PM2 Collective to polski zespół mogący pochwalić się porównaniami do twórczości Boba Dylana, Nicka Cave’a, Jacka White’a czy zespołu Calexico. Na ten muzyczny kolektyw składa się kilku artystów, jednak trzon PM2 Collective to bracia Wojtek i Marcin Mieszczakowie oraz Piotr Wojtyczek. Grupa jest innowacją na krajowym podwórku muzycznym, oferując brzmienia z pogranicza alternatywnego rocka i raczej niespotykanej w Polsce americany, będącej odmianą country. PM2 Collective sukcesywnie pnie się w górę i miejmy nadzieję, że zyskają naprawdę dużą popularność! Tymczasem porozmawialiśmy z Wojtkiem Mieszczakiem o ich muzyce.
Cześć! Na początek chciałbym Wam podziękować za płytę Bob z miasta Dylan. Swoim krążkiem udowadniacie, że w krajowej muzyce w dalszym ciągu można zaoferować coś nowego. Dodatkowo – przynajmniej ja doszedłem do takiego wniosku – obalacie mit „tandetnego country”, który nie wiedzieć czemu umościł się w umysłach Polaków.
Wojtek Mieszczak: To bardzo miłe, że urastamy w oczach innych do roli reformatorów ;).
Przejdźmy jednak do pytań. Będąc przy wspomnianym przeze mnie micie – czy podczas tworzenia płyty nie obawialiście się, że polski słuchacz nie będzie gotowy na Waszą muzykę?
When you got nothing, you got nothing to lose. Country to dojrzały gatunek z pięknymi tradycjami, który dumnie przez lata reprezentowały takie ikony jak Dylan, Cash czy Young. Obecnie, w tym bardziej nowoczesnym i różnorodnym nurcie także można wyłowić wiele perełek, które często i chętnie stawiamy sobie za wzór – wspomnę tylko o Jacku Whicie, Calexico czy 16 Horsepower. Niestety w Polsce rozwój tego gatunku zatrzymał się dawno temu. Być może dlatego, nie chcąc do końca utożsamiać się z tą sceną, lubimy określać naszą muzykę mianem americany. Patrząc z tej perspektywy, stawiamy się na pozycji, z której bezpieczniej wyjść naprzeciw wymaganiom polskiego słuchacza.
Ktoś zdążył zaszufladkować Was już jako muzyków od tego „tandetnego country”? Doświadczyliście na własnej skórze tego krzywdzącego uprzedzenia? Czy jednak jest zupełnie odwrotnie i ludzie zaskakują Was pozytywnie?
Pierwsza nasza styczność ze środowiskiem country miała miejsce w Mrągowie, które od lat stanowi „mekkę” polskiego country i tym samym dość mocno odpowiada za ten „tandetny mit”, który wokół niego się narodził. Pomimo hermetycznego charakteru tamtejszego środowiska, znalazły się osoby otwarte na coś, jak same to określiły, świeżego, na swój sposób niespotykanego, a już na pewno nie w tamtych rejonach. Ta opinia niewątpliwie pozwoliła nam rozwinąć skrzydła, ale także zachować bezpieczny dystans od głównego nurtu. Dzięki ich głosom zdobyliśmy przepustkę do Mrągowa i zagraliśmy na głównej międzynarodowej scenie festiwalu. To było dla nas sporym, ale tym pozytywnym zaskoczeniem.
Gdy byłem młodym chłopakiem, w moim domu w weekendy zawsze leciały w telewizji stare westerny. Niewiele z nich pamiętam, jednak sympatia do nich w jakimś stopniu wpisała się we mnie i teraz, jako dorosły człowiek, lubię co jakiś czas do nich wrócić, a gatunek uważam za bardzo atrakcyjny. A jak wyglądała Wasza przygoda z westernem? Czy jest to Wasz ulubiony gatunek? Jakie są Wasze ulubione dzieła?
W Dylan’s Town mieszkają nie tylko kowboje. Wręcz przeciwnie, to bardzo zróżnicowane miasteczko. Spotykamy tam zarówno archetypy postaci, które pojawiają się w naszym życiu codziennym, przechadzające się swobodnie obok charakterów wydobytych z westernów, jak i ikony amerykańskiej kultury oraz sztuki, te żyjące, a także te, które zostawiły po sobie wciąż żyjącą i inspirującą legendę. Im także udzieliliśmy głosu w naszym projekcie. W tym zacnym gronie zabrakło chyba tylko Jamesa Deana :).
Planujecie nagrać w przyszłości jakieś piosenki po angielsku, czy twardo trzymacie się języka polskiego?
Wychodzimy z założenia, że gdy warto coś zrobić, to należy to zrobić. Historia Boba z miasta Dylan dzięki temu, że została opowiedziana w naszym ojczystym języku, pomogła trafić do osób, które zainteresowały się unikalnym charakterem projektu i wyciągnęły ku nam swoją pomocną dłoń. Teraz, kiedy mamy przyzwoity fundament, możemy swobodniej próbować dotrzeć z naszą historią za granicę. Niewykluczone, że także historia Boba zostanie w jakimś stopniu oddana w angielskim języku.
Gdy wejdziemy na Waszą stronę internetową, w zakładce Bob z miasta Dylan, znajdziemy tracklistę, teksty do każdego utworu oraz – ciekawostka i bardzo przyjemna rzecz – opowiadanie, będące dopełnieniem każdej piosenki. Kto jest autorem opowiadania? Czy jest to Wasze wspólne dzieło?
Jak większość elementów składowych tego projektu – jest to nasze wspólne dzieło.
W którym momencie tworzenia płyty przyszedł Wam do głowy pomysł, żeby każdy z utworów opatrzyć krótkim opowiadaniem, które, jak już wspomniałem, można znaleźć na Waszej stronie internetowej?
W trakcie pracy nad płytą przewinęło się mnóstwo pomysłów. Często poziom ich abstrakcji przekraczał ramy zdrowego rozsądku do tego stopnia, iż pewnego dnia uznaliśmy za stosowne wykorzystać wyobraźnię do wykreowania świata, w którym pozwolimy jej na nieskrępowane działanie.
Bob z miasta Dylan to płyta bardzo spójna, każda piosenka wydaje się być przemyślana, a każde słowo wyważone i mające znaczenie. Czy więc podobnie sprawa ma się z imionami bohaterów? O ile bowiem w przypadku Sama Bully’ego i Boba sprawa wydaje się dość oczywista, o tyle w przypadku Laury niekoniecznie.
Sowy nie są tym, czym się wydają.
Wasza płyta opowiada fikcyjną, przejmującą historię zakochanych – Boba i Laury. Czy przemyciliście w tej opowieści jakieś własne problemy, żale, tęsknoty bądź pragnienia?
Myślę, że zawarte są w niej uniwersalne pragnienia, pod którymi może podpisać się każdy, kto chciałby, aby jego życie przybrało formę dzieła sztuki, a to zazwyczaj pociąga za sobą idealistyczną tęsknotę do beztroskiej młodości, pięknej miłości, burzliwego rozstania i chwalebnego złączenia po latach rozłąki.
W kontekście zakończenia tej historii miłosnej, czy wierzycie w jakiekolwiek życie pozagrobowe? W to, że po wydaniu ostatniego tchnienia będzie nam dane jeszcze coś zobaczyć?
Traktaty o życiu pozagrobowym zostawiamy tym, co wiedzą co to życie, a co śmierć.
Jak rozumiecie sformułowanie wojna dusz, które pojawia się w refrenie piosenki Dzika banda. Czy można odnieść je także do naszego, współczesnego świata? Czy zarezerwowane zostało tylko do świata przedstawionego w historii Dylan’s Town?
Dla Boba wojna dusz to klasyczny konflikt dobra i zła. Przygląda mu się niespokojnie, stojąc na uboczu, ale czuje głęboką potrzebę zaangażowania się weń i zaprowadzenia porządku w świecie, którego wciąż czuje się częścią.
Na koniec zapytam o Wasze plany na najbliższą przyszłość – skupiacie się bardziej na koncertach, czy zbieracie już materiały na kolejną płytę? Czy Wasz kolejny krążek również będzie tworzył zwartą opowieść?
Dobrze czujemy się w realiach albumu konceptualnego, a tworzenie go i przeplatanie z warstwą pozamuzyczną sprawia nam wiele radości, także kto wie… :). Na chwilę obecną jednak głównie skupiamy się na eksploatowaniu Dylan’s Town na wszelkie możliwe sposoby – dystrybucja cyfrowa właśnie ruszyła, myślimy intensywnie o koncertach, a winyl z tłoczni wychodzi już w styczniu.
Dziękuję za rozmowę!
Fot.: Cantaramusic
Podobne wpisy:
- Odmiana country w Polsce? PM2 Collective udowadnia,…
- Soundwalk Collective, Patti Smith, Jesse Paris Smith…
- Wielogłosem o...: PM2 Collective - "Bob z miasta Dylan"
- SOUNDWALK COLLECTIVE WITH PATTI SMITH W NOWYM PROJEKCIE
- Premiera teledysku "Pasztet" zespołu Kasia i Wojtek Band.
- IRA – legenda rocka w trasie koncertowej 2022!