John Lutz to pisarz uznany na całym świecie, laureat nagród Edgar i Shamus, były prezes Mystery Writers of America i Private Eye Writers of America; autor niemal pięćdziesięciu powieści kryminalnych. Ze wspomnianych pięćdziesięciu na naszym rodzimym rynku ukazało się jednak raptem dziewięć dzieł pisarza. Dziewięć, łącznie z najnowszym – Bez śladu; książką będącą kwintesencją powieści z gatunku thriller/kryminał; książką, która przyprawia o gęsią skórkę i z którą zdecydowanie warto się zapoznać!
Na wstępie muszę zaznaczyć, iż Bez śladu to trzecie spotkanie z detektywem Frankiem Quinnem, jednak bez obaw – nieznajomość dwóch poprzednich lektur, nie przeszkadza w odbiorze najnowszej powieści, no ale do rzeczy…
Jest piękny, słoneczny dzień w Nowym Jorku, ptaszki ćwierkają, żółte taksówki śmigają między kolejnymi przecznicami, Statua Wolności nadal stoi na swoim miejscu – norma. Nie jest jednak normą, kiedy ktoś znajduje pozbawione kończyn oraz głowy zwłoki, a tak właśnie się dzieje w ten piękny nowojorski poranek. Postawiony na nogi komisarz Harley Renz wie już, że nie będzie to łatwa sprawa, tym bardziej mając świadomość tego, iż jest to drugi przypadek odnalezienia rozczłonkowanego w podobny sposób trupa. Do kogo więc dzwoni? Do najlepszego (jednak emerytowanego) detektywa w mieście – Franka Quinna. Osławiony detektyw w mig zbiera swoją starą, sprawdzoną ekipę – niską, krągła, dorodną, wyrazistą, niemal nierealną Pearl oraz może nieco ciamajdowatego, jednak niezwykle bystrego Larry’ego Feddermana. Na miejscu zbrodni trójka detektywów poznaje kolejny szokujący fakt – ofiara została, najdelikatniej mówiąc, spenetrowana (pośmiertnie) czymś na wzór zaostrzonego pala i nie mówię tu o penetracji jamy ustnej.
Ciężko jest coś więcej napisać o fabule Bez śladu, nie spoilerując treści, trudno jest w ogóle dalej rozwinąć myśl na temat książki, w której to właśnie motywy zbrodni oraz tok rozumowania mordercy są tym, co najbardziej przykuwa uwagę, zdradzę jednak (i nie jest to spoiler, gdyż fakty te wychodzą dość szybko podczas lektury), że trop prowadzi do tajemniczego portalu randkowego Ekstaza.org, a niedoścignionym dla mordercy wzorem jest nie kto inny, jak jedna z najbardziej uroczych postaci w historii – Vlad Palownik.
Skoro więc nie mogę pisać dalej o treści Bez śladu, pozwolę sobie wymienić jej plusy oraz minusy, przy czym tych pierwszych jest nie dość, że więcej, to dodatkowo zdecydowanie przysłaniają słabsze strony powieści. Pierwszym, co ujmuje w dziele Lutza, są bohaterowie. Wszyscy, dosłownie wszyscy, czy to „ci źli” czy też „ci dobrzy”, postacie pierwszo oraz drugoplanowe, rozpisane są ZNAKOMICIE! Osobiście nie jestem wielkim fanem tego konkretnego gatunku literackiego, z prostego powodu – 90% głównych, rozwiązujących sprawę detektywów najzwyczajniej działa mi na nerwy, typy nieomylnych superbohaterów, którzy ni stąd ni zowąd kierując się, już nawet nie szóstym, ale chyba jedenastym zmysłem, rozwiązują zagadkę, której nikt rozwiązać nie potrafi. Zdecydowanie nie dotyczy to lektury Bez śladu. Detektyw Frank Quinn to po prostu równy, zwyczajny gość, który metodą dedukcji (i to nie jakiejś nadnaturalnej) dochodzi do odpowiednich wniosków. Mało tego, wracając do reszty bohaterów, po prostu nie da się z nimi nie zżyć i tu na szczególne wyróżnienie zasługuje, pomagająca Quinnowi, Pearl. Pearl (nazwiska brak, chyba że jakoś go nie zauważyłem) to typ ostrej, pewnej siebie, sarkastycznej pani detektyw, która nie da sobie w kaszę dmuchać. Posunę się nawet do stwierdzenia, że uważam ją za jedną z najciekawszych postaci literackich z jakimi się zetknąłem! Kolejną zaletą powieści jest tempo akcji – w wir wydarzeń wpadamy dosłownie od pierwszej strony, a emocje towarzyszą nam do samego końca, nie pozwalając na chwilę nudy, pozwalając za to cieszyć się lekturą oraz przewracać kartki z wypiekami na policzkach!
Jeśli zaś chodzi o słabsze strony dzieła pana Lutza, niewątpliwie można tu zaliczyć motywy dokonywanych zbrodni oraz ich sens. Wszystko w zasadzie, mówiąc kolokwialnie, trzyma się kupy, jednak (o Boże, jak chciałbym to powiedzieć wprost i wyjaśnić, jednak nie mogę) sam fakt, dla którego popełniane są morderstwa, moim zdaniem, oderwany jest nieco od rzeczywistości, choć przyznaję, że rzeczywiście może… może… mogłoby to się wydarzyć w normalnym, a nie literackim świecie.
Na sam koniec… zakończenie. Zakończenie będące zarazem plusem, jak i minusem książki. Minusem nazwać można zbyt szybkie (według mnie nawet zdecydowanie zbyt szybkie) tempo finałowej akcji. Minus ten jednak całkowicie przysłania niewątpliwa zaleta, którą jest samo rozwiązanie zagadki. W tym momencie, skłonny jestem dać sobie uciąć obie ręce – nawet najwięksi wyjadacze powieści kryminalnych, nie będą w stanie jeszcze dziesięć stron przed zakończeniem lektury wpaść na to, jak potoczą się wydarzenia na ostatnich kilku kartkach, kiedy okazuje się, że tak naprawdę trzeba było zwracać uwagę na najmniejsze, z pozoru nieistotne detale!
Podsumowując, najnowsze dzieło Johna Lutza, nie jest być może najwybitniejszą pozycją w literackim światku, ba!, nie jest też najwybitniejszą w swoim gatunku, jest to jednak powieść niezwykle wciągająca, od której nie można się oderwać! Wyraziści bohaterowie, zawrotne tempo oraz niezwykle intrygujące zakończenie to powody, dla których osobiście uznaję Bez śladu za jedną z najlepszych powieści kryminalnych, z jakimi miałem przyjemność się zapoznać i którą szczerze polecam wszystkim miłośnikom gatunku.
Fot.: Prószyński i S-ka