rodzina prezydencka

(Nie)zwykły lekarz rodzinny – Michael Palmer, Daniel Palmer – „Rodzina prezydencka” [recenzja]

Kiedyś thriller był gatunkiem, po który sięgałam najczęściej – niemal namiętnie. Zabrzmi to dziwnie, ale to właśnie tego typu książki były dla mnie swoistym relaksem. Zdarzyło mi się nawet, ku zdziwieniu, a nawet zgrozie innych czytelników, nazwać powieści autorstwa Tess Gerritsen mianem lekkiej lektury – pomimo opisów sekcji zwłok, pomimo zbrodni, pomimo niewątpliwych dramatów tych, którzy mierzyli się ze strachem. Mówiąc to, miałam jednak na myśli fakt, że tak mocno wciągające i angażujące książki – może nierzadko mało ambitne, ale właśnie wciągające – pozwalały mi totalnie zapomnieć o troskach, problemach, wątpliwościach, lękach. Tych moich. Rodzina prezydencka była dla mnie wielkim powrotem do gatunku, jakim jest thriller medyczny. I to właśnie powieść wydana przez Replikę przypomniała mi, jak dobrze bawię się przy tego typu książkach i jak szybko potrafi minąć taka lektura. Głos Kultury objął powieść Palmera patronatem medialnym, a o tym, czy warto poświęcić czas dla tytułowej rodziny, dowiecie się z poniższego tekstu.

Rodzina prezydencka ma dwoje głównych bohaterów – Karen Ray i Lee Blackwooda. Karen jest agentką Secret Service, tym samym kontynuując pracę w zawodzie, w którym przed laty spełniał się jej ojciec (czyżby nawiązanie do rodziny Palmerów?). Kobieta nie tylko chroni rodzinę prezydencką, ale także, chcąc nie chcąc, staje się poniekąd członkiem najważniejszej w Stanach Zjednoczonych familii. Kiedy więc szesnastoletni syn prezydenta, Cam, zaczyna zachowywać się w sposób dla siebie nietypowy, Karen martwi się podwójnie – zarówno jako pracownik ochrony, jak i troszcząca się o chłopca przyszywana krewna. Lekarz pracujący dla Białego Domu, którego prezydent, Geoffrey Hilliard, darzy zaufaniem, nie widzi jednak powodów do obaw, zachowanie i dolegliwości Cama tłumacząc młodzieńczą depresją, na którą sposobem ma być wizyta u psychiatry. Jednak Karen jest wierna swojej intuicji, sądząc, że to coś poważniejszego, dlatego prosi o drugą poradę Lee Blackwooda – utalentowanego i obdarzonego wnikliwym umysłem i ogromną wiedzą z dziedziny medycyny lekarza rodzinnego, który, tak się składa, jest także byłym mężem Karen. Małżonkowie pozostają jednak w niezłych, jak na rozwodników, stosunkach, dlatego kobieta nie ma oporów, by poprosić męża o pomoc. Chodzi wszak o dobro pierwszej rodziny. Karen co prawda narazi się tym samym doktorowi Gleasonowi, ale zdaje się tym zbytnio nie przejmować. 

Lee Blackwood to porządny człowiek i lekarz, do którego nie balibyśmy się raczej chodzić na wizyty. Jest ciepły, serdeczny, ma poczucie humoru i niesamowitą wiedzę, która każe nam zastanawiać się, jakim cudem jest „tylko” lekarzem rodzinnym. Z jego wiedzą, przenikliwym umysłem i umiejętnością łączenia faktów, a także intuicją i nieustępliwością przypomina nieco serialowego Gregory’ego House’a, aczkolwiek nie jest oczywiście aż taki wredny. I dobrze, bo Blackwood to naprawdę sympatyczny bohater i aż chce się kibicować zarówno jemu, jak i tym, którym on sam dobrze życzy. Mając – pomimo rozpadu związku – ogromne zaufanie i szacunek do męża, a także do jego pracy i wiedzy, Karen, w związku z pogarszającym się stanem zdrowia prezydenckiego syna, prosi Lee o pomoc. Kiedy mężczyzna przyjeżdża do Białego Domu i bada Cama, a także przeprowadza z nim krótki wywiad, jest w zasadzie pewien, że to, co mu dolega, to na pewno nie depresja, i raczej na pewno coś poważniejszego. Jak jednak przekonać prezydencką parę, że zwykły lekarz rodzinny, który tylko raz zbadał ich syna, wie lepiej, co mu dolega, niż od lat leczący rodzinę Hilliardów doktor Gleason?

W międzyczasie, zrządzeniem losu, Lee Blackwood dowiaduje się o istnieniu dziewczyny, niezwykle utalentowanej muzycznie, która ma podobne objawy do Cama. Czy możliwe, że to placówka dla młodych geniuszy, do której oboje uczęszczają, może mieć coś wspólnego z nagłym pogorszeniem ich stanu zdrowia? Przez połowę książki pytania będą się mnożyć, a lekarz będzie zachodził w głowę, co może zatruwać organizm tych młodych ludzi. Czy chodzi o pieniądze? O sławę? A może o coś więcej? W końcu chyba nie bez przyczyny jedną z ofiar jest właśnie syn prezydenta. A skoro już mowa o potomstwie – na kartach powieści pojawi się również dorosły już syn Lee i Karen, swoją drogą bardzo sympatyczny młody człowiek, który również zostanie wplątany w to nietypowe i niecodzienne śledztwo. Lee Blackwood wciągnie do niego także swojego wieloletniego partnera, z którym razem prowadzą, podupadającą już co prawda (ale mającą także wartość sentymentalną dla obu) przychodnię.

Rodzina prezydencka to powieść w swoim gatunku dobra i wciągająca. Trudno jej cokolwiek zarzucić, bo wszystkie wątki ostatecznie zostają wyjaśnione na tyle, na ile było to możliwe, poszczególne sprawy zazębiają się, a tajemnice zostają wyjaśnione. Nie znam się co prawda na mechanizmach rządzących Secret Service, ale jako zwykły czytelnik nie doszukałam się godnych wypunktowania luk fabularnych. To, co cieszy mnie najbardziej, to wiarygodnie wykreowanie postaci, które przecież jak na tak niedługą książę, występują całkiem licznie. Tymczasem każda z nich jest zbudowana w taki sposób, że nietrudno wyobrazić sobie ją w rzeczywistości – jeśli kogoś lubimy, to naprawdę mu kibicujemy, jeśli do kogoś pałamy antypatią, liczymy, że autor książki będzie wiedział, co z nimi zrobić… I choć większości z nich nie zostało poświęcone zbyt wiele czasu, to mimo to czuć ich głębię i potencjał jako postaci literackich. W jakiś sposób czuć, że za tymi osobami kryje się zarówno przeszłość, jak i przyszłość. Nie ma na szczęście sytuacji, która czasami zdarza się podczas lektury, że wierzymy w tę postać jedynie tu i teraz, nie potrafiąc jednak wyobrazić jej sobie poza uniwersum książki. 

I chociaż jest Rodzina prezydencka thrillerem, w dodatku thrillerem medycznym, a więc jak można się domyślać, skupia się właśnie na tych wątkach, i to one mają przykuć przeważającą część uwagi czytelnika, to autor nie zapomniał także, by powieść zawierała jakąkolwiek głębię. Podobało mi się to, że Karen i Lee, choć są po rozwodzie i na pewno ich wspólna przeszłość obfituje w scysje i nieporozumienia – darzą się szacunkiem, a nawet sympatią. W książce widzimy ich już pogodzonych z tym, że po prostu nie wyszło im jako mężowi i żonie, ale cenią się jako ludzie. W ciekawy sposób przedstawiono również parę prezydencką. Głowa państwa pojawia się rzadziej niż Pierwsza Dama i to ona więcej „mówi nam” o relacjach, jakie łączą prezydenta i jego żonę. Kilkukrotnie zostało – choć dość subtelnie – podkreślone, że to mężczyzna w tym związku ma więcej do powiedzenia i że kobiecie nie zawsze do końca to odpowiada. Jednak miałam wrażenie, że Ellen godzi się na władczość męża tylko wtedy, kiedy występują jako prezydent i prezydentowa, że godzi się na nią nie z obawy przed mężem lub przez swój charakter, lecz ze względu na dbałość o wizerunek swojego męża, który jak nikt inny jest nieustannie na celowniku wszelkich mediów.

Intryga, która jest głównym zagadnieniem Rodziny prezydenckiej, jest ciekawa, zwłaszcza dla takiej osoby jak ja – która w zasadzie od lat nie sięgała po ten konkretny gatunek literacki. Nie jest ona może wybitnie zaskakująca, ale też nie trąci banałem i można się dobrze bawić, główkując, co trapi Cama i o co tak naprawdę w tym wszystkim chodzi. Na szczęście w książce nie ma nadmiaru wątków i na jeszcze większe szczęście – zabrakło tych, które pojawiałyby się wyłącznie po to, by zmylić czytelnika, po czym byłyby porzucone. Autor nie chce na siłę wygrać z odbiorcą pojedynku na bystrość umysłu – i słusznie, bo nie o to w tym chodzi. To nie ma być pojedynek, lecz wspólna przygoda. I podczas lektury czuć, że właśnie z takim zamiarem została napisana – by dać czytelnikowi radość. Bez względu na to, czy przewidzi on finał i  rozwiązanie zagadki co do joty, czy też zupełnie go on zaskoczy.

Na plus należy zapisać także to, że choć obracamy się wraz z Karen i Lee, a także ich synem i prezydencką parą, w środowisku medycznym, analizowane są różne schorzenia i sposoby leczenia ich, a także zróżnicowane objawy, to nie powinien obawiać się nikt, kto takiego odpowiedniego dla konkretnej dziedziny nauki żargonu nie lubi. Rodzina prezydencka jest napisana tak, że nikogo nie odstraszy i nikt nie będzie miał problemu ze zrozumieniem jej treści. A skoro jesteśmy już przy stylu, warto wspomnieć także o tym, że również dialogi nie są sztuczne, co także nierzadko bardzo negatywnie rzutuje na odbiór powieści (czasem nawet w sposób dla czytelnika nie do końca świadomy). Jedyne, co mnie zdziwiło – jeśli omawiam już kwestie wydania – to opis książki na czwartej stronie okładki. Wielokrotnie czytałam bowiem zdanie mówiące o tym, że Lee nie ma wstępu do Białego Domu i nie może zbadać Cama, musi więc polegać jedynie na tym, co usłyszy i na objawach innej pacjentki. Brzmi w porządku, do czasu… kiedy okazuje się, że to nieprawda. Lee bowiem zjawia się w Białym Domu, by zbadać syna prezydenta, i to nie raz, bada go także poza nim. Przez długi czas myślałam, że może w trakcie lektury okaże się jeszcze, że nagle bohater dostaje jakiś zakaz zbliżania się, że wydarzy się coś, co to usprawiedliwi… Ale nie, ewidentnie opis jest błędny. Nie wprowadza on w błąd na tyle, by ktoś poczuł się oszukany, że otrzymał inną książkę – skąd. Jest on jednak zastanawiający i mnie do tej pory nie daje spokoju. Jedynym wytłumaczeniem jest dla mnie – nomen omen – w błąd w tłumaczeniu.

Pomijając jednak ten drobiazg, Rodzina prezydencka to porządny thriller medyczny, który wciąga na tyle, że przeczytałam go w zasadzie w dwa wieczory, co nie jest u mnie ostatnio (niestety) normą. Końcowe rozdziały czytałam do pierwszej w nocy, bo ciekawość zwyciężyła nad sennością i widmem nieprzytomności o poranku. I chyba o to chodzi w dobrych książkach, prawda? To była naprawdę przyjemna lektura, podczas której na chwilę można było zapomnieć o tym, co dzieje się dookoła. A dobrze jest czasem zapomnieć. Dosłownie na chwilkę. Na moment.


Przeczytaj także:

Recenzja książki Dolina

rodzina prezydencka

Write a Review

Opublikowane przez

Sylwia Sekret

Redaktorka naczelna i współzałożycielka Głosu Kultury. Absolwentka dyskursu publicznego na Uniwersytecie Śląskim (co brzmi równie bezużytecznie, jak okazało się, że jest w rzeczywistości). Uwielbia pisać i chyba właśnie to w życiu wychodzi jej najlepiej. Kocha komiksy, choć miłość ta przyszła z czasem. Zimą ogląda skoki narciarskie, a latem do czytania musi mieć świeży słonecznik.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *