Obserwacja dzikiej przyrody, zwierząt w ich naturalnym środowisku, to doświadczenie, które potrafi napełnić człowieka niezwykle ambiwalentnymi uczuciami. Piękno i fascynacja, jakie temu towarzyszą, są niezaprzeczalne, ale nie da się również ukryć, że rodzi to w mniejszym lub większym stopniu zarówno respekt, jak i podziw pomieszany ze strachem i żalem czy nawet smutkiem i obrzydzeniem. Bo natura, choć piękna i niepowtarzalna, bywa też po prostu bezlitosna – najczęściej dla ofiar, bywa jednak, że także dla oprawców. Natura, której sami jesteśmy częścią, przecinając drogi zwierzętom, których terytoria zajmujemy, zaśmiecamy, zakłócamy. Zdarza się jednak, że interwencja człowieka jest niezbędna, by pomóc odrodzić się pewnym gatunkom czy środowiskom. I choć zrozumienie potrzeby owej pomocy jest kluczowe, to z tyłu głowy wciąż panoszy się ta irytująca myśl, że gdyby człowiek nie zepsuł, człowiek nie musiałby naprawiać. Ryś. Król puszczy to zajmująca opowieść o tym niezwykłym duchu lasu, który został wytępiony z obszarów Niemiec, Szwajcarii i Francji w XIX wieku, by wypuszczony na wolność przez człowieka na nowo odradzać się jako pełen gracji, ale i siły i drapieżnego instynktu gatunek.
Film Ryś. Król puszczy wchodzi na ekrany polskich kin dzięki Aurora Film, a Głos Kultury objął tytuł patronatem medialnym.
Ryś. Król puszczy to film przyrodniczy ani długi, ani krótki, choć biorąc pod uwagę czas, jaki reżyser, Laurent Geslin, poświęcił na obserwację rysia euroazjatyckiego, by udało mu się okiem kamery uchwycić go w naturalnym środowisku, podczas typowych dla niego czynności – może wydawać się filmem absurdalnie lapidarnym. Jednak jest w nim wszystko, by ryś odmalował się nam jako zwierzę wręcz majestatyczne, rządzące swoim terytorium, zdobywające nowe, opiekujące się młodymi, głodne i dumne. Dziewięć lat Geslin obserwował rysia, szukał go, wypatrując miejsc, gdzie spotkać można było jego potencjalne przyszłe ofiary, czekał w pełnej gotowości, by uchwycić ten jeden jedyny moment, kiedy w pełnej okazałości widać to budzące podziw i respekt zwierzę.
Efektem tych poszukiwań, pokładów cierpliwości i poświęconego czasu jest film, który ogląda się z zapartym tchem, nie tylko zresztą ze względu na tak rzadki widok, jakim jest ryś. Geslin daje nam wgląd w pełne tajemnic i piękna życie całego lasu. Oczekując pojawiającego się raz na jakiś czas zgrabnego rysia, obserwujemy więc sarny, które tym bardziej w obliczu ostrych zębów i pazurów bohatera tej opowieści wydają się niesamowicie bezbronne; młode lisy bawiące się na świeżym śniegu; kozice, które zachwycają swoją zwinnością na stromym terenie; wiewiórki wyczulone na każdy dźwięk lasu; sokoły, równie drapieżne, co wspaniałe; a także wychylające raz na jakiś czas ze swej dziupli głowy urocze sowy, które patrząc z góry, zdają się niejako momentami spajać z głosem narratora, który opowiada nam o zwyczajach tego lasu, o jego mieszkańcach i o swoich obserwacjach jego największej fascynacji – rysia euroazjatyckiego.
Jak w prawdziwym filmie, tak i tutaj mamy głównego bohatera, a raczej bohaterkę, którą obserwujemy i z pełnym zaangażowaniem śledzimy jej losy. Rysica wydaje nam się w ogromie terenu, zakątków lasu i wysokości drzew, głębokości dolin i stromości wzgórz, niezwykle samotna. I nie jest to wcale wrażenie, bo jak podkreśla narrator – teren ten jest tak ogromny, że Rysica po spotkaniu samca swojego gatunku, może nie natknąć się na niego już nigdy więcej. O jakim terenie mowa? O Jurze położonej na górskiej granicy Szwajcarii i Francji. Na terenie dzikim i surowym, a jednocześnie dość blisko sąsiadującym z tym zasiedlonym przez ludzi. Dzięki cierpliwości Geslina wsłuchujemy się w odgłosy godowe rysiów, by po jakimś czasie zobaczyć zaokrąglony brzuch dobrze nam już znanej Rysicy. To zresztą jeden z mocniej zapadających w pamięć obrazów tego filmu. Kiedy najpierw kamera najeżdża na sarnę myjącą swoje młode – bezbronne, niezgrabnie próbujące utrzymać się na wiotkich łapach – jesteśmy pewni, że kolejne ujęcie na niebezpieczną dla nich Rysicę będzie jednocześnie ostatnim tchnieniem życia troskliwej matki lub jej młodych, które dopiero co, z taką pieczołowitością, wylizała. I kiedy z niepokojem czekamy na ruch Rysicy, na skok i zadanie śmiertelnego ciosu, widzimy, jak ona sama zaczyna się myć, ukazując nam zaokrąglony brzuch. Oczywiście możemy i zapewne powinniśmy zawierzyć słowom narratora, który tłumaczy, że w tym stanie Rysicy nie w głowie szukanie pożywienia i polowanie na nie, ponieważ skupia się na szukaniu dogodnego miejsca do urodzenia swoich młodych. Jednak o ile przyjemniej (choć również naiwniej) jest myśleć, że oto młoda matka spotkała przyszłą matkę i choć jedna z nich jest drapieżnikiem, a druga powinna być jej ofiarą, rozstały się w milczeniu, respektując nawzajem swój stan.
Później obserwujemy, jak jej młode – dwa samce i jedna samiczka – dorastają, uczą się lasu i jego zwyczajów, a także odpowiednich dla swojego gatunku zachowań. Towarzyszą nam przy tym niezwykłe odgłosy tego dzikiego świata – przeszywające, magiczne, zapadające w pamięć. Są to zarówno odgłosy godowe, jak i ostrzeżenia przed zbliżającym się niebezpieczeństwem. Również te świadczące o beztroskiej zabawie młodych czy ciężkiej pracy podczas uderzania dziobem o twardą korę drzewa. Dzikość świata, który obserwujemy, jest niemal bajkowa, sprawia wrażenie, jakby czas się tam zatrzymał, jakby nie liczyło się nic oprócz swoistego tu i teraz. Ostatecznie przychodzi nam również pożegnać się z niektórymi bohaterami – poległymi w starciu z człowiekiem, jego bandycką naturą i brakiem poszanowania dla przyrody. Jest jednak i swego rodzaju szczęśliwe zakończenie, bo młoda samiczka, której matkę obserwowaliśmy od początku filmu, dorasta i znajduje własne terytorium, a potem również i ona przyczynia się do przedłużenia gatunku.
Ryś. Król puszczy to film przyrodniczy pełen szacunku i hołdu dla tej dzikiej przyrody. To również przypomnienie o tym, że natura bywa w tym samym momencie piękna, jak i okrutna. Każdy chce przeżyć – za wszelką cenę. Trwająca niemal dekadę obserwacja Geslina zaowocowała wspaniałym filmem o równie wspaniałym zwierzęciu, które jest taką rzadkością, a które swoimi zwyczajami (podobnie jak inne leśne zwierzęta pojawiające się w filmie), nierzadko tak bardzo przypomina ludzi.
Film zrealizowany jest bezbłędnie – zdjęcia zapierają dech w piersiach, zarówno, kiedy obserwujemy zamglony las z lotu ptaka, rozumiejąc jego ogrom i samotność tytułowego bohatera, jak i wtedy, kiedy podglądamy z bliska myjącą się, ciężarną Rysicę, posilającą się młodą samicę, która odnalazła swój dom, skaczące kozice, zanurzające się w śniegu lisy. Również przeszywające dźwięki lasu, o których już wspomniałam, nie pozostawiają nas obojętnymi. Kadry, dźwięki, a także genialnie dobrana do nich muzyka – wszystko to składa się na film przyrodniczy pozbawiony wad – zrealizowany z poświęceniem i szacunkiem do jego bohaterów. Zarówno tytułowych, jak i drugo- i trzecioplanowych. Jedynym minusem mogłaby być częstość ukazania samych rysi, ale każdy, kto obejrzy Króla puszczy, będzie miał świadomość, że Geslin pokazał nam tyle, ile zdołał, że zrobił wszystko, by pokazać nam te skrawki życia tego stworzenia, które tylko zdoła zaobserwować. A ujęcia na inne zwierzęta, na las zmieniający się pod wpływem pór roku, na widziane z góry czubki drzew – to nie tyle przerywniki mające pojawić się tam, gdzie nie udało się zaobserwować rysia, ile cudowne kadry pokazujące zarówno piękno i różnorodność tego terenu, jak i wielką samotność rysia, jego wielką wędrówkę i próbę przetrwania mimo wszystko.
Narratorem, którym w oryginale, jak możemy się domyślić z padających w filmie zdań, jest sam reżyser filmu, jednak czymże byłaby polska wersja językowa, gdyby nie została okraszona głosem samej Krystyny Czubówny. Pani Krystyna jak zwykle fenomenalnie wykonała woje zadanie, a sam jej głos – spokojny, głęboki, kojący i mądry – idealnie dopełnił ten obraz.
Ryś. Król puszczy to również film o człowieku. O jego niebagatelnej w życiu dzikiej przyrody roli – tej złej i tej dobrej. Co człowiek zniszczy, człowiek musi odbudować. Co zepsuje, musi naprawić. Co wypleni, musi zasiać na nowo. W filmie pada w pewnym momencie refleksja nad tym, czy to ścieżki rysia przecinają nasze terytorium, czy to my, ludzie, przecinamy ścieżki rysia… Jest to bolesna refleksja, ponieważ odnosząc ją do całego świata dzikiej przyrody, odpowiedź może okazać się bezlitosna. Dla niej w skutkach, dla człowieka – w jego ocenie.
Podobne wpisy:
- Wszystkie wymiary życia – Irene Solà – „Ja śpiewam,…
- Wszystko zaczyna się od współczucia – Marc Bekoff –…
- „Frekwencja 350 – tom I – Natura kryształu” –…
- Takie same, ale inne – Vitus B. Droscher – „Ludzkie…
- Żądza krwi – Jamey Bradbury – "Dzikie serce" [recenzja]
- Oxen powraca - Jens Henrik Jensen - "Mroczni Ludzie"…