Ekranizacja powieści Dave’a Eggersa miała spore szanse, aby być filmem intrygującym, wbijającym w fotel, mogącym w pełni uwydatnić umiejętności aktorskie Emmy Watson i dać szansę Tomowi Hanksowi, by pokazał się widowni jako ten zły, do którego nie zapałamy sympatią. Jeszcze przed seansem miałem lekkie obawy, ponieważ tak się jakoś składa, że filmy, których dystrybutorem jest Kino Świat niespecjalnie przypadają mi do gustu. Niestety, sprawdziły się moje przeczucia, bowiem The Circle. Krąg to film zaledwie przeciętny, mający do zaoferowania widzowi historię w założeniu ciekawą, poruszającą niezwykle adekwatną w dzisiejszych czasach tematykę, jednak nieudolnie skonstruowaną, w której aktorzy nie mają szans na rozwinięcie skrzydeł, a rozwiązania fabularne przyprawiają widza o ból głowy.
Młoda, ambitna Mae Holland dzięki swojej przyjaciółce Annie dostaje się na rozmowę kwalifikacyjną w największej korporacji świata – The Circle. Młoda kobieta jest kompletnie znudzona swoją obecną pracą w przeciętnej, niedającej perspektyw firmie, jej rodzina boryka się z chorobą ojca (stwardnienie rozsiane) i wynikającymi z niej problemami finansowymi, dlatego nowy start w najbardziej rozpoznawalnej firmie to niezwykle kusząca perspektywa, nawet dla tak niepewnej i odrobinę zamkniętej w sobie osoby, jak Mae. Gdy rozmowa przebiega pozytywnie, bohaterka z zaangażowaniem wykonuje firmowe obowiązki, mając jednak świadomość, że jest zaledwie „narybkiem” w wielkim The Circle.
Początkowo Mae czuje mieszankę dezorientacji i fascynacji nowym otoczeniem, pracą z rówieśnikami, rewelacyjnymi świadczeniami medycznymi (The Circle pokrywa koszty leczenia jej ojca!) oraz wykonywaną pracą. Gdy jednak dwójka współpracowników zaczepia ją, mówiąc, że praktycznie nie istnieje dla firmy jako osoba niezaangażowana społecznościowo, dziewczyna wyraźnie czuje się nieswojo, a namowy kolegów raczej wzbudzają w dziewczynie niechęć. Dysonans istniejący między pracą w korporacji a dawnym życiem pogłębia się, gdy dziewczyna publikuje na odpowiedniku dzisiejszego Facebooka posta, w którym wychwala kontrowersyjne rękodzieła swojego przyjaciela z dzieciństwa.
Jednak za sprawą magicznej różdżki scenarzysty sceptyczna i nie do końca zdecydowana co do swojej przyszłości w The Circle Mae w połowie filmu za sprawą „cudownego” ocalenia życia za pomocą nowoczesnych kamer podczas jej nocnej wyprawy kajakiem, zmienia zdanie zarówno odnośnie korporacji w której pracuje, jak i swojego pomysłu na życie. Od teraz Mae staje się ikoną firmy The Circle, biorąc aktywny udział w największych działaniach marketingowych, promując nowe, coraz bardziej śmiałe i ingerujące w prywatność przeciętnego człowieka działania spółki, a dawna, pełna wątpliwości i szanująca swoją przestrzeń osobistą kobieta znika nie wiadomo gdzie.
Niestety, film The Circle. Krąg cierpi z powodu słabego, źle skonstruowanego scenariusza, który z rewelacyjnego pomysłu wyjściowego robi hollywoodzką papkę, która razi widza swoją przeciętnością i niewykorzystanym potencjałem. Główna bohaterka przechodzi niezrozumiałą i niewytłumaczalną dla odbiorcy transformację, którą można próbować wyjaśnić tylko i wyłącznie jakimś schorzeniem psychicznym, ponieważ w tak zwanym międzyczasie nie zdarza się nic, co mogłoby tłumaczyć irracjonalną przemianę Mae. Nie to jest jednak w filmie Ponsoldta najgorsze – tłem dla Mae jest grupa bohaterów, którzy jeśli wnoszą coś do fabuły, to z reguły jest to kolejna nielogiczność bądź fabularne uproszczenie na miarę laurki przedszkolaka. Tom Hanks jako charyzmatyczny i mający swoje za uszami wpółtwórca The Circle wypada co najwyżej przeciętnie. To po prostu niespecjalnie udana wariacja na temat Steve’a Jobsa, która w dodatku zdaje się być nakreślona na kolanie scenarzysty. Na podobną przypadłość cierpią zarówno Ty, Annie, Mercer czy też Tom. Źle się ogląda film, którego bohaterowie przypominają kingowski „worek kości” – postaci bez osobowości, głębi czy zrozumiałych dla widza motywacji.
Niestety, The Circle. Krąg nie daje aktorom możliwości do rozwinięcia skrzydeł. Jak wspomniałem wyżej – przyzwoicie nakreślono jedynie sylwetkę głównej bohaterki, reszta jest zaledwie tłem. Jednak mimo to, zmarły rok temu Bill Paxton, zdołał wydobyć ze swojej ostatniej roli godną kreację, która zapada w pamięci widza najbardziej ze wszystkich postaci występujących w filmie. W ogóle wątek rodziców Mae, jako takiej ostatniej ostoi prywatności stanowi jeden z silniejszych punktów tej średnio udanej produkcji. Przed filmem zastanawiałem się, czy seans rozwieje ostatecznie moje wątpliwości, co do aktorskiego talentu Emmy Watson – niestety po obejrzeniu nadal nie mam pewności, czy ta dziewczyna potrafi grać, czy też nie. Tom Hanks jako ten „zły” przez większość czasu był poza filmem, nie upatrywałbym w tym jednak winy aktora, lecz marnego scenariusza. Tło muzyczne jest przyzwoite, jednak w dorobku Danny’ego Elfmana znajdziemy znacznie więcej udanych soundtracków.
Kwestią interpretacji pozostaje zakończenie, pozwalające widzowi na ocenienie sytuacji w sposób dwojaki, ja jednak skłaniam się ku tezie, że Mae w swoim rozumowaniu wykazała się naiwnością, a zgubny i niezwykle utopijny wpływ social media, jaki prezentuje The Circle. Krąg (pozdrowienia dla tłumaczy) jest raczej moralizatorską bajką, która mimo wielkich aspiracji nie zdołała udźwignąć poruszanej przez siebie problematyki. Seans momentami strasznie mi się dłużył i miałem wrażenie, że niewiele się tu dzieje, mimo to przeskoki w wydarzeniach były nienaturalnie szybkie, a pewne zdarzenia odgrywały się poza emocjami widza. Najnowszy film Ponsoldta pozostaje rozczarowaniem i nie jest to propozycja godna polecenia. Prawdopodobnie są w tym tygodniu lepsze premiery.
Ocena: 5/10
Fot.: Kino Świat