Niedawno pojawiła się platformie Netflix kolejna część uwielbianego przez nastolatków serialu Sex Education w reżyserii Laurie Nunn (Wielogłos o drugim sezonie znajdziecie tutaj). I tym razem szybko owładnęła top listę najchętniej oglądanych produkcji. Nie tylko za sprawą bezprecedensowości w podejmowaniu trudnych i powszechnie uważanych za „tabu” tematów, ale też oryginalności, która triumfalnie podbija humorem i urokiem każdą scenę, nadając jej frywolny i swoisty dla Sex Education charakter.
Jak w dobrze zrealizowanym teledysku, z lekko podkręconą na gitarze muzyką z lat sześćdziesiątych, wkraczamy w świat zmysłowości trzeciego sezonu serialu Sex Education. Jest to na pewno jedna z najciekawszych początkowych sekwencji, jaką zobaczymy w tym sezonie. Pojawiają się też nowi bohaterowie, których od razu możemy poznać dzięki wykorzystaniu oryginalnie połączonych przejść. Poprzeczka zostaje wysoko zawieszona i przekazana dalej. Tak że jest to nieszablonowo skomponowane przypomnienie wszystkich postaci, których życie zostaje, szybko i na nowo, całkowicie wytrącone z równowagi.
Zza szklanego odbicia
Tak różnorodnej i barwnej palety postaci nie sposób ominąć przy wymienianiu najlepszych cech serialu Sex Education. Od razu jak w szklanej tafli odzwierciedla się wielobarwność ludzkich problemów na całym świecie, które na co dzień nie są nawet dostrzegalne. Chociażby znalezienie odpowiedniego dla siebie miejsca. Zaakceptowanie swojej przynależności do bycia biseksualnym, LGBTQ, trans, queer – po prostu sobą. Zawsze wydawało się to zmartwieniem ludzi z wielkiego świata zza szklanego ekranu. W przeciwieństwie do nich, moje odbicie w lustrze nie zmienia się, a wszystko pozostaje takie samo jak kilkanaście lat temu, gdy beztrosko spędzone dni na świeżym powietrzu były spełnieniem wszelkich pragnień. Jednak, przyglądając się sobie każdego dnia, dostrzegam niechybną przemianę. Nowe blizny i znamiona po nieprzemyślanych decyzjach i drobne zmarszczki mimowolnie pojawiające się z każdym rokiem. Zmienia się też moje podejście do najważniejszych rzeczy. I choć dla mnie to jest teraz oczywiste, świat zdaje się na to zamknięty, tkwiąc w szklanej pułapce. Z nadzieją przychodzą bohaterowie Sex Education, którzy starają się spojrzeć na ten sam temat z różnych stron. Chwytają za lupę i zadają pytania. I to jest właśnie ten sezon, w którym na pewno dostaniemy na część z nich odpowiedzi.
Szkoła nie jest miejscem na osobiste pytania
Paradoksalnie już na samym początku słyszą to uczniowie Moordale, a właściwie Sparkside Academy z ust nowej dyrektorki. Zła reputacja „szkoły seksu” poniosła za sobą wiele konsekwencji, a jednocześnie nowych zasad, które hamują tak barwny i indywidualny charakter tego miejsca. Umyka też magiczna iskra, w której tętniąca ciekawość eksploatacji własnej cielesności wciąga w wir wydarzeń wszystkich bohaterów poprzednich sezonów. Zamiast tego zastajemy szkołę pełną przyziemnych kompleksów, grupy młodych i niedoświadczonych uczniów, zdanych jedynie na edukacyjne filmiki, które w prostolinijny sposób nakierowują na „najbardziej słuszny” pogląd na temat edukacji seksualnej. Zawikłani w małostkowe problemy zostają też rodzice, którzy odgrywają w tym sezonie równolegle ważną rolę. Nie tylko stają się motorem do rozwoju głównego wątku transformacji szkolnej placówki, ale sami też przechodzą wewnętrzne przemiany, mierząc się z trudną rzeczywistością nastolatków. Nieudolnie, choć z czystymi intencjami próbują im pomóc. I nawet ta, która ma odpowiednie do tego możliwości, czyli mama Otisa, doktor Jean (w tej roli Gillian Anderson), staje przed nowym, niespodziewanym wyzwaniem, jakim jest ciąża. Brak perspektywy na wsparcie dotkliwie przeplata się przez cały trzeci sezon. Zawsze jednak znajduje się ten jeden świadomy głos, w tym przypadku wspólny, Otisa i Maeve, którzy pomimo oscylacyjnych wahań w swojej prywatnej relacji, pewnie protestują i sprzeciwiają się stłamszeniu. Ich rola jako twórców seksporadni nabiera w tym sezonie nowego, obszerniejszego charakteru. Zwłaszcza gdy w pobliżu pojawia się niechlubna konkurencja w postaci „króla seksu”.
Mieszane uczucia
Nie jest to idealna relacja, właściwie nieswojo spogląda się na jawne milczenie Maeve i Otisa oraz ich „ostateczne” zakończenie znajomości. Odczuwa się też brak wcześniej wspomnianej magicznej iskry, która dzięki tej dwójce prowadziła w nietuzinkowym kierunku rozwój całego serialu. Zachodzi niespodziewany obrót akcji i para bohaterów zaczyna się od siebie całkowicie oddalać, zamiast stanąć twarzą w twarz z własnymi problemami. Jest to wyraźny znak, że możemy oczekiwać kolejnego sezonu, ale także stanowi to dobry pretekst dla twórców do ominięcia sztucznej dla seriali blokady opowiadania tylko o dwójce, szczególnie rozbudowanych charakterologicznie postaciach. I nie sposób przy tym odmówić autorom konsekwencji w wykorzystaniu tej szansy. Od początku w kreowanej wizji spotkamy się ze wszystkimi postaciami, które wytrwale do samego końca wspólnie odgrywają najważniejszą rolę. Tym samym, mimo że możemy poczuć lekki niedosyt, to wszystko jest zgrabnie skomponowane i pochłania uwagę widza.
Czas zmian
W tak rozbudowanej produkcji, jak serial nie może zabraknąć miejsca na indywidualne przemiany bohaterów. Aktorstwo wypracowane już na bazie poprzednich sezonów po prostu wciąga. A szczególną uwagę przykuwa dwójka postaci – Aimee i Adam. Para całkowicie obcych dla siebie ludzi, którzy muszą zmierzyć się z trudnymi przejściami z przeszłości. Próbują zawalczyć o miłość i swoje relacje z ważnymi dla nich osobami. W przeciągu czasu podobnie zmienia się ich podejście. Zaczynają rozumieć, czym jest bezinteresowna miłość, a także co to znaczy naprawdę kochać. Dla Aimee (w tej rolii Aimee Lou Wood) jest to zaakceptowanie siebie i stanie się silną kobietą, a dla Adama (odegranego przez Connora Swindellsa) rozliczenie się z przeszłością i niesmakiem negatywnie odbieranego określenia jego nowej orientacji. Są to tylko dwie barwne postacie wśród całej gamy. Gdy przejdziemy do analizy każdej z nich, możemy dostrzec, że łączy wszystkich więcej, niż można byłoby się spodziewać. Powracając do metafory lustrzanego odbicia, jest to ciekawe spostrzeżenie dla każdego z nas.
Całe Sex Education jest komediową karykaturą naszej rzeczywistości. Przy czym fantastyczna kreatywność twórców nie sięga tutaj granic. Jak we wciąż niedorosłych, nastoletnich umysłach infantylność łączy się z ekstazą poznawania i wstydu, dając wybuchową mieszankę. Wszystko w retro oldschoolowej oprawie, nawiązującej do lat młodości rodzicielskiego pokolenia, które, jak nasi bohaterowie, zbierało doświadczenia życiowe metodą prób i błędów. Nie zadziwia nas już posiadanie domowej kozy na smyczy czy przyniesienie do szkoły babeczek w całej obfitości kontrastowych kształtów damskich narządów intymnych. Pojawiają się też mniej smaczne sytuacje, ale definitywnie warte zobaczenia.
Koniec wstydu
Ostatecznie bycie innym jest ok. Uświadamiają to sobie uczniowie Moordale. Ta szkoła zawsze będzie dla nich miejscem do poznawania swojej cielesności. Bezpieczną przestrzenią, w której chociaż przez chwilę nie muszą się wstydzić wypowiedzenia swoich obaw. Ich zazwyczaj skrywane rozmowy, którymi dzielili się tylko z najbliższymi, przeradzają się we wspólny krzyk i manifest. Chcąc nie chcąc, mimo że w tym sezonie nie zobaczymy zbyt wielu porywających seksualnych scen, zyskujemy coś innego. Prawdziwą duszę serialu Sex Education, która nigdy nie była tak bardzo wyraźnie zaznaczona, jak w tym sezonie. Zdaje się, że jednego z następnych…
Fot.: Netflix
Podobne wpisy:
- „Dziewczyny” czyli fińskie „Sex Education” już od 30…
- Netflix: Wiedźmin - koniec zdjęć do drugiego sezonu!
- W szale życia, w szale zabawy, czyli queerowym…
- Netflix potwierdza: powstaje 2. sezon serialu "Rojst"!
- Netflix zapowiada 5. i zarazem ostatni sezon "Domu z…
- Serial "Punisher" z zamówieniem na 1. sezon