Pierwsze dwa tomy serii Chew zapewniały dobrą rozrywkę – taką, która zdecydowanie mogła się spodobać fanom komiksów. John Layman i Rob Guillory postawili na kryminalne śledztwa rozgrywające się w absurdalnym świecie z dodatkiem czarnego humoru. W efekcie szybko zdobyli zainteresowanie ze strony czytelników, a cykl mógł doczekać się wszystkich zaplanowanych 60 zeszytów. Ja jednak jeszcze nie do końca dałem się porwać szalonej historii, a przynajmniej tak było przed lekturą trzeciej odsłony zatytułowanej Delicje deserowe.
Scenarzysta powraca do głównego wątku, ale nie odkrywa niczego ważnego. Bardziej koncentruje się na relacjach między postaciami, w tym ich sferze uczuciowej. Poza tym mamy okazję bliżej poznać wiodącego bohatera serii, Tony’ego Chu, który okazuje się skrywać zaskakujące tajemnice. Ponownie więc mamy do czynienia bardziej z rozbudowywaniem świata, aczkolwiek nie powinno spotkać się to z żadnym żalem. Za wiele emocji budzi komiks, żeby choć przez chwilę być zawiedzionym fabułą. Jednym zdaniem – Delicje deserowe są najlepszym tomem Chewa spośród pierwszych trzech.
Tylko jedna rzecz wywołuje wątpliwości – czy potrzebne były niektóre wątki romansowe. Występuje taki, który zupełnie nie bawi i wydaje się naciągany (o dziwo, chyba rozpoczął się już w poprzedniej odsłonie). Z drugiej strony trudno nie zauważyć, że wszelkie sceny związane z uczuciami bohaterów dodają im kolorytu, sprawiają, że są bardziej przekonujący i pełni życia. Codzienność postaci nie może ograniczać się tylko do policyjnej roboty, a przecież do tej pory w niewielkim stopniu mogliśmy podejrzeć, jak wyglądają ich prywatne sprawy. Ponadto pojawiają się tu spore zaskoczenia, dzięki którym można powiedzieć, że komiks w paru momentach zupełnie porywa. Oto chodzi.
Ważny jest też fakt, że wcale nie zrezygnowano z kryminalnej części. Bohaterów nadal czeka policyjna praca, rozwiązywanie morderstw oraz tropienie przekrętów związanych z nielegalnym handlem drobiem. Okładka słusznie zapowiada powrót znanej postaci, której pojawienie się od razu wprowadza zaintrygowanie i napięcie. John Layman doskonale to wykorzystuje, często burząc chronologię wydarzeń i w prologu demonstrując, co się wydarzy w niedalekiej przyszłości. Początek komiksu – jak widać na powyższym obrazku – zabiera nas jeszcze w czasy prehistoryczne, choć na bardzo krótko. Jednocześnie nie ma mowy o zagubieniu – historia, mimo że może wydawać się poplątana, wcale taka nie jest. Zawsze wszystko zgrabnie się ze sobą łączy, tworząc sensowną treść.
Po raz pierwszy mogę jednak powiedzieć, że scenariusz Chewa jest wystarczająco skomplikowany. Odkrywane tajemnice i zwroty akcji robią wrażenie, a przy tym są niespodziewane. Już zakończenie powoduje chęć sięgnięcia po kolejny tom, żeby dowiedzieć się, co dalej się wydarzy i poznać w pełni sekrety postaci. Pochwały należą się również za czarny humor, którego dawka została wyraźnie zwiększona, skoro z ust wymykały mi się określenia takie jak „fuj” i „ble”. Wcześniej także występowały niesmaczne sceny (np. ze zjadaniem różnych części ciał, które znajdowały się w stanie rozkładu), ale tym razem okazały się bardziej zaskakujące, bo kompletnie nie oczekiwało się ich w pewnych momentach.
Po ilustracjach można spodziewać się tego samego, co w poprzednich częściach – zabawnie przerysowanych sytuacji, przesadzonych starć czy fantastycznie oddanych emocji na twarzach postaci. Trafiają się także nawiązania do popkultury – przykładowo okładka Chew #13 została zainspirowana filmami Tarantino. Generalnie poziom serii został nie tyle utrzymany, co podwyższony. Delicje deserowe to zwariowana rozrywka, podczas czytania której nieraz zostaniecie zaskoczeni lub trochę wytrąceni z równowagi, ale zarazem będziecie się bardzo dobrze bawili.
Fot.: Mucha Comics