smętarz dla zwierzaków

Powrót do Ludlow – Kevin Kolsch, Dennis Widmyer – „Smętarz dla zwierzaków” [recenzja]

Kiedy idziemy do kina na film będący adaptacją książki, to nie możemy zazwyczaj wymagać wielkiej głębi od takiego przekazu – jak świat długi i szeroki, to zawsze literacka wersja miała w sobie więcej warstw do odkrycia niż jej filmowy odpowiednik. Mimo to, od kilkudziesięciu już lat, adaptacje powieści Stephena Kinga są bardzo popularne. Są one czasem wybitne, czasem szmirowate, ale są też te, które w oczach fanów talentu mistrza można uznać za – „w porządku”. I co by tu nie wymieniać i jakich dzieł by nie przedstawić, to praktycznie zawsze wybitne są te, które są dramatami obyczajowymi. I dla tych, którzy zapomnieli, wymienię choćby Zieloną milę, Skazanych na Shawshank czy Dolores oraz, urastające do rangi kultowego, Lśnienie Stanleya Kubricka, które horrorem podobno było i dlatego może w 1981 roku Kubrick miał szansę zdobyć za film Złotą Malinę – nagrodę, która jest… dokładnym przeciwieństwem Oscara, a więc antynagrodą, przyznawaną za najgorsze filmy.

Smętarz dla zwierzaków Kevina Kolscha i Dennisa Widmyera jest adaptacją, a więc pewną przeróbką oryginału, która ma nam pokazać wizję twórców i jest swoistą wariacją na temat pierwowzoru. I bazując na tym, że wszelkich takich wariacji na temat książek Stephena Kinga, który wydaje nieprzerwanie od 1974 roku (powieściowy debiut Carrie), jest co najmniej kilkadziesiąt, a sam pisarz sprzedaje prawa do swoich powieści za symbolicznego dolara, to pokazuje nam to, jak ogromnym popkulturowym magnesem pozostaje King. I choć nowego Smętarza dla zwierzaków nie nazwiemy filmem kultowym, to z całą pewnością można go określić jako coś o wiele więcej niż – „w porządku”.

Głównym bohaterem filmu jest Luis Creed, który wraz ze swoją rodziną – żoną Rachel, córką Ellie i synkiem Gage’m – przyjeżdża z Bostonu do małego miasteczka Ludlow w stanie Maine. Towarzyszy im przyjaciel – kot córki Creedów – uroczy Winston Churchill – zwany Churchem. Ta zżyta i kochająca się rodzina ma szansę zacząć wszystko od nowa, zamieszkać w urokliwym domu nieopodal lasu, z dala od zgiełku wielkiego miasta. Luis jest lekarzem i obejmuje posadę doktora na pobliskim kampusie uniwersyteckim. Sąsiadem rodziny jest poczciwy Jud, który mieszka samotnie w domu niedaleko. Jego postać, mimo że okrojona w stosunku do powieściowego pierwowzoru, wypada dobrze, a John Lithgow świetnie radzi sobie z rolą wdowca, odkrywającego przed Luisem pewne tajemnice, które może lepiej jeśli nie zostałyby nigdy odkryte.

Pierwsze ciarki pojawiają się na myśl o pobliskiej drodze, którą szybko przejeżdżają ogromne ciężarówki z cysterną. Niepokój Creedów, szczególnie Rachel, wywołuje również sąsiadujące z domem cmentarzysko dla zwierząt. Lęk kobiety przed wyznaniem małej córce tego, że umieranie jest naturalne, jest bardzo silny i wynika z osobistych przeżyć. To, co dzieje się później, jest spełnieniem koszmaru Luisa i Rachel – tragicznie ginie ukochany kot ich córki, której będzie trzeba wyjaśnić, co stanie się z jej pupilem i dokąd po śmierci się uda. Choć te wydarzenia są jeszcze bliskie powieściowemu oryginałowi, to już to, co dzieję się później, wymyka się historii opisanej przez Kinga. Sama nie wiem, czy to dobre rozwiązanie, szczególnie że wyjawione zostało już w zwiastunie i może dlatego nie miało takiego wydźwięku, niż gdybyśmy dopiero na sali kinowej poznali tę część opowieści.

Smętarz dla zwierzaków jest mroczny i krwawy, ale dobrze wypada również w konwencji czarnej komedii, ponieważ żarty i humor w filmie są naprawdę na dobrym poziomie. To, co mnie również przekonało, to klimat – groza wydobywająca się z każdego zakamarka podwórka Creedów, z pomalowanych nierównym dziecięcym pismem nagrobków, z obłąkanej twarzyczki kota; a to, co dzieje się później, też pozwala odczuć spore napięcie i przede wszystkim docenić, że twórcy nie zmarnowali potencjału i mimo przeróbek film pozostaje świeży, a historia ciągle uniwersalna.

Język kina jest bardzo różny od tego, czego doświadczamy podczas obcowania z literaturą. Twórcy musieli przełożyć ten świat i zaadaptować go na potrzeby współczesnego odbiorcy oraz nadać mu oczekiwanego sensu i kształtu. Stephen King ma wiele pomysłów, które przełożone na język obrazu filmowego stawały się często absurdalne i śmieszne. Stąd tak duża liczba niewypałów niektórych jego powieściowych perełek. Nawet ta pierwsza adaptacja Smętarza dla zwierzaków z 1989 roku, gdzie autorem scenariusza był sam King, wypadła słabo i była zdominowana przez różnego rodzaju przesadę i rozwiązania wcale niepomagające w odbiorze filmu. A ta historia na to zasługuje.

Aktorstwo w filmie jest bardzo dobre. Amy Seimetz, grająca Rachel, raczej nie jest szeroko znana, ale pokazała, że taki gatunek jak horror może być bardzo emocjonalny. Jej kreacja postaci matki, cierpiącej na różne lęki, lęki, które stają się z czasem rzeczywistością, jest niesamowita. Jason Clarke zagrał poprawnie, a szkoda, że tylko poprawnie, bo postać Lusia Creeda, tego książkowego, to postać bardzo złożona. A w filmie musimy niejako domyślać się i interpretować niektóre zachowania i słowa bohatera, bo sam strach przed śmiercią i nieznanym dostrzegamy dopiero później, w finałowym przebiegu wydarzeń. Wspomniany już wcześniej John Lithgow zagrał bardzo dobrze Juda, ale niestety scenarzyści nie pozwolili mu na więcej, pozbawiając jego postać kilku istotnych w powieści szczegółów. Chociaż filmowi to absolutnie nie szkodzi i dzięki temu też możemy oglądać obraz bez dłużyzn i zbyt wielu wątków. Wielkie – największe, myślę – brawa należą się Jeté Laurence, która jako mała Ellie pokazuje niesamowity już w tak młodym wieku talent aktorski. I nie chcąc zdradzać za wiele, wspomnę tylko, że to jedna z lepszych horrorowych kreacji dziecięcych, jakie widziałam. To trzeba zobaczyć.

Jak na film, który inspirowany był moją ukochaną książką Stephena Kinga, czytaną wielokrotnie na przestrzeni lat, wypada on naprawdę dobrze. Ciężar emocjonalny, który niesie za sobą opowieść, stworzona przecież już tak dawno (1983 r.), a wciąż pozostaje uniwersalna, jest spory. Angażujemy się w opowiadaną na ekranie historię, bo jest tak bliska wielu z nas. Są w obrazie elementy w stylu lat 80., ale są też sceny, którym bliżej do współczesnego kina grozy i tutaj muszę przyznać, że one najmniej mi się podobały. Wszakże najlepsza groza zawsze była w tym, co niedopowiedziane, ukryte i wyłaniające się cicho z mroku. I choć punktem wyjścia opowieści jest mroczna historia z tytułowym cmentarzyskiem w tle, to twórcy nie idą na łatwiznę i lęk jest główną osią napędową Smętarza dla zwierzaków. Lęk bohaterów i zrodzony z niego strach są podstawowymi narzędziami budowania napięcia w nas, widzach. Mroczna i gęsta, niczym wszędobylska mgła, atmosfera sączy się powoli, by pod koniec filmu odurzyć i pozostawić spore wrażenie. Bo nikt z nas nie chciałby przeżyć tego, co pewna kochająca się rodzina z Ludlow w stanie Maine.

 

Film obejrzeliśmy dzięki Cinema City


Przeczytaj także:

Piątkowa ciekawostka o filmie Skazani na Shawshank

Piątkowa ciekawostka o filmie Lśnienie

Wielogłos o superprodukcji (audiobook) Lśnienie

Wielogłos o serialu 22.11.63

smętarz dla zwierzaków

Write a Review

Opublikowane przez

Anna Sroka-Czyżewska

Na zakurzonych bibliotecznych półkach odkrycie pulpowego horroru wprowadziło mnie w świat literackich i filmowych fascynacji tym gatunkiem, a groza pozostaje niezmiennie w kręgu moich czytelniczych oraz recenzenckich zainteresowań. Najbardziej lubię to, co klasyczne, a w literaturze poszukuje po prostu emocji.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *