Ptaki ciernistych krzewów – Leslye Walton – „Osobliwe i cudowne przypadki Avy Lavender” [recenzja]

Niektóre powieści są przesiąknięte prawdą i realizmem bez względu na to, ile fantazji, niewiarygodnych rzeczy i elementów świata fantastycznego do nich włożono. Nadprzyrodzone zdarzenia mogą piętrzyć się strona po stronie, a czytelnik i tak będzie wiedział, że książka, którą trzyma w rękach, opowiada prawdę – o życiu, człowieku, uczuciach. Nieważne, że użyto do tego tych elementów, których nigdy nie doświadczymy w prawdziwym świecie. Liczą się emocje, jakie wywołuje i świadomość, że ta historia mogła się wydarzyć; że się wydarzyła. I to w sercu niejednego człowieka. Taką właśnie powieścią jest literacki debiut Leslye Walton Osobliwe i cudowne przypadki Avy Lavender.

Ava Lavender ma skrzydła i mówię to od razu, nie owijając w bawełnę, bo krążenie wokół tematu na paluszkach czyni zazwyczaj więcej szkód niż pożytku. Poza tym główna  bohaterka jest oczywiście zwykłą dziewczyną – pełną sprzeczności, pragnień, fantazji i kompleksów. Ale ma skrzydła. I ten fakt sprawi, że jej życie potoczy się zupełnie inaczej niż życie zwykłej dziewczyny. Zanim jednak dojdziemy do tej części opowieści, zostaniemy wciągnięci przez Lesley Walton w zwariowaną, smutną i w zasadzie tragiczną sagę rodzinną, pełną niedomówień, złamanych serc, dziwnych przypadków, drobnych absurdów i osobliwych postaci. Ava z perspektywy czasu – już po wydarzeniach przedstawionych w książce – opisuje nam dzieje swojej rodziny, które stanowią wstęp do jej własnej historii. Kobieta, o czym informuje nas w prologu, postanowiła stworzyć drzewo genealogiczne swojej rodziny, badając każde drgnienie listka na nim i obserwując każdego ptaka zasiadającego na jego gałęziach, po to, aby odnaleźć sens i przyczynę własnego życia i wyglądu, nieszczęść własnych, ale i fatum całej rodziny, jakby naznaczonej smutkiem zranionego serca, niedotrzymanych obietnic i znikających ludzi. Od prababki nazywanej Maman, przez babcię Emilienne Roux, aż po jej córkę, a swoją mamę, Viviane Lavender, snuje przed czytelnikiem niesamowitą, nieprawdopodobną i chwytająca za serce sagę, którą spokojnie mogłaby rozpisać na setkach stron, a czytałoby się ją równie zachłannie.

Prababka, babka, matka i córka zdają się podążać przez życie ścieżką usłaną samymi kolcami. Niemal przyzwyczajone do cierpienia, sprawiają wrażenie, jakby z każdym kolejnym pokoleniem oswajały je coraz bardziej, przywiązując się do niego niczym do przygarniętego kociaka, którego zazwyczaj nie widać, ale w najmniej odpowiednim do tego momencie zaczyna plątać się domownikom pod nogami. Miłość sprawiała, że zawsze cierpiały jeszcze bardziej – oddając się uczuciu, które pozostawiło je na dnie wyschniętego oceanu, w palącym słońcu, bez skrawka cienia, bez kropli wody. A one i tak zauroczone wpatrywały się w rozgrzany piasek, czekając aż wyłoni się z niego jakieś szczęście. To właśnie stąd, w horrendalnym skrócie, bierze się patronujące tej powieści hasło, po raz pierwszy wypowiedziane przez siostrę Emilienne, Margaux: Miłość potrafi zrobić z nas głupców. A w zdaniu tym zawiera się tyleż samo prawdy, co fałszu, równie wielkie pokłady dobrotliwej ironii, co złośliwości, tak wiele historii i tak wiele fantazji…

Czy w historii swojej rodziny Ava Lavender znajduje w końcu odpowiedzi na dręczące ją pytania? I tak, i nie. Przy okazji jednak roztacza przed czytelnikiem fantastyczny i niesłychany świat, w którym codzienne troski przeplatają się z kroczącymi w cieniu duchami, zwykłe radości idą pod rękę ze wspomnieniami tak przerażającymi, że chciałoby się je zakopać jak najdalej, a szarość dnia miesza się z nieprawdopodobnymi barwami powieści, co czyni z niej historię wyjątkową i niezwykle urokliwą – oczarowującą czytelnika niemal od pierwszych stron. Głównego powodu takiego stanu rzeczy upatrywałabym w tym, że to, co mogło być infantylne i zwyczajnie bajkowe, pisarce udało się ubrać tak, że czytamy tę historię jak najprawdziwszą opowieść dla dorosłych – niczemu się nie dziwiąc, za pewnik i normalność uznając zjawy, skrzydła, szósty zmysł, niesłychane przemiany i przedziwne przypadki. Pobrzmiewają tu gdzieniegdzie echa Stu lat samotności, w tym magicznym realizmie i w tej przepięknej i jakże zarazem smutnej historii rodziny, która wpłynąć miała na całe lata rodu. Jednak większe podobieństwa Osobliwe i cudowne przypadki Avy Lavender wykazują do twórczości Cuki Canals. Jeśli więc podobały Wam się powieści Płacz, Radosna, Ałtorka, Długa Berta czy 500 000 opowieści o miłości, to powinniście zakochać się w opowieści o życiu Avy. Debiut Walton to taka delikatniejsza, nieco mniej absurdalna i nieco bardziej poważna Cuca Canals. U jednej była Radosna – dziewczyna, która płakała złotymi łzami, przez co większość napotykanych przez nią ludzi, pragnęła ją skrzywdzić; u drugiej pojawia się Ava – bohaterka, która rodzi się z najprawdziwszymi skrzydłami, przez co ściąga na siebie niebezpieczeństwo z najmniej oczekiwanej strony…

Obie autorki kroczą dumnie w stronę baśni, zmieniając jednak jej charakter – wygładzając go tam, gdzie był zbyt pofałdowany i rozwarstwiając tam, gdzie był zdecydowanie za płaski. Niespotykane rzeczy i zdarzenia służą im do opowiedzenia o czymś w zasadzie zwyczajnym i tak bardzo ludzkim, jak to tylko możliwe – o potrzebie akceptacji, głębokich ranach zadawanych nie ostrym narzędziem, lecz wypowiedzianymi słowami, o wielkiej miłości i wielkim żalu, kiedy z jej płomienia pozostawał tylko dymiący knot, o rozpaczy, rodzinie, przyjaźni i szczęściu. A to ostatnie często sam diabeł perfidnie przykrywa ogonem. Czytając Osobliwe i cudowne przypadki Avy Lavender, miałam niełatwe do sprecyzowania uczucie ściskania w dołku – kiedy raz złapało, nie chciało puścić do samego końca. Być może jest to zaleta pióra autorki, być może samej historii, a może powieść trafiła po prostu na podatny grunt w dodatku w odpowiednim czasie – nie jest to dla mnie istotne. Ważne, że pozostawiło to niezatarte wrażenie wyjątkowości tej powieści, bo rzadko która książka wywołuje u mnie fizyczną, odczuwalną reakcję organizmu.

Smutek i radość są tu tak namacalne, że aż dziw, iż nie wypełzają z książki, by przyjrzeć się naszym twarzom podczas lektury. Niemoc, by naprawić to, co zostało zniszczone w życiu bohaterek, sprawia, że bezradność nie pozwala na nic, co wykraczałoby poza dalsze czytanie. Ava Lavender jest tak zręczną narratorką i tak fascynująco zwyczajną wbrew pozorom bohaterką, że towarzysząc jej w tej podróży, zaprzyjaźniamy się z nią i z jej rodziną, stajemy się częścią albumu ze zdjęciami, w którym wiele z fotografii skrywa w sobie wieloletnie tęsknoty i pragnienia. Temu wszystkiemu towarzyszy natomiast zniewalający zmysły aromat pieczonego chleba (chrupiącego z wierzchu i mięciutkiego w środku!), który wydobywa się ze stron powieści. Emilienne Roux prowadzi bowiem piekarnię, która dla mieszkańców miasteczka, w którym dzieje się akcja powieści, z czasem zaczęła być centralnym punktem dnia i bez wyprawy do niej nie mogło się odbyć żadne śniadania, żaden obiad czy deser. Polecam podczas lektury wstawić do pieca własnoręcznie przyrządzony bochenek, żeby jeszcze bardziej podkręcić zmysły i atmosferę, co sprawi, że nasz świat i świat przedstawiony stopią się w jeden magiczny świat, w którym emocje rosną jak na drożdżach. Albo na zakwasie.

Osobliwe i cudowne przypadki Avy Lavender to niesamowita podróż, którą docenić powinni wszyscy ci, w sercach których przynajmniej raz zatrzepotał ptak o zranionych skrzydłach. Pomimo bowiem tych wszystkich nadnaturalnych i magicznych elementów, z których spleciona została historia Avy Lavender, jest to przede wszystkim opowieść o sercu człowieka, które – niczym tytułowe ptaki z powieści Colleen McCullough – niekiedy wyfruwa z bezpiecznego gniazda, by w największym nieszczęściu znaleźć największe ukojenie. Bo to, co najlepsze, trzeba okupić ogromnym cierpieniem… Przynajmniej tak głosi legenda.

Fot.: SQN

[buybox-widget category=”book” name=”Osobliwe i cudowne przypadki Avy Lavender” info=”Leslye Walton”]

Write a Review

Opublikowane przez

Sylwia Sekret

Redaktorka naczelna i współzałożycielka Głosu Kultury. Absolwentka dyskursu publicznego na Uniwersytecie Śląskim (co brzmi równie bezużytecznie, jak okazało się, że jest w rzeczywistości). Uwielbia pisać i chyba właśnie to w życiu wychodzi jej najlepiej. Kocha komiksy, choć miłość ta przyszła z czasem. Zimą ogląda skoki narciarskie, a latem do czytania musi mieć świeży słonecznik.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *