letnia noc

To nie magiczne lata – Dan Simmons – „Letnia noc” [recenzja]

Powieści, w których głównymi bohaterami są dzieciaki, są mojemu sercu szczególnie bliskie. Nie umiem wytłumaczyć, dlaczego tak jest, ale od lat to właśnie takie historie przyciągają mnie jako czytelnika najmocniej. I nie chodzi o książki dla dzieci (choć takimi również nie pogardzę), lecz te kierowane do dorosłego czytelnika, ale pisane z perspektywy dziecka. Nic więc dziwnego, że w gronie moich ukochanych tytułów goszczą: To Stephena Kinga, Magiczne lata Roberta McCammona, Siostrzyca Johna Hardinga, Cud chłopak R. J. Palacio, Pozdrawiam i przepraszam Fredrika Backmana, Rzymianami bendąc Matthew Kneala, Pokój Emmy Donoghue czy Co widziały wrony Ann-Marie MacDonald. Każdej z tych opowieści daleko do lekkiej czy infantylnej, przedstawiają za to niesamowity punkt widzenia jeszcze niedorosłego umysłu – często nieskażonego fałszem czy zazdrością. Biorąc pod uwagę moje czytelnicze upodobania, było zatem jedynie kwestią czasu, aż sięgnę po powieść Dana Simmonsa Letnia noc. Kolejną zachętą było to, że książkę reklamowano hasłem, jakoby mieli się nią inspirować twórcy Stranger Things – serialu, na którego trzeci sezon czekam z niecierpliwością. Czy zatem Letnia noc spełniła pokładane w niej przeze mnie oczekiwania? Czy Dan Simmons spisał się równie dobrze, tworząc klimat wakacji i dzieciństwa obrastającego grozą, co King czy McCammon w swoich niesamowitych powieściach? Niestety nie do końca.

Rzecz dzieje się na samym początku wakacji, a wszyscy wiemy, jak bardzo młode umysły potrafi ucieszyć ostatni w roku szkolnym dzwonek. Ten, który wybrzmiał radośnie pośród starych murów Old Central School w niewielkim Elm Haven w Illinois był jednak wyjątkowy z jeszcze jednego względu. Miał być ostatnim dzwonkiem nie tylko w tym roku szkolnym, ale kończyć żywot starego i wysłużonego szkolnego budynku. Old Central School ma niedługo zostać zamknięte na dobre, a wkrótce także zrównane z ziemią. Jednak zanim to nastąpi potężne, wysłużone gmaszysko będzie domagać się jeszcze niejednej ofiary, odkryje przed bohaterami powieści wiele mrocznych, skrywanych przez lata tajemnic, a także zmrozi krew w żyłach chłopcom, którzy liczyli przecież jedynie na przyjemne, pełne radości i słońca wakacje. Wszystko zaczyna się natomiast od tajemniczego zniknięcia Tubby’ego Cooke’a – dzieciaka co prawda niezbyt lubianego, ale jednak dzieciaka. Choć zarząd szkoły zarzeka się, że chłopiec musiał zaginąć w drodze do domu, jego siostra (również niezbyt lubiana) Cordie jest przekonana, że brat nigdy nie opuścił budynku szkoły i że to właśnie tam stało mu się coś złego. Szereg kolejnych, dziwnych i w żaden racjonalny sposób niewytłumaczalnych zjawisk sprawia, że nasi bohaterowie: nad wyraz inteligentny jak na swój wiek Duane, Dale, odważny, ale bojący się ciemności Lawrence, Harlen, Kevin i Mike – jedyny w gronie przyjaciół chrześcijanin, postanawiają wszcząć własne śledztwo – obserwując nauczycieli, bacznie przyglądając się kierowcy Trupowozu i mając oczy i uszy szeroko otwarte na wszystko, co dzieje się dookoła.

Problem w tym, że dziać zaczyna się niezwykle późno. Oczywiście atmosfera grozy i niepokoju jest wyczuwalna cały czas, a czytelnik nie ma absolutnie żadnych wątpliwości, że zło czai się zarówno w murach starej szkoły, jak i grasuje w miasteczku, ale akcja Letniej nocy rozwija się zdecydowanie zbyt wolno, by w tę atmosferę jakoś sensownie wsiąknąć i dać sie jej porwać. Bywają momenty, że potrafi ona wręcz zmęczyć. Wadą powieści Simmonsa jest również to, że bohaterowie – czego się kompletnie po tej historii nie spodziewałam, mając w głowie ToMagiczne lata – są w zasadzie nijacy. Szczerze mówiąc, do tej pory, po przeczytanych siedmiuset stronach, mylą mi się ci nastolatkowie i nie potrafię nawet opisać charakterów niektórych z nich. Wybija się z pewnością Duane. To właśnie tego inteligentnego i oczytanego (aż nazbyt, jak na swoj wiek) chłopaka polubiłam najbardziej. Również o Mike’u trudno zapomnieć, być może dlatego, że tak troskliwie opiekuje się chora babcią – to po pierwsze, a po drugie jego spotkania ze złem są chyba najbardziej charakterystyczne i zapadające przez to w pamięć. Reszta jednak rozmywa się w mojej pamięci i nie jestem w stanie napisać o nich nic konkretnego. Również przyjaźń tych bohaterów, ich relacje i wspólne spotkania nie charakteryzują się tym ciepłem i radością, jaką kojarzę z innych tego typu historii… i za co je w dużej mierze pokochałam. Być może Simmons za bardzo skupił się na złu i atmosferze grozy? To jednak, że nie potrafił znaleźć i zachować równowagi pomiędzy beztroskim i radosnym dzieciństwem z niezwykłą przyjaźnią w tle a koszmarem, jaki zaczyna dręczyć na jawie dzieciaki – uważam za największą wadę powieści i powód, dla którego czytałam ją tak długo. Zwyczajnie mnie do niej nie ciągnęło.

Jest jeszcze kwestia tajemnicy, źródła wszelkiego zła i kolejnych “straszaków”. Przyznaję, że autorowi Trupiej otuchy udało się bardzo dobrze zbudować klimat i wzbudzać w czytelniku co rusz uczucie niepokoju, a nawet zaszczucia. Jednak w moim przypadku na klimacie i emocjach się kończy, bo sami przedstawiciele złych mocy, poza bodajże jednym przypadkiem, rozczarowują. Owszem, budują klimat, ale głównie przez zdolność pisarza do tworzenia mroku i grozy swoim stylem, bo same czarne charaktery, nadnaturalne zjawiska, ich pochodzenie, a także ostateczne rozwikłanie tajemnicy, skąd owo zło się bierze – jest dość słabe, a raczej – w niewielkim stopniu finalnie rozwinięte i wytłumaczone, przez co ten wątek pozostawił mnie w poczuciu braku satysfakcji.

Myślę, że Letnią noc czytałoby się o wiele lepiej, gdyby autor postanowił wcześniej rozwijać główne wątki, a także gdyby finał nie został potraktowany co nieco po macoszemu. Jak już wspomniałam, nie oddał także tej wyjątkowej atmosfery wakacji i dzieciństwa, która z tego typu powieści powinna się wręcz wylewać. Na plus jednak zapisuje się pomysł, fabuła (pomijając tempo, w jakim się rozwija), klimat grozy i styl, w jakim tworzy historie Simmons. Jednak choć tematycznie to właśnie Letnia noc przemawia do mnie bardziej, to jednak poprzednia książka autora, jaką czytałam, Trupia otucha, porwała mnie i przykuła do lektury, czego o inspiracji dla twórców Stranger Things powiedzieć nie mogę. Wiem jednak, że znajdzie się wielu zwolenników tej historii, bo jest ona porządnie napisaną lekturą – po prostu ja nie do końca znalazłam w niej to, na co najbardziej liczyłam.

Fot.: Wydawnictwo Zysk i S-ka


Przeczytaj także:

Recenzja książki Stranger Things. Mroczne umysły

Wielogłos o książce Terror Dana Simmonsa

letnia noc

Write a Review

Opublikowane przez

Sylwia Sekret

Redaktorka naczelna i współzałożycielka Głosu Kultury. Absolwentka dyskursu publicznego na Uniwersytecie Śląskim (co brzmi równie bezużytecznie, jak okazało się, że jest w rzeczywistości). Uwielbia pisać i chyba właśnie to w życiu wychodzi jej najlepiej. Kocha komiksy, choć miłość ta przyszła z czasem. Zimą ogląda skoki narciarskie, a latem do czytania musi mieć świeży słonecznik.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *