Przemoc i dewocja – Joaquín Del Paso – „Słabsze ogniwo”

W odniesieniu do tego filmu już sam fakt zaistnienia meksykańsko-polskiej koprodukcji jest zaskakujący i to bodaj jedyny mi znany tego typu przypadek współpracy obu kinematografii w historii, nawet przy przyjęciu, że wkład polski, przynajmniej w sferze kadrowej, jest dość ograniczony. Co do widoczności na ekranie – sprowadza się ten fakt do obecności Jacka Poniedziałka w jednej z głównych ról, choć takowych tutaj właściwie nie ma. Bohaterem jest zbiorowa społeczność uczniów i personelu elitarnej meksykańskiej katolickiej szkoły dla chłopców. Spośród tego gremium reżyser co rusz zgrabnie wyłuskuje poszczególne jednostki, świadomie nie poświęcając im zbyt wiele ekranowego czasu. Pozostają oni częściami składowymi większej struktury społecznej, która jest tu portretowana. Co istotne, sam reżyser Joaquin del Paso jest postacią stosunkowo dobrze znaną w Polsce. To absolwent łódzkiej Filmówki, autor zdjęć do niezależnego obrazu Hel, ale także reżyser fabuły Maquinaria Panamericana, związany z fundacją Amondo Films.  Słabsze ogniwo na nasze ekrany wprowadza firma Aurora Films, Głos Kultury zaś objął tę premierę swoim patronatem medialnym.

Początek tego bliżej gatunkowo nieokreślonego filmu przypomina ujęcia ze słonecznego Midsommar. Całość jest zresztą utrzymana w takiej jasnej witalnej warstwie wizualnej, a jednocześnie budzi nieustanny niepokój, który w dużej mierze jest generowany przez sugestywną muzykę duetu Michael Stein i Kyle Dixon – twórców muzyki do serialu Stranger Things. Notabene nastrój obrazu del Paso, jak i fakt ulokowania w centrum opowieści małoletnich bohaterów, konweniuje stylistycznie i fabularnie z produkcją Netflixa. Na tym jednak podobieństwa się kończą. Słabsze ogniwo to film na wskroś polityczny, choć ta polityczność jest tutaj zaprezentowana w nieoczywistej zawoalowanej formie. Prosta w gruncie rzeczy historia letniego obozu katolickiej wspólnoty, przypominającej nieco także z uwagi na latynoamerykańską lokalizację niesławną kolonię Dignidad w Chile, nie jest satyrą na katolicyzm w surrealistycznym wydaniu uprawianym przez Luisa Bunuela. Reżyser stroni od szydery i kpiny, mimo że modlitewne rytuały uczestników bywają tutaj karykaturalne. Nie sama religia jest tu zresztą najważniejsza. Staje się ona istotna o tyle, o ile wkomponowana została w mechanizmy władzy, jakie wynikają z klasowego (a wręcz stanowego) umiejscowienia określonych osób w strukturze państwa. Uczniowie należący do najbardziej znakomitych rodzin w Meksyku mają być kształceni na następców elit. Silnie akcentuje się tutaj tę klasowość i wynikającą z niej pogardę dla niższych warstw rekrutujących się głównie z potomków Indian.  Twórca celem przedstawienia tych treści na ekranie używa częściowo groteskowego, częściowo zaś kabaretowego języka.

Wiele rzeczy ledwie tylko sugeruje, jak choćby wątek pedofilii, nie narażając się na epatowanie modnymi i nośnymi społecznie tematami. Ryzykuje, ale w rezultacie wygrywa, nie przekraczając ostatecznie cienkiej linii, za którą byłaby już błazenada i pewna manifestacyjna plakatowość. Znamienna jest tutaj scena, w której uczniowie udają się do pobliskiej wioski (przy czym cały świat zewnętrzny jest im przedstawiany jako nieustanne zagrożenie) celem złożenia darowizn przedstawicielom ubogiej społeczności, a oczywiste staje się, że nie jest to podyktowane jakimkolwiek altruizmem, lecz wynika z protekcjonalnego paternalizmu. Taki portret środowiska nie jest zresztą licentia poetica reżysera, lecz wynika z jego osobistych doświadczeń obejmujących pobyt na tego typu szczególnych koloniach. Obraz taki jest luźno inspirowany praktykami formacji Opus Dei. W tym też kontekście cały ten entourage kina grozy wskazujący na pewne niepokojące zjawiska oraz istnienie morderczej istoty w pobliżu obozu nie jest tylko zabiegiem stylistycznym del Peny, ale stanowi element opisu całościowej strategii postępowania organizacji, która polega na generowaniu strachu, inicjowania przemocy i budowaniu atmosfery zagrożenia ze strony określonych grup etnicznych i społecznych, aby konsolidować wewnętrzną spójność grupy predestynowanej do rządzenia krajem w przyszłości. Konwencja thrillera jest tylko nęcącym widza, a jednocześnie bałamutnym kostiumem, bo też intencją reżysera jest przede wszystkim zaprezentowanie wachlarza praktyk manipulacji oraz propagandy. Trudno oceniać aktorstwo, jeśli bohaterem jest grupa, ale na tym tle błyszczy powściągliwy w okazywaniu emocji, despotyczny Jacek Poniedziałek, wcielając się w postać jednego z wychowawców. Całość znacząco wykracza poza schemat letniej rozrywki i należy chyba tylko żałować, że tak wyrafinowane kino, pełne niuansów, gatunkowych odniesień, lokalne, ale jednocześnie uniwersalne, trafia do kin w okresie mało komfortowym dla takich tytułów.


słabsze ogniwo

Overview

Ocena
8 / 10
8

Write a Review

Opublikowane przez

Michał Mielnik

Radca prawny i politolog, hobbystycznie kinofil - miłośnik stołecznych kin studyjnych, w których ma swoje ulubione miejsca. Admirator festiwali filmowych, ze szczególnym uwzględnieniem Millenium Docs Against Gravity, 5 Smaków, Afrykamery, Ukrainy. Festiwalu Filmowego.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *