Słodki koniec dnia

Toskański pesymizm – Jacek Borcuch – „Słodki koniec dnia” [recenzja]

Borcuch, Twardoch, Janda, Smutniak to kwartet, który mnie zaintrygował. Toskańskie pejzaże, z którymi współżyje na co dzień bohaterka-poetka. Tytuł nasuwa błogie skojarzenia. Znajdujemy się przecież w Toskanii. Zaróżowione niebo niebawem przyoblecze siatkę gwiazd. Toskańskie oliwki aż proszą się, żeby je zerwać. W tle słychać koncert chrabąszczy zapowiadający zmierzch. Prawdziwa sztuka. Jednak nie to znajdziemy w Słodkim końcu dnia.


Akcja dzieje się w toskańskiej Volterze. Mieszka tam polska poetka, która otrzymała Literacką Nagrodę Nobla. Starałam dostrzec się jakieś mikropodobieństwa do Szymborskiej. Nie znalazłam ich w ogóle – sam reżyser (i jednocześnie scenarzysta), Jacek Borcuch, mówi, że Marii Linde bliżej do Patti Smith niż do Szymborskiej. Maria Linde (Krystyna Janda) jest kobietą po pięćdziesiątce, mieszka wraz ze swoim mężem Włochem, córką i dwójką wnuków w toskańskim miasteczku, jest niepokorna i zbuntowana. Świetnie ukazuje to jej relacja z wnuczką, którą uczy polskich przekleństw. Widać grubą nić porozumienia między nimi. Zbuntowana nastolatka i jej zbuntowana babcia – genialna kreacja bohaterek. Za to relacja Marii z córką Anną (Kasia Smutniak) jest zupełnie inna – jakby odwrotna. To Anna nazbyt przejmuje się występkami matki, a czasem nawet prawi kazania. Ale to nic – Maria i tak się buntuje, a Krystyna Janda w znakomity sposób oddaje ten wewnętrzny sprzeciw swojej bohaterki. Czuję, że Krystyna Janda wzięła na swoje barki całą odpowiedzialność za ogólną grę aktorską, ponieważ wyszło jej to znakomicie. Jest w niej jakaś namiastka Marii Linde – jako artystki, kobiety silnej, odważnej i znającej swoją wartość. Widzimy sceny, w których Maria jedzie białym kabrioletem do swojego młodszego kochanka – Nazeera (Lorenzo De Moor). Kręte drogi, muzyka, witalna kobieta żądna miłości, wino – to wydaje się takie włoskie. Maria ma dość swojego nazbyt spokojnego męża, który chodzi tak cicho, że nawet go nie słychać (czy to jakaś namiastka Felicjana Dulskiego?), dlatego swoją energię i witalizm odnajduje w dużo młodszym imigrancie z Egiptu. Dzięki niemu może poczuć wiatr we włosach. Maria chce mu wyrwać jego młodość dla siebie. To jest ważne w tym filmie – dojrzała kobieta nieradząca sobie z przemijaniem czasu, ze zmianami w swoim ciele. Maria w jednej scenie mówi do swojego kochanka: Wmawiam sobie, że moje stare ciało to tylko jedna z sukienek. Buntuje się więc przeciwko czasowi. Ale jest też artystką i to rodzi kolejny rodzaj buntu, walkę o wolność słowa artysty.

Maria Linde

Scenarzyści (Jacek Borcuch i Szczepan Twardoch) w sielski krajobraz Toskanii wplatają wątek emigracji. Ukazują strach, nienawiść i zemstę Europejczyków. Marii to się nie podoba, wygłasza kontrowersyjną mowę podczas odebrania nagrody. Pyta – czy mam wpływ na świat, który mnie otacza. Oto pytanie artysty. Zamach terrorystyczny nazywa dziełem sztuki. A później wybiera się do klubu ze swoim kochankiem.

Finałowa scena filmu Słodki koniec dnia jest odpowiedzią na pytanie, które stawia Linde – czy artysta ma wpływ na otaczającą go rzeczywistość. Wizja jest dość pesymistyczna. Ale dla mnie liczy się postawa głównej bohaterki – realizowała się w działaniu i nieustępliwości. Jest patronką kobiet niezrozumiałych, niepogodzonych z rzeczywistością, ale walczących z nią. Piosenka Franka Sinatry ze sceny w wannie – When I was seventeen – idealnie oddaje kreację Linde. Sinatra był namiastką jej młodości. Ogólnie muzyka odegrała świetną robotę – włoskie przeboje stworzyły obraz buńczucznej i wyzwolonej rzeczywistości, a dwie piosenki Sintary – co mnie zdziwiło – wpisały się dobrze w ów włoski klimat. Linde buntuje się do samego końca, aż znajduje się w klatce – to bardzo przykry obraz. Poetka wykluczona ze społeczeństwa. Inspirację kreacji Marii Linde stanowi Ezra Pound – znakomity amerykański pisarz, który był równocześnie antysemitą, trafił do szpitala psychiatrycznego, skazany na społeczny ostracyzm. Słodki koniec dnia to wyraz pesymizmu w Europie, obnażenie naszych lęków i pragnień. Jedyne, co nam pozostało – to wewnętrzny sprzeciw i działanie.

słodki koniec dnia

Przekaz filmu jest bardzo ambitny, jednak w niektórych momentach miałam wrażenie, że sceny się ciągną i nie są do końca spójne. Brakowało mi twórczości Linde, oprócz mowy, którą wygłosiła, i listu do męża, nie było ani wzmianki o jej twórczości. Rozumiem, że nie to było najważniejsze, ale nadal jestem niezmiernie ciekawa, jaki nurt reprezentuje. Czyżby przedłużenie kaskaderów literatury? Tam ją widzę. Włochy stanowią archetypowe miejsce akcji – w tle pojawiło się legendarne Campo di Fiori, które odsyła nas do Miłosza. Ogromnie się cieszę, że scenarzyści poruszyli wątek imigracji, czyli trudny temat, przedmiot sporów i waśni. Pokazali, jak banalne jest zło, które rodzi zło. To prosta kalkulacja, tak samo z nienawiścią, która rodzi nienawiść. A to wszystko zostało umieszczone w ramach toskańskiego pejzażu, który w pewien sposób łagodził nasz zmysł estetyczny. Być może piękne zdjęcia wieczornego nieba miały wynagrodzić etyczne rozterki, które zaserwowali nam scenarzyści? Słodki koniec dnia brzmi soczyście i obiecująco, ale musimy się przygotować, że nawet dolce vita nie jest takie słodkie.

Film obejrzeliśmy dzięki Cinema City

słońce też jest gwiazdą


Przeczytaj także:

Wielogłos o filmie Dobrze się kłamie w miłym towarzystwie

Słodki koniec dnia

Write a Review

Opublikowane przez

Wiktoria Ziegler

Zastanawia się, pyta, poszukuje sensu.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *