Wszyscy wiedzą, że to nie tak miało wyglądać. Pierwotnie album Eye Of The Soundscape miał być zamknięciem pewnego rozdziału w karierze zespołu. Zebraniem w jedną całość elektronicznych tudzież ambientowych wycieczek stylistycznych z całej kariery, z dodatkiem paru premierowych utworów. Nie miało to być pożegnanie kogokolwiek i czegokolwiek. Ten zestaw miał być furtką do nowego, pasjonującego okresu w działalności Riverside. Niestety los chciał inaczej i pewnego lutowego popołudnia wszyscy przecierali oczy ze zdumienia, nie mogąc otrząsnąć się z szoku. Nastąpił smutek i rozpacz po stracie wspaniałego człowieka i muzyka, jakim był Piotr Grudziński. Eye Of The Soundscape wydaje się łagodzić ból fanów po stracie swojego idola, szczególnie że Grudzień zarejestrował na niej ostatnie dźwięki w swojej wspaniałej karierze.
Fani zespołu utwory takie jak Rapid Eye Movement (wydany na maksisinglu obok płyty… o takim właśnie tytule), obie części Night Session (pochodzących z sesji nagraniowej do Shrine of New Generation Slaves) czy kilka kompozycji z płyty zatytułowanej Day Session dołączonej jako bonus do Love, Fear And Time Machine doskonale znają i zapewne mają je wykute na pamięć. Fajnie, że zespół zebrał je w jedną całość i dorzucił do tego premierowe trzydzieści minut muzyki – uważam, że absolutnie nie jest to skok na kasę czy coś w tym stylu, a takie zarzuty się pojawiały. Szczególnie że, pomimo tego iż są to kompozycje pochodzące z różnych okresów twórczości w Riverside, całość brzmi zaskakująco spójnie i absolutnie nieodczuwalna jest różnica w brzmieniu tudzież stylistyce, która mimo wszystko ogranicza się do progresywnej elektroniki połączonej z ambietowymi poszukiwaniami.
Ale to właśnie kompozycja rozpoczynająca Eye of the Soundscape, czyli Where The River Flows, to dowód, że Riverside nie ma sobie równych na krajowym podwórku, nawet, kiedy robi muzykę inną od tej, do której nas przyzwyczaili. To jedenastominutowa uczta – powoli, niespiesznie zbierająca się do wysokiego lotu, pełna tajemnicy, swoistego mistycyzmu. Plemienne rytmy nadają całości nieco bliskowschodniego klimatu, który zostaje przełamany ostrym, elektronicznym beatem. Całość zamyka cudowna, podniosła koda z wokalizami Mariusza Dudy. Kolejny z nowych kawałków, Shine, to chyba rzecz najbliższa typowemu Riverside, która z powodzeniem mogłaby się znaleźć na pierwszej płycie zespołu, bowiem kojarzy mi się ona właśnie z klimatem Out of Myself. Zaskakuje brudnym, klawiszowym brzmieniem Sleepwalkers. Natomiast utwór tytułowy to popis Michała Łapaja – minimalistyczny, brzmiący niczym dźwięki pochodzące z nieba, które zostają przetkane delikatnymi muśnięciami gitary Piotra Grudzińskiego.
Riverside kontynuuje działalność w trzyosobowym składzie. Eye Of The Soundscape to wspaniałe pożegnanie Piotra z słuchaczami, pomimo faktu, że nie było ono zamierzone. Mam nadzieję, że panowie Duda, Kozieradzki i Łapaj szybko podniosą się po tej tragedii i dostarczą nam jeszcze wielu fantastycznych, muzycznych wrażeń – tak jak to czynią nieustannie od 2005 roku.
Fot.: Mystic