C.J. Tudor to autorka kilku książek z pogranicza horroru i grozy – Kredziarz, Zniknięcie Annie Thorne, Inni ludzie, Płonące dziewczyny. Sięgając po kolejną książkę tej autorki, spodziewałam się solidnej dawki grozy, tym bardziej że już sam podtytuł głosi, że znajduje się w niej jedenaście odcieni makabry. Czy się przeliczyłam? Niestety tak.
Jak wspomina sama autorka w prologu – pomysły do każdego opowiadania znajdującego się w zbiorze Spojrzenie w mrok, pojawiły jej się w głowie w czasie pandemii lub w dalszej przeszłości. Ten trudny okres zaowocował kilkunastoma, w moim odczuciu bardzo nierównymi, opowiadaniami. W sumie może ze trzy wzbudziły moją ciekawość, jakąś nutkę z pogranicza grozy czy zainteresowania, dokąd zmierza główny wątek. Są to opowiadania: Blok, Lew na bramie oraz Wyspa Motyli. Pozostałe niestety były lekkim rozczarowaniem, ponieważ liczyłam na coś więcej. Na większy dreszczyk emocji, więcej tajemnic, więcej niesamowitości, niebanalnych rozwiązań czy większej kreatywności samej autorki.
Miałam poczucie, że lwia część opowiadań kończyła się utartym schematem, brakiem zakończenia. Mianowicie chodzi mi o sytuację, w której możemy się spodziewać, że historia będzie się odnawiać, że wróg nie został do końca pokonany i w przyszłości, o ile inne osoby trafią na podobne zwidy, pomieszczenia czy napotkanych „ludzi”, może spotkać ich ten sam los, co bohaterów powieści. Czyli zakończenia z przysłowiowym „ale”. Oczywiście, nie mogę powiedzieć, że każde z nich było tendencyjne i nim się zaczęło, wiedziałam, jak się zakończy. Lecz tak było w większości przypadków, co dla mnie jest niestety rozczarowujące. Czułam się jak dziecko, które liczyło na wyczekany słodycz, a musiało się obejść smakiem.
Warto rozwinąć wątek związany z tworzeniem powieści przez autorkę w czasie pandemii. Czasie, podczas którego wielu z nas bardziej zainteresowało się tematyka egzystencjalną. Bohaterowie powieści często zmagają się z trudnymi sytuacjami – m.in. końcem świata, katastrofą, śmiercią przyjaciół, podejmowaniem niewłaściwych wyborów, w których konsekwencji cierpią najbliżsi czy brakiem wiary we własne siły.
Podczas takich strasznych przeżyć, które towarzyszą postaciom z powieści, C.J. Tudor wskazuje na samego człowieka, na zmiany w jego wnętrzu, jakie emocje mu towarzyszą, co z niego zostaje i które cechy zaczynają u niego dominować. Czy jest to strach, ból, próba ucieczki, rozklejenie, bezsilność, brak nadziei, a może walka o przetrwanie za wszelką cenę? Powieści te można interpretować nie tylko jako grozę, ale poznawanie ludzkiej natury w sytuacjach stresowych. Można zauważyć w nich próbę uzmysłowienia Czytelnikom, że nie warto oceniać ludzi, ich czynów, nie znając ich historii, całego kontekstu podjęcia takiej, a nie innej decyzji.
Podobała mi się natomiast okładka zbioru opowiadań. Czarne tło jest zapowiedzią historii pełnych elementów grozy. Pośrodku widnieje srebrne mieniące się drzewo. Tytuł jest bardzo wyraźny – prawie oślepiająca biel, na tle tajemniczych pozostałych elementów. Natomiast dane autorki oraz podtytuł –„jedenaście odcieni makabry”, są napisane niebieską mieniącą się czcionką, którą widać pod odpowiednim ustawieniem światła, a nie na pierwszy rzut oka.
Wiem, że Spojrzenie w mrok to raczej ta książka, o której niedługo zapomnę. Nie wzbudziła we mnie oczekiwanych emocji, a wspomnianej makabry w niej absolutnie nie znalazłam.
Fot.: Czarna owca