi Tillman przekona się na własnej skórze – a jakże. Nagle bowiem okaże się, że nie dość, że główny bohater ma zwyczajnie za duże wymagania i jest niezwykle drobiazgowy, to jeszcze gdy już którakolwiek kobieta sprosta tym wymaganiom (abstynentka, broń Boże nie wegetarianka, musi umieć gotować…), okazuje się kompletnym niewypałem – choć powinno być zupełnie odwrotnie. Tymczasem Don poznaje Rosie, która jest przeciwieństwem jego ideału, jaki wyłania się z kwestionariusza. I zapewne ich znajomość szybko by się skonczyła, gdyby nie to, że okazuje się, iż Rosie postanowiła odnaleźć swojego biologicznego ojca – nie będzie to jednak łatwe, bo choć pula potencjalnych kandydatów jest ściśle określona, to jest przy tym jednocześnie całkiem spora. Don – ze względu na wykonywany zawód i wykształcenie w dziedzinie genetyki, a także dostępne narzędzia i sprzęt – zgadza się pomóc Rosie. I tak rodzi się Projekt Ojciec – projekt, który oprócz badań DNA przysporzy Rosie i Donowi sporo kłopotliwych lub zabawnych, a także po prostu przyjemnych sytuacji. Nie zabraknie jednak sprzeczek i wzajemnych oskarżeń, jakie mogą wyniknąć tylko międyz kobietą i mężczyzną, którzy udają, że nic do siebie nie czują.

Tak, dobrze zgadliście – Rosie i Don zbliżają się do siebie coraz bardziej, choć żadne z nich (a każde z innych powodów) nie chce się do tego przyznać. Projekt Ojciec trwać będzie w najlepsze, a czytelnik i tak o wiele bardziej zainteresowany jest relacją tych dwojga. I w powieści Projekt Rosie nie byłoby może nic szczególnego – ot, zwykła historia ludzi, którzy zakochują się w sobie, wypierając się jednak tego uczucia, gdyby nie to, że Don Tillman nie jest takim zwykłym czterdziestoletnim mężczyzną.

Aspi górą!

Nie bardzo wiecie, o co mi chodzi? Jeśli nie czytaliście książki, to nic dziwnego – ja również wcześniej nie spotkałam się z określeniem aspi na osoby z zespołem Apsergera. Ale używa go zarówo Don, jak i dzieciaki – same na siebie z duma wołające aspi – które uczestniczyły w spotkaniu, na którym nasz profesor opowiadał właśnie o tym zaburzeniu. I właśnie to jest największym plusem tej książki – ani razu nie zostaje powiedziane, że jej główny bohater sam zmaga się z zespołem Apsergera, ale już po pierwszych stronach dla czytelnika staje się to jasne. Tym, co nas najbardziej zastanawia, jest z kolei to, czy sam Don zdaje sobie z tego sprawę. Z jednej strony oczywistą odpowiedzią wydaje się, że tak – przecież to cholernie inteligentny facet, zajmujący się nauką, genetyką, a także posiadający ogromną wiedzę, jeśli chodzi o autyzm i jego odmiany. Z drugiej jednak… nic w książce na to nie wskazuje. I w zasadzie do samego końca nie jestem pewna, nawet po odłożenu lektury, czy Don był w pełni świadom, że jednak różni się od większości ludzi, z którymi się zadaje.

„Inność” Dona w podejściu do wielu rzeczy, jego częste trudności ze zrozumieniem żartów czy ironii, a także nemal całkowita, dziecięca wręcz szczerość i brak skrępowania w każdej sytuacji, czynią z Projektu Rosie powieść – mimo jej lekkości i nieprzełomowego charakteru – w jakiś sposób jednak wyjątkową. Jeśli oglądaliście kiedykolwiek serial Atypowy (który swoją drogą serdecznie polecam – naszą dykusję o nim znajdziecie tutaj), to wyobraźcie sobie, że Sam – główny bohater Netflixowej produkcji – jest już w okolicach czterdziestki i postanawia znaleźć sobie żonę… Projket Rosie to własnie taki Atypowy tylko dziejący się już całkowicie w świecie dorosłych. Don Tillman nie jest nastolatkiem, a to pozwala mu jednak więcej rzeczy rozumieć i mimo zespołu Aspergera ma o wiele większe obycie niż serialowy Sam, ale nadal sedno wielu sytuacji – czy tych skomplikowanych i trudnych do zrozumienia dla czytelnika, czy tych zabanwych – jest mniej więcej takie samo. Na tym też opiera się zarówno wyjątkowość serialu, jak i omawianej tu powieści.

Niestety nie ma jednak nic wyjątkowego w tym, jak powieść wypada w formie audiobooka. Z przykrością stwierdzam, że nie polubiłam się z Borysem Szycem w roli lektora i raczej książki przez niego czytane omijać będę szerokim łukiem. Nie wiem, czy wyjątkowo nie pasował mi on do tej konkretnej historii i do tego bohatera, czy w każdym inym przypadku byłoby tak samo, ale wiem jedno – żałuję ogromnie, że Don Tillman w jakikolwiek sposób kojarzy mi się teraz z polskim aktorem. Jest to duet tak kompletnie niedobrany, że wręcz przeszkadzało mi to w odbiorze powieści i skłonna jestem zaryzykować stwierdzenie, iż oceniłabym książkę przynajmniej o gwiazdkę wyżej, gdyby czytał ją ktoś inny lub gdybym zapoznala się z nią w tradycyjnej, papierowej formie. Niepasujący mi do historii głos to jednak nie wszystko – koszystnie na sytuację nie wpływała też dziwaczna i trudna do wytłumaczenia maniera Szyca, polegająca na tym, że aktor czytając kolejne słowa, niby się nie mylił, ale dobiorca słyszał, że aktor jest na granicy pomyłki – niestety nie umiem wytłumaczyć tego inaczej. Najwyraźniej, nie wiedzieć czemu, jest to słyszalne przy literkach “n” – jakby krótkie zawahanie, przeciągniecie jej… Cholernie trudno mi to wytłumaczyć. Było to jednak niezmiernie denerwujące i wytrącalo mnie niejednokrotnie z równowagi. Wierzę, że są osoby, dla których głos Szyca będzie o wiele mniej niekomfortowy w przypadku tego audiobooka, a może wręcz będzie dobrze dopasowany. Mnie jednak kompletnie nie odpowiadał – ani sam głos, ani to, jak aktor przeczytał powieść autorstwa Graeme Simsion.

Projekt Rosie to jednak – pomijając fakt wyjątkowo niepasującego mi lektora – historia ciekawa, napisana nieźle i całkiem wciągająca… może nie wybitnie, ale perypetie Dona, który bądź co bądź nie zachowuje się typowo, są dla czytelnika czymś oryginalnym. Książka śmieszy, zmusza do pewnych przemyśleń i wzbudza naszą sympatię do bohaterów, co już jest pewnym suckesem, który nie udaje się każdemu autorowi. Czy człowiek, który u każdego nowo poznanego człowieka określa szacowane BMI, niezbyt dobre orientuje się w ironii i ma niezwykle wygórowane wymagania co do kobiet, może znaleźć partnerkę na całe życie? I czy partnerka ta odmienność Dona za każdym razem będzie potrafiła rozpatrywać w kategorii zalet? Pewnie znacie już odpowiedź, ale i tak myślę, że warto przekonać się samemu. Tymczasem okazuje się, że dostęna jest na polskim rynku wydawniczym druga powieść z serii o Donie Tillmanie i myślę, że w niedalekiej przyszłości raczej po nia sięgnę. Ale z panem, panie Borysie, w tej dziedzinie kultury się już pożegnam.

projekt rosie

Write a Review

Opublikowane przez

Sylwia Sekret

Redaktorka naczelna i współzałożycielka Głosu Kultury. Absolwentka dyskursu publicznego na Uniwersytecie Śląskim (co brzmi równie bezużytecznie, jak okazało się, że jest w rzeczywistości). Uwielbia pisać i chyba właśnie to w życiu wychodzi jej najlepiej. Kocha komiksy, choć miłość ta przyszła z czasem. Zimą ogląda skoki narciarskie, a latem do czytania musi mieć świeży słonecznik.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *