Ostatnio wspominałem, że książka Dana Simmonsa pt. Piąty Kier sprawiła, że rzuciłem się na starsze filmy i książki z Sherlockiem, a także na gry. Tym razem na rożen poszedł Sherlock Holmes: Chapter one – najnowsza propozycja ukraińskiego studia Frogwares o przygodach najsłynniejszego detektywa na świecie. Czekało mnie wiele zagadek do rozwiązania, niegodziwcy do aresztowania a także… otwarty świat na wyspie mieszczącej się na morzu śródziemnym.
W tym przypadku okłamuję siebie
Kiedy w poprzednich grach o Sherlocku developerzy z Frogwares stawiali na kilka pojedynczych, liniowych zagadek, tak w najnowszej odsłonie nasz ulubiony detektyw-konsultant wybiera się na fikcyjną wyspę Cordonę, gdzie będziemy mogli dowolnie eksplorować klimatyczne uliczki i gra nie narzuci nam kolejności rozwiązywania kolejnych spraw. Sherlock oczywiście nie jedzie sam, lecz ze swoim wiernym przyjacielem… Jonem. Nie Johnem i nie Watsonem. Ponieważ w Sherlock Holmes: Chapter one głównemu bohaterowi towarzyszy wymyślony przyjaciel z dzieciństwa, którego tylko on widzi. W pierwszej chwili ten pomysł wprawił mnie w entuzjazm porównywalny do tego, co odczuwam widząc ceny paliwa na stacjach. Czyli średni. Już we wcześniejszych produkcjach dało się zauważyć dość luźne podejście do przedstawionych w książkach Arthura Conan Doyle`a wydarzeń. Zawsze jednak developerzy wychodzili ze swoich zamierzeń obronną ręką, lecz ta sytuacja wydawała mi się bez wyjścia, wręcz urągająca przygodom Sherlocka. Jak bardzo się myliłem, dowiedziałem się dopiero pod koniec gry, kiedy wątek główny zmierzał ku końcowi.
No bo powiedz po co, Sherlockowi piękna Cordona nocą?
Zacznijmy jednak od początku. Brak Watsona wyjaśnia fakt, że Sherlock jest młody i dopiero u progu sławy przysporzonej przez opowiadania jego wiernego przyjaciela. Wraz z Jonem trafiają na fikcyjną wyspę Cordonę, na której obaj dorastali, a wymyślony towarzysz dorastał przez lata wraz z protagonistą i obaj są w podobnym wieku. Sama wyspa budzi w Sherlocku traumatyczne wspomnienia, ponieważ to tam doszło do śmierci jego matki. Ta tragedia ciągnęła się za nim przez całe życie i teraz Sherly (jak pieszczotliwie nazywa go Jon) ma szansę odkryć prawdę na temat jej śmierci. Sama wyspa jest strzałem w dziesiątkę. Nie dość, że wygląda bardzo ładnie, to widać, że autorzy mieli poukładany w głowach zamysł w planowaniu przestrzeni. Cordona jest tyglem różnych kultur i wpływów na przestrzeni wieków. Obecnie rządzą na niej Brytyjczycy, lecz zdają się być kolosem na glinianych nogach. Oprócz nich na wyspie obecni są muzułmańscy Osmanowie, a w dodatku widać wpływ kultur indyjskich a spotkamy nawet uchodźców z Afryki. W takim kotle musi prędzej czy później dojść do wrzenia i tak rzeczywiście się dzieje. Oprócz pogoni za zagadką śmierci matki, Sherlock Holmes: Chapter One zagwarantuje nam kilkanaście innych spraw do rozwiązania.
Nawet obskurne magazyny w tej grze wyglądają lepiej niż patodeveloperka w Warszawie
No właśnie, sprawy. Gra zaoferuje nam jeden główny wątek, wokół którego będziemy krążyć, a popchnięcie fabuły do przodu będzie wymagać od nas rozwikłania kilku większych zagadek, do których przyda nam się funkcja dedukcji i łączenia faktów, znane narzędzie z poprzednich produkcji studia Frogwares. Poza tym profilujemy ważniejsze osoby, dokładnie im się przyglądając oraz niekiedy musimy dokonać analizy chemicznej znalezionych substancji w postaci ciekawej minigry. Oprócz zwiedzania XIX-wiecznej wyspy (a jest co zwiedzać, zapewniam!), możemy rozwiązywać sprawy kryminalne policji, dość proste zagadki mające na celu odgadnięcie, co i w jakiej kolejności się wydarzyło na miejscach przestępstw. W dodatku musimy mocno uważać w co jesteśmy ubrani, gdyż przebieranki to istotny element tej części. Marynarze spod ciemnej gwiazdy nie będą chcieli gadać ze stróżem prawa, a brygadzista szukający kopacza nie zatrudni wymodelowanego fircyka. Nie byłoby otwartego świata bez różnego rodzaju pogoni za znajdźkami, więc amatorzy szukania sekretów także znajdą tutaj coś dla siebie. Duży plus dla Sherlock Holmes: Chapter one za to, że nie prowadzą nas za rączkę a minimapa nie wyświetla nawigacji jak w google maps do destynacji. W listach oraz dokumentach znajdujemy opis miejsca zajścia i sami musimy znaleźć na mapie odpowiednią ulicę i dzielnicę, do której musimy się udać. Niekiedy wiąże się to jednak z krążeniem wokół poszukiwanego budynku, a kilka razy miałem sytuację tak niejasną, że nie wiedziałem co mam zrobić i gdzie się udać, aby popchnąć fabułę do przodu. W tej części przygód Sherlocka mamy także do dyspozycji broń palną i niekiedy przyjdzie nam się postrzelać ze złolami, choć autorzy preferują bezkrwawe podejście do pojedynków i ogłuszanie przeciwników po trafieniu we wrażliwe części ciała, to stary dobry headshot załatwia sprawę od razu. W mojej sesji Sherly wybił chyba połowę gangusów z wyspy niczym szeryf z licencją na zabijanie na dzikim zachodzie.
Na niebie widzimy koniunkcję Jowisza i Wenus
Z fabułą paradoksalnie mam największy problem w Sherlock Holmes: Chapter One. Mimo, że główne wydarzenia skupiające się wokół śmierci matki Sherlocka to miód na moje serce, i polecam każdemu tę grę chociażby po to, aby zapoznał się z wątkiem głównym. Pozostałe zagadki jednak, chociażby drugiego stopnia, już nie rajcują jak w poprzednich częściach. Co prawda, zaginiony pociąg z Crimes & Punishments jest zastąpiony morderczym słoniem, a kolejne zagadki przedstawiają się dość dobrze, to nie jest to, do czego przyzwyczaili nasz ukraińscy developerzy. Oprócz wspomnianego słonia, rozwiążemy rytualne morderstwo na dewiacyjnej imprezie i poza tym niewiele więcej. Pozostałe sprawy są dość proste i mało zajmujące, do tego stopnia, że kilka pominąłem w czasie przechodzenia gry i nie żałuję. Na brawa jednak zasługuje to, że nie jest to gra dla dzieci. Jest krwawo, wulgarnie i mrocznie, mimo śródziemnomorskiego słońca przygrzewającego nad głowami bohaterów. Nawet humor wymyślonego przyjaciela Jona nie jest irytujący, a nawet kilka razy zdarzyło mi się uśmiechnąć pod nosem słysząc kolejną, trafną ripostę lub wtrącenie w dialogu. W ostatecznym rozrachunku stawiam przy fabule plusik, ale z zastrzeżeniem, że mogło być lepiej.
Nawiązanie do Co robimy w ukryciu – w grze znajdziemy dużo więcej easter eggów
Grafika prezentuje się naprawdę dobrze, zwłaszcza, że mamy do czynienia z grą wydaną w 2021 roku, a za rogiem już czeka Sherlock Holmes: The Awakened, gdzie nasz detektyw zmierzy się z zagadkami w settingu Ctuhlu! Łatwo było zachwycić się wiktoriańskimi uliczkami Cordony, patrzeć w parku na zachodzące słońce i spacerować wśród egzotycznych straganów na osmańskich bazarach. Szczegóły twarzy i same postacie wydają się być nieco plastikowe, lecz Frogwares zdążyło już mnie przyzwyczaić do tego stylu i nie uważam tego za wadę, choć w tej części odnajdywanie znaczących cech danego bohatera przez „przyglądanie się” podczas dedukcji jest nieco zbyt łatwe, inaczej niż w poprzednich częściach. Żadnych glitchy nie dane było mi uświadczyć, mimo, że próbowałem wbiec w kilkadziesiąt ścian i potrącałem przechodniów jak w GTA. Zaskoczyło mnie jednak, że Sherlock nie umie pływać, ba, woda jest dla niego mitycznym kryptonitem i kiedy tylko zanurzy nogi powyżej kostki, gra się resetuje i zaczyna od punktu kontrolnego.
Obcowanie ze sztuką nie zawsze jest łatwe
W ostatecznym rozrachunku nie mogę nazwać gry Sherlock Holmes: Chapter One najlepszą grą o detektywie-konsultancie. Jest to produkcja solidna, zwłaszcza że motyw przewodni gry jest dojrzały i pozwala spojrzeć na Holmes`a i to, co go ukształtowało z nieco innej perspektywy. Nie mogę zdradzić nic więcej, gdyż każda wypowiedziana zgłoska rozsypałaby tę misterną intrygę jak domek z kart, więc z mojej strony buzia na kłódkę. Grę polecam, ale jeśli podobały Ci się poprzednie części, jeśli jednak Sherlock Holmes: Devil`s daughter nie skradło Twojego serca, to może kolejna gra o podtytule The Awakened może Cię przekonać.
Mapa robi wrażenie. Do Shire! No, Scaladio…
Gra posiada polską, kinową wersję językową, która nie ustrzegła się błędów. Literówki znalazłem nie tylko w dialogach, lecz także w zapiskach i nazwach lokacji. Na początku było to nawet śmieszne, ale pod koniec gry już tylko żenujące. Miło byłoby, gdyby gra otrzymała patch poprawiający błędy w tłumaczeniu.
To już koniec przygody. Czas udać się w stronę zachodzącego słońca.
Fot.: Frogwares